Kultowe seriale
Ocena
serialu
8,2
Bardzo dobry
Ocen: 10719
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

Jerzy Zelnik przyznaje, że w młodości sporo narozrabiał

21 grudnia minie dokładnie 50 lat od dnia, kiedy Jerzy Zelnik, czyli niezapomniany Franciszek Murek z serialu "Doktor Murek" i Zygmunt II August z "Królowej Bony", zadebiutował na profesjonalnej scenie. Świeżo upieczony absolwent warszawskiej szkoły teatralnej był już wtedy - dzięki roli Ramzesa XIII w "Faraonie" - wielką gwiazdą...

W dniu swego debiutu na scenie krakowskiego Starego Teatru Jerzy Zelnik miał już na swoim koncie rolę w "Faraonie", która dała mu niewyobrażalną wręcz popularność. O umięśnionym i opalonym torsie, który wyglądający jak młody bóg aktor eksponował w  filmie Jerzego Kawalerowicza, mówiła cała Polska. Po tym, jak "Faraon" dostał nominację do Oscara, 21-letniemu wówczas aktorowi wróżono międzynarodową karierę. Tyle, że on nie wiedział o tym, iż film z jego udziałem walczy o najważniejszą nagrodę filmową świata... 

- Dostałem mnóstwo propozycji, które mogły odmienić moje życie. No cóż, widocznie "główny reżyser" - tam, na niebie w górze - przypisał mnie do Polski na dobre i na złe. O tym, że "Faraon" miał nominację do Oscara, dowiedziałem się 15 lat po fakcie - wspominał wiele lat później.

Reklama

Jerzy Zelnik nie kryje, że po wielkim sukcesie "Faraona" sodówka lekko uderzyła mu do głowy. W swej autobiografii wyznał, że był wtedy całkowicie pochłonięty podrywaniem dziewczyn, seksem, sportem i muzyką.

- Myślałem i zachowywałem się każdy chłopak w moim wieku. Główna zasada w moim życiu brzmiała: korzystać z życia! Cieszyłem się chwilą... Z tamtym Jurkiem dziś łączy mnie tylko nazwisko. Dla mnie to "on", nie "ja" - twierdzi dziś aktor.

Dopiero niedawno wyszło na jaw, że w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, a więc na początku swej kariery, Jerzy Zelnik został zarejestrowany jako agent "Jaracz" - tajny współpracownik komunistycznych Służb Bezpieczeństwa. Podobno on sam dowiedział się o tym z dokumentów znalezionych po śmierci generała Kiszczaka w jego warszawskiej willi.

- Z dokumentów wynika, że cała sprawa zaczęła się w styczniu 1964 roku. Fakt - jako młokos, nieopierzone pacholę, dałem się omamić, omotać przedstawicielowi SB, który podał się za agenta Kontrwywiadu PRL. Moja pamięć nie zarejestrowała jednak ani tej "współpracy", ani spotkań, ani osoby, z którą rozmawiałem - tłumaczył Jerzy Zelnik po latach, dodając, że nigdy nie dostał od SB ani złotówki.

Jerzy Zelnik przyznał się również w książce "Szczerze nie tylko o sobie", że niegdyś namówił swą narzeczoną na aborcję, a po ślubie zdarzało mu się zaniedbywać żonę, a nawet kilka razy ją zdradził. Dziś jest wdowcem i, jak twierdzi, nie potrzebuje żadnej kobiety i o żadnej nawet nie myśli.

- Chociaż o młodym Zelniku mówię teraz "on", nie mogę się wyprzeć tego, co "on" narozrabiał. Za jego grzechy będę musiał ponieść karę, a częściowo ponoszę ją teraz, chociażby znosząc niesprawiedliwe komentarze i przesycone nienawiścią oceny, których fala zalewa dziś media i sieć - twierdzi aktor.

Jerzego Zelnika rzadko mamy dziś okazję oglądać na ekranach. W ciągu ostatnich kilku lat wystąpił w zaledwie paru produkcjach - w 2011 roku zagrał Jana Podhoreckiego w "Rezydencji" i biseksualistę Mariana Dawidzkiego w serialu "Usta Usta", a w 2016 roku dyplomatę w filmie "Smoleńsk".

- Jestem aktorem spełnionym. Wraz z wiekiem coraz mniej zależy mi na sławie, ale - jeśli tylko będę miał okazję - chciałbym grać do dziewięćdziesiątki - mówi.



Agencja W. Impact
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy