"Klan": W zdrowym ciele zdrowy duch
Agnieszka, którą gra w „Klanie”, ciągle ma w życiu zawirowania. Prywatnie Paulina Holtz stawia na harmonię i życie w zgodzie z naturą.
Często się zdarza, że ludzie zwracają się do pani imieniem Agnieszka?
- Zależy kto, w domu jednak pozostaję niezmiennie Pauliną (uśmiech). Natomiast widzom faktycznie się myli. Czasem łączą serialowe imię z moim nazwiskiem i mówią: Agnieszka Holtz. Wtedy żartuję, że jestem dwojga imion i poprawiam cierpliwie. Myślę, że takie poplątanie serialowej fikcji z rzeczywistością jest nieuniknione, kiedy gra się tę samą postać przez wiele lat.
No właśnie, mija 20 lat z rolą Agnieszki w "Klanie". Jakie są plusy grania w serialu?
- Niewątpliwie plusem jest to, że ma się stałą pracę, która daje szansę na uprawianie tak drogiego hobby, jakim jest granie w teatrze (śmiech). Oraz na realizację w przeróżnych dziedzinach, nie tylko zawodowych, dzięki stabilizacji finansowej. To zapewnia spokój ducha i ciała. Oczywiście coś za coś - wiadomo, że omijają nas inne propozycje serialowe czy filmowe i to jest z kolei minus. Są jeszcze wartości niepoliczalne, jak choćby to, że dzięki rozpoznawalnej mniej lub bardziej twarzy można wspomagać różne akcje charytatywne.
W przeszłości u Agnieszki było wiele burz i zawirowań, szczególnie z mężczyznami, z którymi próbowała ułożyć sobie życie. A było ich wielu...
- Tak wielu, że trudno się doliczyć. Staraliśmy się to kiedyś zrobić z kolegami na planie, ale z kiepskim skutkiem (śmiech). Jak dotąd scenarzyści z upodobaniem komplikowali Agnieszce sferę uczuć. Lokowała je zazwyczaj nieodpowiednio albo towarzyszył temu niezwykły pech. Przyznam jednak, że z kilkoma spośród tych byłych partnerów rozstawałam się z ogromnym żalem - z Przemkiem Sadowskim, który grał Łukasza, czy z serialowym Mironem, czyli Mariuszem Zaniewskim z którym znamy się doskonale, bo debiutowaliśmy razem w warszawskim Teatrze Powszechnym. Ale cóż, taki los aktora, trzeba grać, co piszą i nie narzekać.
Powodów do narzekania nie ma z pewnością pani bohaterka - zdaje się, że wreszcie szczęście się do niej uśmiechnęło, odkąd poznała Janusza (Michał Lesień)?
- Zobaczymy, co z tego wyniknie. Póki co trwa sielanka, ale byłabym ostrożna z tym optymizmem, w końcu tyle razy już jej się wydawało, że to jest to... Mam jednak nadzieję, że tym razem trafiła celnie. Janusz sprawia wrażenie odpowiedzialnego faceta, świetnie się dogadują, tworzą rodzinę. Pojawił się nawet, ku memu zaskoczeniu, pomysł ciąży... Zobaczymy, czy się uda.
Ciąża już kiedyś była, i to prawdziwa, kiedy pani spodziewała się dziecka. Wówczas scenarzyści "wymyślili" Zosię...
- Zgadza się i wtedy dołączyła do nas malutka, zaledwie kilkumiesięczna Amelka, która nieprzerwanie gra tę postać od 9 lat! Tak więc mam przyszywaną córeczkę, prawie rówieśnicę mojej pierworodnej Tosi. Za drugim razem, kiedy po półtora roku urodziłam Marcysię, twórcy wybrali inne rozwiązanie - wysłali moją bohaterkę za granicę. Na krótko - szybko wróciłam na plan.
Pracując i wychowując córki, zdołała pani napisać poradnik dla rodziców, zostając przy tym ambasadorem akcji "Świadoma mama". Jak pani na to wszystko znajduje czas?
- Przy dobrej organizacji da się wiele zrobić. Tym bardziej że moje działania oscylują wokół tego, czym żyję, dzielę się doświadczeniem. Poradnik to właściwie "nieporadnik", bo tak naprawdę chodzi o to, by każdy rodzic umiał odnaleźć własną, niepowtarzalną drogę do bycia mamą, ojcem. Nie warto ślepo ufać poradnikom. Oczywiście ważne, aby dzieci i rodzice byli szczęśliwi i bezpieczni. Ogromną wiedzę czerpię na spotkaniach ze specjalistami: psychologami, fizjoterapeutami, położnymi, w ramach prowadzenia akcji. Świadomość pomaga w zapobieganiu i rozwiązywaniu problemów wychowawczych. Ponadto ważne jest dbanie o siebie i o swoją rodzinę na co dzień, sport, ruch na świeżym powietrzu. W zdrowym ciele zdrowy duch. Pamiętajmy o tym, zwłaszcza teraz, gdy wiosna się zbliża wielkimi krokami.
Rozmawiała JOLANTA MAJEWSKA-MACHAJ