"Klan": Barbara Bursztynowicz lubi niespodzianki
Barbara Bursztynowicz z sentymentem wspomina święta ze swojego dzieciństwa. Choć tegoroczne Boże Narodzenie także będzie dla aktorki wyjątkowe. Po raz pierwszy do Wigilii zasiądzie tylko z mężem.
Właśnie wydała pani książkę "Jak w życiu". To świąteczny prezent dla Czytelników?
- Będzie mi bardzo miło, jeśli tę książkę Czytelnicy podarują sobie lub komuś bliskiemu pod choinkę. Wydaje mi się, że to będzie dobry prezent, bo jest ciepła, serdeczna i warto poświęcić jej choćby chwilkę. To zbiór krótkich felietonów, dlatego łatwo się je czyta. Są dosyć intensywne w treści i zawierają puenty, a każdy z Czytelników może znaleźć w nich coś dla siebie. Jednak "Jak w życiu" to też prezent pod choinkę dla mnie, bo cieszę się bardzo, że została wydana.
O czym są pani felietony?
- O życiu, teatrze, serialu. A także o mojej drodze do zawodu. Sporo jest anegdot. Z ich pomocą opowiadam o sobie, jak traktuję ten zawód, jaki jest trudny i ciekawy. Mówię także o swojej rodzinie i najbliższych.
Zdarzyło się pani kiedyś pracować podczas świąt w teatrze?
- Teraz to jest rzadkość, ale kiedyś rzeczywiście drugi dzień świąt spędzałam na scenie. Nie należało do wielkiej przyjemności - wstać od stołu, zostawić rodzinę i iść do pracy, kiedy inni świętowali... Ale była też radość, że przychodzi publiczność, która chce z nami spędzić jeden świąteczny wieczór.
Jak spędzi pani tegoroczne święta?
- W tym roku święta spędzimy w mniejszym gronie. Córka wyjeżdża za granicę do babci, więc zostaję z mężem i z psem córki. Prawdopodobnie do Wigilii zasiądziemy tylko we dwoje, co może być przyjemne, bo pierwszy raz się to zdarzy, a wszystko co zdarza się po raz pierwszy, bywa przyjemne. Potem przyjdą do nas przyjaciele na śpiewanie kolęd. A kolejne dni, zobaczymy. Lubię, gdy mnie przyjaciele zapraszają do siebie.
Sama przygotowuje pani wieczerzę wigilijną, czy korzysta z dań specjalnie zamawianych?
- Nie lubię gotować, ale przed świętami wszystko przygotowuję samodzielnie. Potrawy są tradycyjne. Nie eksperymentuję, nie wprowadzam nowości. Nie celebrujemy świąt wyłącznie przy stole, przed telewizorem. Chodzimy na spacery, i do teatru.
Pamięta pani klimat świąt z dzieciństwa?
- Pamiętam wielkie oczekiwanie, budowanie napięcia przez rodziców, że oto narodzi się Jezusek. Musieliśmy być grzeczni i pomagać. Było święto religijne, a my byliśmy bardzo uduchowieni i właśnie w takiej atmosferze przeżywaliśmy Boże Narodzenie. Poza tym mam wrażenie, że w moim dzieciństwie zima była śnieżna i mroźna, a pierwsza gwiazdka zawsze świeciła o właściwej porze.
To był też czas wymarzonych prezentów...
- Tak, i to było fantastyczne. Nigdy nie wiedzieliśmy, co znajdziemy pod choinką. Często otrzymywaliśmy drobiazgi - słodycze, pomarańcze, książeczki, pojedyncze zabawki, którymi potem bawiliśmy się przez cały rok, aż do następnej Wigilii.
Rozmawiała Edyta Karczewska-Madej