Michał Chorosiński: Od "M jak miłość" do... pracy w "Lombardzie..."! Dzieci pójdą w jego ślady?
Michał Chorosiński od samego początku jest w stałej obsadzie serialu "Lombard. Życie pod zastaw", w którym wciela się w kierownika tytułowego lombardu. Pięć lat spędzonych na planie we Wrocławiu to kalejdoskop zaskakujących sytuacji i barwnych anegdot. Przedstawiamy sylwetkę aktora oraz wywiad, w którym zdradził, czy marzy, by dzieci poszły w jego ślady i czy sam zastawił coś kiedykolwiek w lombardzie!
Serialowym widzom znany jest z wielu cieszących się popularnością produkcji. Pojawił się w produkcjach takich jak "Adam i Ewa", "Klan", "Na Wspólnej", "M jak miłość", "Pierwsza miłość". Na dłużej zagościł w "Czasie honoru", gdzie w kilku odcinkach wcielał się w kapitana Jastrzębia, czy w "Wojennych dziewczynach, gdzie grał sierżanta Rawicza w czterech odcinkach. Potem zniknął z telewizyjnych ekranów.
Powrócił z wielkim sukcesem w 2017 roku. Największą rozpoznawalność zyskał jednak dzięki roli w nagrodzonym Telekamerą serialu "Lombard. Życie pod zastaw". Wciela się w byłego oficera służb specjalnych, Wiktora Rajczaka. Obecnie bohater jest pracownikiem tytułowego lombardu.
Ostatnio stał się bohaterem afery politycznej. Chorosiński został wybrany na stanowisko zastępcy dyrektora ds. artystycznych Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi przez Zarząd Województwa Łódzkiego. Zdaniem pracowników instytucji wybór ten ma podłoże polityczne. O sprawie jako pierwsza napisała "Gazeta Wyborcza".
Dziennik donosił, że pracownicy łódzkiego teatru twierdzą, że Chorosiński nie ma odpowiednich kompetencji, aby piastować to stanowisko. Zdaniem artystów aktor otrzymał je ze względu na działalność polityczną żony.
Mariusz Siudziński, przewodniczący aktorskich związków zawodowych w Teatrze Jaracza, przyznał w rozmowie z dziennikarzami "GW", że związkowcy złożyli do urzędu marszałkowskiego swoje propozycje kandydatów na zastępcę dyrektora ds. artystycznych. Mieli także apelować o to, by ich argumenty zostały wzięte pod rozwagę.
Mimo dość bogatej filmografii Michał Chorosiński na łamy prasy i pierwsze strony portali internetowych trafia często za sprawą swojego życia prywatnego...
Dominika Figurska, czyli niezapomniana Ewa Nowicka-Skalska z "M jak miłość", była już mamą Anastazji i Matyldy, gdy nad jej małżeństwem z Michałem Chorosińskim pojawiły się czarne chmury. Okazało się, że aktorka nie jest zadowolona ze swojego życia i... dusi się przy mężu.
Potwierdzenie swojej kobiecości Dominika Figurska znalazła u boku nowego partnera - starszego od niej o 10 lat reżysera i kompozytora Tomasza Hynka. Powiedziała o nim mężowi, bo chciała, żeby wyciągnął wnioski z tego, co się stało. Aktor długo nie mógł uwierzyć, że kobieta, którą kochał ponad wszystko, rzuciła go. Mówił, że będzie o nią walczył, bo miłość tak naprawdę buduje się nie tylko wtedy, gdy wszystko dobrze się układa, ale także wówczas, gdy przychodzą trudne chwile.
Michał Chorosiński posunął się do tego, że publicznie ogłosił, iż jeśli żona do niego wróci, wybaczy jej zdradę i będzie kochał tak mocno jak kiedyś, gdy byli jeszcze studentami i dopiero zaczynali wspólną drogę przez życie. Aktor nie miał jednak pojęcia o tym, że jego żona spodziewa się dziecka z innym. Kiedy w 2010 roku urodził się Józek, zdobył się na niezwykły gest - usynowił chłopca.
Wkrótce po tym, jak Dominika Figurska dała swemu związkowi z Michałem drugą szansę i wróciła do niego, dowiedziała się, że on też ją zdradził. Była przerażona, gdy zobaczyła w tabloidach zdjęcia męża całującego atrakcyjną brunetkę, ale wybaczyła mu ten incydent. W 2012 roku, a więc zaledwie 12 miesięcy po pogodzeniu się i powrocie do siebie, państwo Chorosińscy doczekali się kolejnej pociechy. Na świat przyszedł wtedy Piotrek. Później jeszcze dołączył do nich Jan Paweł.
Aktorska para doczekała się w sumie piątki dzieci i nie kryje, że uporała się z problemami dzięki wierze, modlitwie i terapii. Państwo Chorosińscy od kilka lat wspierają ruch pro life i promują... wierność.
"Mieliśmy kryzys, niejeden. W małżeństwie z 16-letnim stażem cały czas jest kryzys i podnoszenie się z tego. Moim zdaniem kryzysy w małżeństwie są zbawienne. To jest taka istota małżeństwa. Nasze jest bardzo burzliwe i to jest cudowne, bo cały czas jesteśmy wzmocnieni" - mówiła aktorka w programie "Pytanie na śniadanie".
Od kilku lat wciela się pan w postać Mariusza w serialu "Lombard. Życie pod zastaw". Jak zmienił się pana bohater?
