Zyskał ogromną sławę, potem prowadził warzywniak! Teraz wraca w hicie TVP
W czwartym odcinku 21. serii „Komisarza Aleksa” ekipę łódzkich gliniarzy wzmocni komisarz Paweł Kozera, który jednocześnie będzie szóstym opiekunem czworonożnego detektywa. Dostanie on twarz 44-letniego Marcina Rogacewicza, doskonale znanego serialowej widowni. Największą popularność przyniosły mu role Przemka Zapały w „Na dobre i na złe”, Adama Namysłowskiego w „Na Wspólnej”, Grzegorza Zwolińskiego w „Szpilkach na Giewoncie”, Michała Zalewskiego w „Przyjaciółkach”, Jaśka z Melsztyna w „Koronie Królów” i Aleksa Wolskiego w „Tatuśkach”.
Niebawem w serialu "Komisarz Alex" nastąpi kolejna zmiana głównego bohatera. Miejsce komisarza Andrzeja Sochonia (Jacek Knap) zajmie grany przez pana Paweł Kozera. Co o nim wiemy?
- Jest również komisarzem policji, pracował dotąd w innym wydziale, ale dostał propozycję przejścia do kryminalnych, z którymi niedawno wspólnie rozgromili narkotykowy. Pomógł w tym w dużej mierze niezastąpiony pies policyjny, Aleks, także mój bohater już się z nim zna, a wkrótce poznają się jeszcze lepiej i staną się nierozłączni. Bo Kozera przejmie po Sochoniu nie tylko stanowisko, ale i psa.
Komisarz Sochoń był rodowitym góralem, a skąd pochodzi pański bohater?
- Z Łodzi, gdzie toczy się akcja "Komisarza Aleksa" i gdzie zlokalizowana jest serialowa komenda. Kozyra to łodzianin z dziada pradziada, zna tu każde podwórko, każdą bramę, w której dzieją się różne szemrane sprawy, doskonale kojarzy miejscowe środowisko przestępcze i nie ma sprawy, której nie potrafiłby rozwiązać.
- Łódź jest bliska także mnie, w tutejszej filmówce studiowałem przez cztery lata, znam to miasto dobrze - może nie tak, jak mój bohater i nie od tej strony, ale sentyment pozostał. Dlatego, między innymi, bardzo ucieszyłem się z wygranego castingu do tej roli (a bój był długi i ciężki), bo dzięki niej mam okazję wrócić na "stare śmieci" i poczuć się jak za dawnych, dobrych, studenckich lat... (uśmiech)
Choć na ekranie zobaczymy pana dopiero w kwietniu, to zdjęcia ma pan już od końca zeszłego roku - po kilkanaście godzin dziennie, z dala od domu, od rodziny. Jest ciężko?
- Gdyby nie moja najwspanialsza żona, która tak cudownie ogarnia cały dom i czwórkę dzieci, to nie mógłbym wcielić się w Kozerę. Kochanie, jesteś Wielka! DZIĘKUJĘ!!! Bywa ciężko, ale bez przesady, bo z Łodzi do Warszawy jest niedaleko, około 1,5 godziny i jestem w domu. Udało mi się nawet wyskoczyć na koncert córek i żony w szkole muzycznej, widok ich zaskoczonych twarzy był bezcenny - kocham to - ot, krótka przerwa w pracy i jestem z powrotem. Od lat jestem w zawodzie i wiem, że jak jest praca, to się pracuje tam, gdzie jest, a jak jej nie ma, to robi się inne rzeczy...
- Na przykład prowadzi... warzywniak - jak pan - o czym wszyscy mówią. Co teraz z nim, jak pana ciągle nie ma w domu?
- Chwilowo ode mnie odpoczywa. Zainteresowanych zapraszam do Warzywniaka po więcej szczegółów...
Skąd pomysł na warzywniak u aktora?
- Od lat o tym myślałem, ale wciąż brakowało czasu. Dopiero pandemia sprawiła, że świat się zmienił, aktorzy mieli mniej pracy (albo jej wcale nie mieli) i wtedy postanowiłem zrealizować ten plan. Budowa sklepu trwała trzy miesiące, powstała siatka ludzi, rodziny, przyjaciół, którzy wspierali mnie - przewspaniale wspominam ten czas i dużo mi dało to doświadczenie. Ludzie z okolicy patrzyli z niedowierzaniem. - Panie Marcinie, gdzie są ukryte kamery, to jakiś żart? - pytali co rusz, a potem się oswoili. Sklep ruszył pełną parą, pracowałem po 18h/dobę. Sam stałem za ladą, dopiero potem pojawili się inni sprzedający. Dawno, dawno temu, tuż po maturze, zanim dostałem się na wydział aktorski, studiowałem przez dwa lata ekonomię w Warszawie, niewykluczone, że tam łyknąłem bakcyla biznesowego i stąd chęci na własną działalność.
