Barbara Bursztynowicz: Aktorka ma ukraińskie korzenie! [wywiad]
"Gdybym mogła cofnąć czas, nic bym w swoim życiu nie zmieniła, za co jestem bardzo wdzięczna losowi" – powiada aktorka Barbara Bursztynowicz, której ogromną popularność i sympatię widzów przyniosła rola Elżbiety Chojnickiej w obchodzącym w tym roku 25. urodziny serialu „Klan”. W październiku przypada też ważna rocznica w jej życiu prywatnym – 45-lecie zgodnego pożycia małżeńskiego z aktorem Jackiem Bursztynowiczem.
Anna Marciniak: Czy pamięta pani początki "Klanu"?
Barbara Bursztynowicz: - Doskonale! Jego narodzinom towarzyszyła euforia, wszak to "Klan" właśnie wygrał w 1997 roku konkurs na telenowelę, rozpisany przez Telewizję Polską, pozostawiając w tyle rywali, o czym dziś mało kto wie. Autorami scenariusza byli Ilona Łepkowska i Wojciech Niżyński, z którym poznaliśmy już się wcześniej, w Teatrze TV, gdzie ja występowałam, a on był producentem. Wówczas zdarzyło się, że stanęłam w obronie młodszego kolegi, który, wedle reżysera, nie radził sobie z rolą i chcieli go wyrzucić. "Nie można tak krzywdzić ludzi" - zareagowałam spontanicznie, będąc mimowolnym świadkiem wymiany zdań na korytarzu. I w tym momencie Wojtek, piszący akurat wtedy "Klan", dostrzegł we mnie Elżbietę, orędowniczkę pokoju. Łagodną, wyrozumiałą, sprawiedliwą. Późniejszy casting był już tylko formalnością.
A jednak nie końca zgadzała się pani ze scenariuszowym wizerunkiem Elżbiety Chojnickiej...
- To fakt. Początkowo drażniły mnie jej niektóre cechy, nawyki. Na przykład to, że paliła papierosy, co zresztą dało się dość szybko wyeliminować. "Wyleczyłam" ją też, rzecz jasna za zgodą twórców, z nadmiernej nerwowości i niechlujstwa, co też nie pasowało mi do wyobrażenia o aptekarce. Pamiętamy bowiem, że Elżbieta była spadkobierczynią aptekarskich tradycji Lubiczów i prowadziła taką placówkę w rodzinnym domu.
Środowisko aptekarskie było zachwycone pani bohaterką!
- Przyznam, że poczytuję sobie za wielki zaszczyt przyznanie mi przed laty statuetki Gallena i tytułu Honorowego Aptekarza. Zdaniem tego szacownego grona kreowana przeze mnie postać spełniała wszystkie oczekiwania zawodowe. Wiem też, że pewna pani profesor farmacji z Akademii Medycznej w Poznaniu zalecała wręcz swym studentom oglądanie "Klanu", by na przykładzie Elżbiety uczyli się wzorowej postawy aptekarza. Dziś rzeczywistość się zmieniła, nie ma już starszych pań aptekarek, a prestiż tego zawodu odchodzi w zapomnienie, zastępowany przez komercję. Apteki stały się wielobranżowymi sklepami, pacjenci zmienili się w klientów, nie ma mowy o dawnej, intymnej wręcz relacji, pełnej wzajemnego zaufania.
Elżbieta prowadzi też dom, będąc głową wielopokoleniowej rodziny.
- Powiedziałabym szyją, głową zaś pozostaje mój serialowy mąż, Jerzy, uosabiany przez Andrzeja Grabarczyka. Muszę powiedzieć, że lepszego partnera do grania trafić nie mogłam. Żartujemy sobie, że oboje wiedziemy "podwójne życie", jako że staż burzliwego związku Chojnickich porównywalny jest ze stażem naszych prywatnych małżeństw (śmiech)! Na szczęście życie obchodzi się ze mną łaskawiej niż scenarzyści z Elżbietą. I moje małżeństwo stanowi oazę spokoju w porównaniu z tym, co zafundował w serial mej bohaterce mąż, zwłaszcza kiedy był młodszy i ciągle przyprawiał jej rogi (śmiech). Ja, dzięki Bogu, nigdy nie poczułam, jak to jest być zdradzaną żoną.
