Gra wyraziste i mocne kobiety. Teraz oglądamy ją w hicie Netfliksa
"Chciałabym, że widzowie zostali z taką myślą, że takie rzeczy mogą się po prostu przytrafić, wszędzie i w każdej rodzinie. Mamy proste zadanie - potrzebujemy się tym oswoić i otworzyć na nich przestrzeń publiczną i miejską, ale także przestrzeń w nas, w naszych sercach, ponieważ oni chcą z nami spędzać czas. Mają podobne do nas potrzeby i nie różnią się od nas tak bardzo jak nam się wydaje" - mówi Interii Masza Wągrocka.
Masza Wągrocka zaliczyła mocny debiut kinowy, grając u boky Dawida Ogrodnika postać wybranki "króla złodziei’ w filmie "Najmro. Kocha, kradnie, szanuje" inspirowanym życiorysem Zdzisława Najmrodzkiego. Od tej pory mówi się o niej jako aktorce, która przyciąga i elektryzuje. Nie inaczej jest w przypadku nowego serialu Netflixa "Matki Pingwinów", gdzie gra zawodniczkę MMA, której świat wywraca się do góry nogami, gdy jej syn zostaje zdiagnozowany jako dziecko atypowe. To kolejna silna postać w jej CV. W rozmowie z Interią przyznaje, że swego czasu było jej blisko do szorstkości Kamy i zdradza, czego nauczyła się od kluczowych bohaterek w swojej filmografii.
Martyna Janasik, Interia: Zaczynamy z grubej rury. Przypomnę ci twoją wypowiedź sprzed kilku lat. "Chciałabym mieć taki konkret i taką pewność" - powiedziałaś w wywiadzie dla Zwierciadła à propos postaci Tereski z "Najmro. Kocha, kradnie, szanuje". Zaskoczyłaś mnie tym stwierdzeniem, ponieważ w każdej kolejnej roli, jakiej się podejmujesz, grasz bardzo wyraziste i mocne kobiety. Łatwo więc pomyśleć, że właśnie taka jesteś. Jakim kluczem kierujesz się w wyborze bohaterek, skoro grasz tak dalekie od siebie postaci?
Masza Wągrocka: To świetne pytanie, tym bardziej że to wypowiedź sprzed kilku lat, więc wiele się mogło zmienić. Teraz myślę, że zawsze miałam dosyć mocny temperament, swoje zdanie, co za tym idzie, jakiś rodzaj szczerości. Nie miałam "hamulca ręcznego" przed tym, żeby coś przemilczeć, tylko mówiłam: "Chwila, chwila, poczekajcie, przecież to nie tak". Nie chodziło jednak o konfrontację, tej zawsze się bałam. Miałam poczucie, że konfrontacja jest zagrożeniem. Obawiałam się, że ktoś mnie nie polubi. Wolałam być w udawanej atmosferze z nałożoną "maską", ponieważ nie czułam się bezpieczna w konflikcie.
- Tereska z kolei stała przy swoim zdaniu, nawet jeżeli to miałoby sprawić, że ktoś przestanie ją lubić. Tego chciałam się od niej nauczyć, ponieważ ja wtedy najpierw powiedziałabym, co uważam, a potem jak plastelina próbowałabym się dostosować, żeby nikogo nie stracić. Teraz doszłam do momentu, w którym uważam, że niektóre poglądy i energie nie są w stanie ze sobą korespondować. Nie mówię, że nie są w stanie znaleźć jakichś kompromisów i w ogóle funkcjonować ze sobą na co dzień, ponieważ jest to możliwe, ale teraz już rozumiem, że nie ma się co do tego zmuszać i tyle.
To ciekawe, co mówisz o strachu przed byciem znielubioną, ponieważ będąc aktorką, z automatu wystawiasz się na ryzyko znielubienia. Nie od dziś wiadomo, że widzowie mają tendencję do myślenia, że aktorzy są tacy jak postaci, które grają. Poza tym, wcielając się w daną bohaterkę, mimo że udajesz, wchodzisz w nią z bagażem własnych doświadczeń w danej sprawie lub jego brakiem. Odkrywasz się więc przed widzami po części. Pytanie więc z jaką intencją wchodzisz w rolę? Odkrycia czegoś nowego w danej materii? Czy po prostu taka rola się trafiła, to taką postać zagrasz?