- Rzeczywiście, właśnie uświadomiłem sobie, że w czerwcu minęło już 5 lat od początku produkcji. Na pewno urosły mu włosy i broda (uśmiech-przyp. red.). Dojrzał, zmężniał i spełnia się w roli ojca. Owszem, jest przecież córka, ale poznał ją dopiero, jak miała 10 lat. Tym razem musi przejść cały proces wychowawczy od niemowlęctwa. I to chyba tyle, jeśli chodzi o jakieś spektakularne zmiany w jego życiorysie, Nadal jest rzetelnym kierownikiem lombardu, pomaga ludziom, a siła prawego prostego i lewego sierpowego pozostała ta sama (uśmiech. przyp. red.).
Co według pana wpływa na to, że serial cieszy się tak wielką popularnością?
- Często się nad tym zastanawiam. Na pewno niektóre odcinki mają wartość dydaktyczną. Można na przykład dowiedzieć się trochę o zasadach funkcjonowania lombardu, pewnych aspektach prawnych dotyczących pracy w lombardzie czy policji. Sytuacje "z życia wzięte", są zabawne i wzruszające, często pojawiają się wątki sensacyjne i kryminalne, które budzą emocje. Myślę, że także widzowie bardzo polubili bohaterów, a serial ma pozytywne przesłanie, które w trudnych czasach może być odskocznią od codziennych problemów.
Co najlepiej pan wspomina przez wszystkie lata spędzone na planie? Może przytrafiła się jakaś zabawna sytuacja?
- Ekipa tworząca "Lombard" składa się z fantastycznych ludzi. Dobra atmosfera w pracy jest luksusem, na który nie zawsze można liczyć. I mówię tu zarówno o aktorach, ekipie technicznej, jak i produkcji. Doceniam te dobre pięć lat. Nie sposób przywołać wszystkich zabawnych sytuacji jakie miały miejsce, ale szczególnie jedna utkwiła mi w pamięci. Kiedy jakiś pan wszedł w trakcie nagrania i usilnie próbował sprzedać nam komórkę. Komórka była zniszczona i nic nie warta, ale widząc kątem oka reżysera i operatorów, którzy zza pleców tego pana pokazywali, żeby "iść w to" - to znaczy wkręcić go w prawdziwy handel. Facet chciał 20 zł za starego, zniszczonego grata. Długo się z nim targowałem, w końcu się zgodziłem. On nie posiadał się ze szczęścia i obiecywał, że jutro odbierze zastaw. A ja na to, że dam mu 50 złotych pod warunkiem, że od razu odbierze. Po czym wręczyłem mu 50 złotych i oddałem telefon. Nietrudno sobie wyobrazić, co malowało się na jego twarzy. W podskokach pobiegł do drzwi (mimo kłopotów z równowagą)- pchany nieodpartą potrzebą pochwalenia się dwóm kolegom, którzy czekali na zewnątrz. Jednak zanim wybiegł, zatrzymaliśmy go i powiedzieliśmy, że to wszystko było nagrywane i że tak naprawdę znalazł się na planie serialu, a nie w lombardzie. No i że niestety musi oddać te 50 złotych, bo to tylko filmowy rekwizyt i gdyby tym zapłacił w sklepie, to poszedłby siedzieć. Oczywiście cała ekipa złożyła się, tak więc ostatecznie wyszedł z pełną garścią drobniaków szczęśliwy, bo uzbierał w sumie więcej niż 50zł i jeszcze mu telefon został.
Czy zdarzyło się panu, że musiał coś zastawić w lombardzie? A może udało się panu kupić coś cennego?
- Właściwie trudno w to uwierzyć, ale w życiu byłem w lombardzie tylko raz i to przed rozpoczęciem zdjęć w serialu. Nigdy nic nie zastawiłem ani nie upolowałem.
Pamięta pan, jaki najdziwniejszy przedmiot trafił do lombardu?
- Ponieważ zbliżamy się do sześćsetnego odcinka, a w każdym odcinku występuje co najmniej kilka przedmiotów, to łącznie daje ok 3000 przedmiotów. Oczywiście wiele przedmiotów się powtarza, ale czasami scenarzyści starają się wymyślić coś oryginalnego. Jednym z takich przedmiotów był rotomat. Jeżeli ktoś byłby zainteresowany, co to jest, proponuję zajrzeć do przeglądarki Google.
Czy w życiu codziennym bywają sytuacje, w których ktoś zaczepia pana na ulicy i chce oddać coś pod zastaw?
- Naturalnie, ale zawsze jest to jakaś forma żartu. Taka sympatyczna zaczepka.
Ma pan piątkę dzieci. Chciałby pan, aby poszły w pana ślady i zostały aktorami?
- Uważam, że dzieci powinny mieć pełną wolność w wyborze swojej drogi życiowej. Moja rola sprowadza się do bycia "życzliwym doradcą". I jako ten życzliwy doradca namawiam ich, żeby zastanawiali się nad innym zawodem, niż aktorstwo. To zawód, który ma piękne chwile, ale cena, którą trzeba płacić, bywa bardzo wysoka.
Uważa pan, że mają predyspozycję do grania w serialach lub filmach?
- Predyspozycje mają niewątpliwie i wszyscy - z wyjątkiem najmłodszej córki - stawali już przed kamerą, a nawet - jak w przypadku jednego z synów - i na zawodowej scenie teatralnej. Jednak, jak już powiedziałem, namawiam ich do pielęgnowania swojej wrażliwości artystycznej, ale jednocześnie do myślenia o zdobyciu jakiegoś konkretnego fachu. Gdyby jednak poczuli kiedyś zew i ten zew okaże się silniejszy niż rada ojca to cóż... Niech się dzieje wola nieba!
Dziękuję za rozmowę.
Aleksandra Wojtanek
Zobacz też:
"Lombard. Życie pod zastaw": Michał Chorosiński marzył o gromadce dzieci