A jest pani nią już od 45 lat!
- Tak, pobraliśmy się w październiku 1977 roku. Miesiąc z literką "r" miał gwarantować szczęście i choć nie bardzo wierzę w przesądy, to się sprawdziło. Ślub był wyjątkowy, udzielał go ksiądz-poeta, Jan Twardowski w warszawskim kościele Wizytek. Ksiądz w mojej rodzinnej parafii w Bielsku- Białej, skąd pochodzę, nie chciał nam dać pozwolenia na ślub, twierdząc, że artyści biorą go tylko dla efektownej ceremonii. Potem przepraszał.
Weszła pani w artystyczną rodzinę...
- Moja teściowa, Jadwiga Lachetówna-Bursztynowicz była wybitną śpiewaczką operową, uczennicą słynnego profesora Didura. Po wojnie występowała w operze w Bytomiu, tworzyli ją oboje z ojcem mego męża, Tadeuszem Bursztynowiczem, dyrektorem i reżyserem teatrów muzycznych. Barwne postaci.
Z pani strony nikt wcześniej nie występował na scenie?
- Nie, rodzina była raczej techniczna. Moją decyzję o zdawaniu do szkoły teatralnej przyjęli w domu bez euforii, ale i też się nikt nie sprzeciwiał.
Podobno była pani bardzo nieśmiała?
- Wielu aktorów przyznaje się do nieśmiałości. Być może wybór tej profesji dyktowany jest chęcią wyleczenia się w niej. Myślę, że ma ona swoje źródło w ograniczeniach z dzieciństwa i surowemu wychowaniu.
Tak było w pani przypadku?
- Zdecydowanie. W domu panował pruski dryl, głównie za sprawą pochodzącej z Wielkopolski mamy. Jej matka, a moja babcia, której nie znałam, była Niemką. Rodzina ojca zaś wywodziła się ze wschodu. Babcia Maria, którą jeszcze zdążyłam poznać, była Ukrainką. Mam też węgierskie korzenie. W tej wielokulturowej mieszance rygor mieszał się z ułańską fantazją i powiewem dzikiego stepu. Wzrastałyśmy w tym obie z moją starszą siostrą Urszulą, trzymane twardą ręką. Podczas gdy inne dzieci bawiły się na podwórzu, my miałyśmy ciągłe dyżury sprzątania, gotowania, zakupów. W sumie wyszło mi to na dobre, bo bez problemu udaje mi się wszędzie zachowywać czystość, jestem wręcz pedantką, ale tę musztrę z dzieciństwa wspominam jak koszmar.
Córkę też trzymała pani tak krótko?
- Wręcz przeciwnie! Nasza Małgosia była rozpieszczaną nieprawdopodobnie jedynaczką, oczkiem w głowie, księżniczką mamusi i tatusia. Zawsze powtarzaliśmy z mężem: "Nie będziemy popełniać błędów naszych rodziców", i tak rosło nam dziecko bezstresowo. I wyrosło na mądrą, spełnioną, pewną siebie kobietę, z której jesteśmy bardzo dumni.
Ma pani receptę na sukces w życiu? Bo, jak widać, jubileuszowe bilanse wypadają mocno na plus...
- Recepta jest prosta - trochę szczęścia, dużo pracy. I pomysłowości. Mam sprawdzony sposób na budowanie dobrej atmosfery w domu. Zapisuję nasze dialogi, czasem śmieszne, czasem wręcz przeciwnie - kiedy czyta się je później, nabierają humorystycznego wyrazu, nawet jeśli są to byłe sprzeczki. Polecam każdemu, to naprawdę działa.
Dziękuję za rozmowę.
Zobacz też:
"M jak miłość": Odcinek 1655. Werner oburzony zdradą Gryca! Wyzna prawdę?