Gwiazda "Wojny domowej" przegrała walkę z chorobą. Elżbieta Góralczyk zmarła
Elżbieta Góralczyk, czyli słynna Anula z "Wojny domowej", nie znalazła w życiu szczęścia. Mąż okazał się tyranem. Córka ją opuściła. Ostatnie lata spędziła, walcząc z chorobą.
Gdy w wieku 15 lat trafiła na plan serialu "Wojna domowa", miała nadzieję, że dzięki temu wyrwie się z domu, w którym twardą ręką rządził ojciec alkoholik.
Mieszał ją z błotem, naśmiewał się z jej puszystych kształtów, przez co nabawiła się wielu kompleksów.
Niestety, mimo olbrzymiej popularności produkcji kariera nie stanęła przed Elżbietą otworem, a jej honorarium za udział w serialu zostało przepite przez ojca.
- Urodziłam się pod niewłaściwą gwiazdą. Nic w moim życiu nie było tak, jak pragnęłam - mówiła po latach. Zagrała jeszcze służącą w filmie "Nos" oraz małą rolę w serialu "Życie na gorąco". Więcej propozycji nie dostała.
Żyła już jednak magią filmu i, chcąc dalej uczestniczyć w jego tworzeniu, po maturze została charakteryzatorką. W tej dziedzinie także się nie powiodło i jako dwudziestoparolatka wyjechała do Wiednia, gdzie mieszkał pochodzący ze znanego austriackiego rodu Kodrnja jej ówczesny ukochany.
Po ślubie przyjęła jego nazwisko i osiedliła się w Austrii na stałe. Niestety, życie u boku męża też dalekie było od jej wyobrażeń - traktował ją jak służącą i wymagał od niej bezwzględnego posłuszeństwa. Wstawała więc o piątej rano, robiła śniadanie, prała, sprzątała.
- W latach 80. wszystkie tzw. dobre domy w Wiedniu miały w kuchni zmywarkę. Mój mąż powiedział, że mogę zmywać sama - tłumaczyła.
Ze względu na córkę nie potrafiła odejść. Dopiero gdy dziewczynka skończyła 16 lat, powiedziała dość i postanowiła wrócić do Polski.
Wtedy natrafiła na kolejną przeszkodę - Anik, bo tak ma na imię jej córka, oznajmiła, że czuje się Austriaczką i chce zostać z ojcem (zajęła się śpiewaniem i w 2003 r. jako Anik Kavinsky zdobyła drugie miejsce w austriackich eliminacjach do konkursu Eurowizji).
W tym czasie Elżbieta już ciężko chorowała na nerki. Walczyła z chorobą 10 lat, poddając się wielu operacjom. Jako terapeutka stosująca metodę Grinberga (leczenie przez uciskanie stóp) unikała konwencjonalnej medycyny. Ale musiała się poddać.
- Co dwa dni chodzę na ośmiogodzinne dializy. Mam żyły popękane od igieł - żaliła się. Ostre stany zapalne przeszły w chorobę nowotworową. Zmarła 16 stycznia 2008 r. w swoim wiedeńskim mieszkaniu.
- Nie chciała się pogodzić z losem jedynie matki i żony, nie potrafiła sobie znaleźć miejsca w życiu, które było tak zupełnie inne niż to, jakie prowadziła w Polsce - napisała jej znajoma we wspomnieniu o niej. - Ostatni raz widziałyśmy się, gdy przyszła do mnie po to, aby zerwać z przeszłością.