- Zawsze wychodzę z takiego założenia, że mimo wszystko to jest moja praca. Od niej płaci się duży podatek. Zadziewają się w niej magiczne rzeczy i na drodze tej pracy faktycznie można odkryć jakieś rzeczy, coś zdobyć lub stracić. Natomiast to nie jest pierwsze, co mną kieruje. To się wydarza przy okazji, na drodze szukania tych postaci w sobie, obserwacji innych ludzi i pielęgnacji bycia empatycznym. To może być ryzykowane, co powiem, ale mam poczucie, że wielu z nas czuje, że są niewystarczająco dobrymi ludźmi, a w tym zawodzie dość łatwo zdobyć to poczucie własnej wartości dzięki ciężkiej pracy.
- Finalnie umiem jednak oddzielić to, czy ktoś ocenia moją rolę, czy mnie. Poza tym, nawet jeśli ktoś zrówna z błotem moją rolę, to trudno- ma do tego prawo. Natomiast to, na co jestem bardzo nieodporna to niczym nieuzasadniony hejt. Dotyka mnie to, ponieważ nie rozumiem, po co ktoś poświęca swój czas na to, by napisać mi coś niemiłego.
Zobacz też: Barbara Wypych: Rola w serialu Netfliksa to jej wielka szansa. "Jestem z niego dumna"
Wiesz, że to nie jest historia o tobie? To jest historia o autorze hejtu. To obraz tego, jaką to ten piszący jest osobą.
- Tak, masz rację i jestem tego świadoma. Zresztą na poziomie intelektualnym mam to rozłożone na czynniki pierwsze i rozszyfrowane. Emocjonalnie dostrzegam jednak w sobie ciągle tę dziewczynę, która zawsze chciałaby być lubiana i mam ochotę odeprzeć hejt, mówiąc, że nawet nie mieliśmy okazję porozmawiać, a jestem naprawdę sympatyczna. Natomiast na drodze samorozwoju coraz bardziej lubię to wewnętrzne dziecko i widzę, że jest coraz bardziej odporne na niczym nieuzasadnioną krytykę. Zbudowałam solidne fundamenty i dobrze przyjmuję krytykę pracową.
Czy to wewnętrzne dziecko pomaga w zawodzie aktora?
- Bardzo pomaga, ale czasami też przeszkadza. Moje dziecko wewnętrzne jest bardzo wstydliwe na próbach. Wszystko dlatego, że nie jestem jeszcze wtedy do końca postacią. Częściowo jestem jeszcze sobą i jak mi coś nie wyjdzie, to trochę jakby to mnie osobiście nie wyszło, a nie postaci. Pomaga natomiast szaleństwo tego dziecka, czyli to, co tracimy jako dorośli. Ta chęć i możliwość zabawy. Przecież aktorstwo to zabawa w udawanie. Pomaga też szczera i niepohamowana wrażliwość tego dziecka.
Pójdźmy tropem twoich postaci w produkcjach "Najmro. Kocha, kradnie, szanuje", "Kiedy ślub?" i "Matki Pingwinów". Dlaczego wybrałaś takie postaci i czego cię nauczyły? Pytam, ponieważ z jednej strony wydają się bardzo silnymi kobietami, które wiedzą, czego chcą. Z drugiej strony dostrzegam w nich pewien wspólny mianownik - lęk. Szczególnie w "Kiedy ślub?" i w "Matkach Pingwinów" zobaczyłam lęk przed opinią ludzi i odpowiedzialnością. W przypadku “Kiedy ślub?" chodzi o odpowiedzialność, jaka wiążę się z byciem żoną i wpuszczeniem męża do swojego świata. Z kolei w ‘Matkach Pingwinów" widzę strach przed odpowiedzialnością bycia mamą dziecka atypowego.
- Ciekawe, sama w ten sposób nie pomyślałam, ale absolutnie się z tym zgadzam. Lęk jest uniwersalną emocją. Wszyscy go znamy i prędzej czy później doświadczymy. Lęk to jest mój główny oponent, z którym mierzę się na bardzo wielu płaszczyznach. Mam wrażenie, że znalazłam w życiu jakiś rodzaj stabilności i zyskałam zdrowe poczucie pewności siebie i własnej wartości, ale lęk wciąż mi towarzyszy. Czasami pojawia się znikąd, dlatego tym lepiej rozumiem te postaci. Tereska z "Najmro. Kocha, kradnie, szanuje" nauczyła mnie na nowo sensualności, seksualności i cudownej kobiecości. Otworzyła mnie na flirt oraz niewykrzyczaną i ugruntowaną pewność siebie.