Dlaczego akurat warzywa?
- Bo to samo zdrowie, zapachy czterech pór roku, zmysłowość, radość i poezja. Poznałem fantastycznych dostawców, którzy zapewniali mi towar najwyższej jakości, klienci byli zadowoleni, ja też. Zresztą jedzenie łączy ludzi, jest niezbędne do życia, dookoła niego kręci się tak naprawdę świat.
Co ciekawe, z powodzeniem łączy pan oba obszary - handel i aktorstwo - wydawałoby się tak odległe od siebie...
- Znam wielu aktorów, którzy zajmują się poza graniem różnymi innymi rzeczami, nie jestem wyjątkiem. Gram nie tylko w serialach, ale na okrągło w wielu spektaklach teatrów objazdowych, z którymi przemierzam Polskę wzdłuż i wszerz. Ostatnio, rzecz jasna, z dłuższymi przystankami w Łodzi.
Jak pan się odnalazł w zgranej i znającej się od lat ekipie "Komisarza Aleksa"?
- Powiedzieć dobrze to tak, jakby nic nie powiedzieć. Znakomicie! To są cudowni, fantastyczni, a przy tym bardzo normalni ludzie, przyjęli mnie życzliwie, jak swojego. Kochani, DZIĘKUJĘ! Na planie są też prawdziwi policjanci, chciałbym tu szczególnie pozdrowić Krzycha, który koordynuje pracę z bronią. Świetny gość! Po 15 latach przypomniał mi, jak się trzyma ją w ręku, poprawił błędy i złe przyzwyczajenia, wykonał kawał dobrej roboty. Jak się okazuje, mam do tego smykałkę i zazwyczaj nie mogę się doczekać scen akcji.
Równie dobrze jak z bronią radzi pan sobie z psem Aleksem?
- Mam psa w domu, w związku z tym trochę wiem, jak się obchodzić ze zwierzętami. Serialowego Aleksa grają dwa psy, kaskaderskie, jak mówią. To prawdziwi zawodowcy, Tosiek i Aleksy. W różnych scenach się wymieniają, w zależności od predyspozycji. Tosiek jest bardziej subtelny, delikatny - sprawy rozwiązuje sercem, Aleksy zaś, ultra sprawny fizycznie, trochę łobuz - załatwia je sprytem i walecznością. Bardzo lubię grać z psem, otwieram się na niego, czerpię z jego intuicji, odpowiada mi pewien element improwizacji, która towarzyszy pracy ze zwierzęciem. Tu wszystko jest wyzwaniem, dlatego nie ma nudy i rutyny. To dla aktora wielka frajda.
Rola ta wymaga nie lada sprawności fizycznej - ale to pewnie dla pana, miłośnika sportów ekstremalnych, żaden problem. Swego czasu latał pan śmigłowcami i skakał ze spadochronem...
- To już przeszłość, teraz jestem głową sześcioosobowej rodziny, mamy czworo dzieci - najwspanialszych na świecie! - toteż z tym szaleństwem musiałem przystopować. Ale nie zaniechałem całkowicie aktywności, uwielbiam rąbać drewno do kominka, "gimnastykuję się" w domu, wykonując wszelkie prace budowlane i naprawcze. Moja żona wie, że najlepszym prezentem dla mnie są piły, szlifierki, wyrzynarki, z których robię doskonały użytek. Remontuję też domy sąsiadom, przyjaciołom - dzięki temu zjednuję sobie ludzką wdzięczność, a sam ciągle jestem w ruchu, co dobrze wpływa na zdrowie. Ponadto systematycznie biegam, tak że forma jest i nie miałem najmniejszych obaw co do tego, czy podołam roli w "Komisarzu Aleksie".
Przed panem, w polskiej edycji, komisarzy było już pięciu - nieuniknione zatem będą porównania...
- I bardzo dobrze, czekam na nie z niecierpliwością! W tym zawodzie ciągle jesteśmy z kimś porównywani, trzeba to polubić, nie ma wyjścia. Oglądałem z ciekawości moich poprzedników, dobrą robotę chłopcy wykonali, każdy po swojemu, tak jak i ja teraz do tego też podchodzę. Nie zamierzam się na nikim wzorować, nikogo naśladować - mój bohater będzie taki, jakim go sobie wymyśliłem, jak go czuję, widzę i chcę pokazywać. Zapraszam do oglądania!
Jak długo potrwa pańska przygoda z serialem?
- Wróżbitą nie jestem, trudno przewidzieć. Na pewno chciałbym, żeby była to współpraca długa i szczęśliwa i żeby widzowie tego mojego komisarza Pawła Kozerę polubili... (uśmiech)
Rozmawiała: Jolanta Majewska-Machaj
Zobacz też: Łukasz Simlat to nie tylko Mika z "Rojsta"! To prawdziwy talent