Kultowe seriale: "Dziewczyna i chłopak" po latach
Pogodna opowieść o zwariowanych wakacjach siostry i brata, którzy musieli zamienić się rolami, bawi do dziś. I przyciąga kreacjami Teresy Lipowskiej, Barbary Sołtysik, Stanisława Mikulskiego oraz Michała Sumińskiego.
Od premiery "Dziewczyny i chłopaka" minie w tym roku trzydzieści siedem lat. W role tytułowych bliźniaków wcieliło się rodzeństwo z Krakowa, Ania i Wojtek Sieniawscy, a olbrzymi sukces serialu sprawił, że z nagranego materiału zmontowano film kinowy. W programie "Dziewczyna i chłopak - po latach" zdradzą kulisy produkcji, która była ich jedyną filmową przygodą. Opowiedzą, czym urzekli reżysera podczas zdjęć próbnych, które sceny sprawiały im trudność, w jakich sytuacjach korzystali z pomocy kaskaderów i dlaczego nie zdecydowali się na karierę aktorską.
Na zdjęcia próbne do sześcioodcinkowej produkcji, zrealizowanej na podstawie powieści Hanny Ożogowskiej, trafili dzięki tacie, który w jednej z gazet przeczytał, że do filmu poszukiwane są bliźnięta. Nikomu nic nie mówiąc wysłał zdjęcia maluchów z wakacji i niebawem Anię i Wojtka, mimo że nie spełniali kryteriów, zaproszono na casting.
- Zaszokował nas tłum identycznie wyglądających par rówieśników. Nie byliśmy prawdziwymi bliźniakami, jestem piętnaście miesięcy starszy od siostry, ale Ania tak zagadała reżysera, że przeszliśmy do drugiego etapu i dostaliśmy te role. Wcześniej musieliśmy wyrecytować parę tekstów, ubrano nas też w różne kostiumy. Po raz pierwszy założyłem sukienkę i nie byłem tym wcale zachwycony. W trakcie realizacji filmu walczyłem o to, żeby ograniczyć moje sceny, gdzie musiałbym w niej występować. Może dlatego w większości z nich pojawiam się w spódnicy w szkocką kratę - wspomina Wojciech Sieniawski i dodaje, że praca na planie była świetną zabawą.
- Jest taka scena, w której próbując ratować kolegę z tarapatów, rozbijam szyby w oknach. Powtarzaliśmy ją kilka razy, a panowie z ekipy technicznej ponownie wstawiali kolejne szyby.
- Rodzice przekonali nas, że następne filmy nie dadzą nam już tyle radości, uniknęliśmy więc zapewne gorzkiego rozczarowania. Bo dla nas, dzieciaków, to była wówczas niesamowita atrakcja zobaczyć, jak powstaje film. Cieszyło nas wszystko, mieliśmy frajdę z dotykania dekoracji i nawet kilkugodzinny dzień pracy na planie wcale nam nie przeszkadzał. Nie zwracaliśmy zupełnie uwagi, że niemal codziennie zmieniano scenopis oraz dialogi i musieliśmy ich uczyć się od początku. Wszystko nas ciekawiło i ekscytowało, dawało prawdziwą przyjemność. Nauka też nie stanowiła żadnego problemu, po zdjęciach mieliśmy lekcje z polonistką i matematykiem, a byliśmy dobrymi uczniami - opowiada serialowy Tomek.
- Nie wymagano od nas bardzo trudnych rzeczy. Jeśli powiedziałam jakąś kwestię innymi słowami, niż było to zapisane w scenariuszu, reżyser zazwyczaj to akceptował. Kłopotliwe były jednak sceny, które z jakichś względów należało powtórzyć. W ten sposób cztery razy wpadałam na przykład do jeziora - wspomina Anna Stępniewska-Janowska.
- Nie zapomnę również zdjęć z zakończenia roku szkolnego, w których "zagrały" prawdziwe rarytasy. To były wtedy luksusowe produkty z "Hortexu" - lody, galaretki czy owoce z bitą śmietaną. Z przyjemnością wzięliśmy się do ich pałaszowania, ale drugiego dnia musieliśmy powtórzyć scenę. Udawaliśmy, że znów mamy prawdziwe smakołyki - mówi serialowa Tosia Jastrzębska. I przyznaje, że popularność zaskoczyła zarówno ją, jak i brata. - Po emisji serialu codziennie odwiedzał nas listonosz z mnóstwem listów od nastoletnich wielbicieli, rozpoznawano nas też na ulicy, proszono o autografy. To nas nieco krępowało, nie byliśmy na to przygotowani. Na szczęście były to miłe dowody sympatii.
ARTUR KRASICKI