- Gosia z "Kiedy ślub?" odpowiada wszystkim moim szałom, w które czasem wpadam. Utwierdziła mnie w tym, że rzeczy nie są czarno-białe i że to nic złego czasami być niekonsekwentnym i słuchać zewu intuicji. Z kolei w przypadku Kamy z "Matek Pingwinów" to myślę, że gdybym nie trafiła do fantastycznej terapeutki, to poszłabym w jej styl obrony i nie oswoiła swojej wrażliwości. Stałabym się żołnierką, a wtedy trudno byłoby mi być aktorką. Kama nauczyła mnie też odwagi do zmiany. Bardzo dużo odważnych decyzji podjęłam, kiedy byłam kamą i zupełnie inaczej się mierzyłam z obowiązkami dnia codziennego.
"Matki Pingwinów" to w odważny projekt, ponieważ wymaga dużej uważności wobec tematu i tego, jak jest przedstawiany, ponieważ w dalszym ciągu jest pewnego rodzaju tabu w polskim społeczeństwie. Jak przygotowywałaś się do tej roli? Czy spotykaliście się przed wejściem na plan z rodzicami dzieci atypowych i pytaliście się jak ich przedstawić? "Matki Pingwinów" to w ogóle dosyć odważny projekt, ponieważ wymaga dużej uważności wobec tematu i tego, jak jest przedstawiany, ponieważ w dalszym ciągu jest pewnego rodzaju tabu w polskim społeczeństwie. Jak przygotowywałaś się do tej roli? Czy spotykaliście się przed wejściem na plan z rodzicami dzieci atypowych i pytaliście się jak ich przedstawić?
- Najpierw mieliśmy szkolenie z Netflixem, które uczyło, jak zadbać o komfort pracy w różnorodnym środowisku i jak pracować w tej przestrzeni z młodymi aktorami. Dzieci na planie były tak różne, miały swój charakter, temperament i poczucie humoru, że potrzebowaliśmy kilku dni, żeby nauczyć się siebie nawzajem, ponieważ nie umieliśmy jeszcze do końca poruszać się świecie niepełnosprawności. Dokładnie taką samą drogę przechodzi Kama w “Matkach Pingwinów". Uczy się co może powiedzieć, czego nie wypada, co kogo urazi i jakim językiem się posługiwać. Okazuje się bowiem, że czasami to, że spytasz kogoś, kto porusza się na wózku: "Idziemy?", wcale nie jest wyrazem ignorancji, tylko sposobem, w jakim funkcjonuje język i ci ludzie są do tego przyzwyczajeni. Nie oczekują, że będziemy pytać: "Jedziemy?". Natomiast był faktycznie pewien zestaw zachowań, z którym trzeba było się oswoić, choćby z dotykiem i tym, że dzieciom atypowym i z niepełnosprawnościami też można stawiać granice i mówić "nie". Poza tym, to była cudowna praca. Te dzieci mają fantastyczne poczucie humoru.
- Narodziła się między nami bliskość. Stało się to również u prawdziwych rodziców dzieci, które widzowie oglądają na ekranie, ponieważ byli na planie prawie cały czas, zaprzyjaźnili się ze sobą i dzielili doświadczeniami. W moim przypadku w przygotowaniach pomogły mi też spotkania z Klarą Kochańską-Bajon i czerpanie z jej prywatnego doświadczenia, jako rodzica. Zresztą to, co widzowie widzą na ekranie, jest inspirowane właśnie doświadczeniami i obserwacjami Klary jako mamy. Sama dużo nauczyłam się również poprzez obserwowanie dzieci na planie. To, co mnie najbardziej urzekło to fakt, że one nie dokonują zbędnych kalkulacji swoich zachowań i nie boją się niepełnosprawności. Pamiętam jak mój syn serialowy - Jaś, mój ulubiony aktor na świecie, zobaczył jak mama Maksa który gra w "Matkach Pingwinów" syna Magdy Różczki, podnosi mu ręce do góry dla poprawy krążenia. Jasiek natychmiast podbiegł i zapytał, dlaczego potrzeba to robić Maksowi i po chwili po prostu sam podniósł mu ręce. To niesamowite, że dla niego to było całkowicie normalne. Mimo więc przygotowań przed wejściem na plan, to zderzenie z dziećmi i ich rodzicami, dla których nie było pytań-tabu, dało nam najwięcej.
Czy możemy w takim razie powiedzieć, że chcemy, żeby "Matki Pingwinów" nauczyły widzów, że osoby atypowe i z niepełnosprawnościami oraz ich rodzice to zwyczajni ludzi i nie ma potrzeby doszukiwać się tutaj czego nienormalnego?
- Chciałabym, że widzowie zostali z taką myślą, że takie rzeczy mogą się po prostu przytrafić, wszędzie i w każdej rodzinie. Mamy proste zadanie - potrzebujemy się tym oswoić i otworzyć na nich przestrzeń publiczną i miejską, ale także przestrzeń w nas, w naszych sercach, ponieważ oni chcą z nami spędzać czas. Mają podobne do nas potrzeby i nie różnią się od nas tak bardzo jak nam się wydaje.
Oby tak właśnie się stało. Idąc dalej, dowiedziałam się, że masz za sobą wiele lat spędzonych w szkole muzycznej. Czy doświadczenie muzyczne pomaga w aktorstwie? Pytam, ponieważ w zeszłym roku rozmawiałam z Bartoszem Chajdeckim, kompozytorem muzyki do "Różyczki 2", który powiedział mi, że do napisania muzyki potrzebuje, by film był na finiszu tworzenia, ponieważ każda historia ma swoje tempo.
- Bardzo się przydaje, ponieważ tak jak każdy film ma swoje tempo, tak każdy człowiek ma swoje tempo. Moje tempo jest dosyć szybkie na co dzień, ale zdarza się, że gram postaci, których tempo jest nieco wolniejsze. Pracując nad postacią, próbuję rozpoznać jej intensywność, prędkość i tempo, by wprowadzić odpowiednią intonację, ale też i pauzę. W końcu pauza, cisza w scenie czy w dialogu, może być zabiegiem celowym. Muzyka rozwija też wrażliwość i zmysł obserwacji, które są kluczowym elementem pracy aktora. Nie bez przyczyny aktorzy często robią sobie playlisty pod daną postać i słuchają ich np. w drodze na plan. Mnie pomaga to odnaleźć rytm i energię danej bohaterki.
Cieszę się, że zauważasz znaczenie muzyki w aktorstwie, ponieważ to wiele tłumaczy w kontekście tego, dlaczego tak wielu aktorów jest też świetnymi muzykami i na odwrót. Wracając do cytatu z początku naszej rozmowy, w tym samym wywiadzie dla Zwierciadła powiedziałaś: "Jeszcze oswaja się z tym, co widzi we mnie kamera i reżyserzy". Czy dalej tak jest? Jak chciałabyś być teraz postrzegana przez kamerę i co byś chciała zagrać w niedalekiej przyszłości?
- To jest takie super pytanie, ponieważ odpowiedź zależy od momentu, w którym się znajduję, i to nie tylko z punktu widzenia kariery. Po zakończeniu pracy na planie "Matek Pingwinów", byłam tak spełniona, że stwierdziłam, że to była moja wymarzona rola i nie ma już nic więcej do grania. Teraz oczywiście mam poczucie, że jest jeszcze masa rzeczy, które chciałabym przeżyć. Chcę wziąć udział w filmie kostiumowym z prawdziwego zdarzenia - z końmi, mieczem i fanfarami. Generować szekspirowskie emocje. Marzy mi się też rola komiksowa, w której moja postać obdarzona jest supermocami, oraz dziki musical w stylu “Emilii Pérez". W musicalu fantastyczne jest to, że możesz połączyć każdy gatunek świata. Może być to estetyczne, kameralne, może to być rock-opera, horror, nawet melodramat. Fascynują mnie duże i zwariowane formy.
To na zakończenie powiedz jeszcze, kto by ciebie zagrał, gdyby powstał o tobie film?
- Gdyby powstał film o Tobie, kto by Ciebie zagrał? Trudne pytanie. Nie wiem czemu, ale przychodzi mi na myśl Kate McKinnon.
Zobacz też: Tomasz Tyndyk w nowym wcieleniu. "Stałem się ojcem"