Zwycięzcy gry o projektor!
Oto wyniki naszego konkursu związanego z serialem "Gra o tron". Sprawdźcie, kto zdobył nagrody.
Na konkurs napłynęło bardzo wiele odpowiedzi, z których wyłoniliśmy - nie bez problemów - zwycięską jedenastkę!
Główną nagrodę w naszym konkursie - projektor ACER H5360BD 3D - zdobywa Remigiusz Józefowicz.
Zestawy, w skład których wchodzą płyty Blu-ray z pierwszym sezonem serialu "Gra o Tron", książka "Gra o Tron" oraz album fotograficzny z serialu "Gra o Tron" wygrywają Klaudia Walczak i : Rafał Bortniczuk.
Zestawy płyt DVD, książek i albumów: Justyna Drobysz, Aleksandra Basińska i Kamila Szugalska.
Książki wygrywają Elżbieta Strzałkowska, Natalia Konicz-Hamada i Kasia Burczyk.
A albumy powędrują do Liliany Gałki i Aleksandry Margol.
Gratulujemy!
A oto odpowiedź, która pozwoliła Remigiuszowi wygrać w naszym konkursie:
"Nabuchodonozor. Tak chciałem, aby nazywał się mój wilkor. Powtarzałem to imię w kołysce niczym magiczne zaklęcie jeszcze zanim nauczyłem się mówić mama i tata. Ale niestety, im bardziej wyrabiał się mój i jego charakter, tym bardziej rodzice naciskali, aby je zmienić, bo zbyt pospolite, nieciekawe i nie odpowiadające absolutnie w żaden sposób charakterowi właściciela. Dlatego zanim nie odkryłem jaki naprawdę jestem zmuszony byłem wołać do niego "ej ty", żeby nie przywykł do tego nieszczęsnego Nabuchodonozora. Mijały dni, tygodnie, lata, aż w końcu zacząłem samodzielnie chodzić, jeść. Oswoiłem się ze swoim "ej ty", ale mus to mus. Zacząłem analizować. W lesie, przy ognisku, siedząc ze swoim wilkorem wyszedłem z założenia, że imię musi mieć wszystkie cechy, a że swoich wyliczyłem około 157, to choćby od samych pierwszych liter cech charakteru miało powstać, było by niemożliwie długie i w sumie bez sensu. Wziąłem pod uwagę cechy "ej ty", które nam się pokrywały i już było łatwiej, ale znów nie do końca. "Kto to wymyślił, że wilkor musi się jakoś nazywać" - myślałem wtedy sobie, choć nie miałem jeszcze pojęcia jak to imię będzie ważne i dla mnie, i dla wilkora, i dla wszystkich wokół.
Postanowiliśmy wyruszyć w długą drogę, aby przemyśleć co nieco, zasięgnąć języka i poprosić o pomoc tych, których spotkamy na swojej drodze. Pierwszy z nich był Człowiek Światło, który na podstawie mikroekspresji miał nas zinterpretować. Niestety, z tym co nam powiedział, niewiele mogliśmy zrobić, bo uznał że to ja jestem wilkorem, a "ej ty" nie. No bez sensu. Nasza mądrość nie pozwalała nam w to uwierzyć. Następnie na swej drodze spotkaliśmy dwoje ludzi, z których jeden podawał się za medium. Ci także próbowali nam wmówić rzeczy tak nierzeczywiste, że "ej ty" nazwał ich świrami. Tylko nasz spryt uchronił nas przed uwierzeniem w kolejną bzdurę i pozwolił uniknąć dalszej obecności tych oszustów. Normalnie jakby ci, których do tej pory spotkaliśmy, byli z innej opowieści, z innej bajki. Kolejny przystanek w naszej podróży zaliczyliśmy po przejściu przez Gwiezdne Wrota. Wylądowaliśmy na wyspie zagubionych. Tu zatrzymaliśmy się na długo, bo na całą zimę, która trwała dobrą dekadę. Poznaliśmy Jacoba, który żył tutaj od ładnych dwóch tysięcy lat. Zaprzyjaźniliśmy się, ale wciąż czuliśmy, że coś jest nie tak. On też chciał nas wyprowadzić w pole. Jedynie elokwencja "ej ty" sprawiła, że mogliśmy wydostać się z wyspy. Cóż to był za pobyt...
Kolejny nieznajomy był matematykiem, który na podstawie wzorów w naszym pamiętniku z podróży próbował coś odgadnąć, ale to też nie był jego świat. Być może gdyby więcej czasu mógł poświęcić na interpretację, udałoby się, jednak miejsce, w którym przebywaliśmy zostało zaatakowane przez widma i replikatory. Nie uciekliśmy. Waleczni i oddani idei postanowiliśmy pomóc. W nagrodę zaprowadzono nas do wyroczni, która ostatecznie miała nam pomóc w znalezieniu imienia dla "ej ty". Wróżba nie była może zbyt jasna, klarowna i oczywista, ale zdecydowanie nam pomogła. Dzięki naszej szczerości z wyrocznią, nasza wędrówka miała się niedługo zakończyć.
Trafiliśmy na Gran Canarię. Przy ognisku nad brzegiem Atlantyku zaczęliśmy analizować nasze dotychczasowe dzieje. "Ej ty" przygotowywał właśnie mięsnego jeża, kiedy krzyknąłem "Eureka". Chwilę potem taki sam okrzyk wydał z siebie "ej ty". Popatrzeliśmy sobie głęboko w oczy i telepatycznie przekazaliśmy sobie myśl, że albo jednocześnie wypowiadamy jego nowe imię, albo kończymy z tą opowieścią i przenosimy się do innej bajki. Patrzeliśmy sobie tak w oczy dobrą chwilę, jakby każdy z nas bał się wypowiedzieć to, co w tym momencie zawitało do naszych umysłów. Jakby w przypadku niezgodnych odpowiedzi cała historia miała się zakończyć. Musieliśmy zaryzykować. "Mąsprytello Waszcz" - padło imię z moich ust i dokładnie w tym samym czasie wypowiedział ją mój wilkor. Skoczyliśmy sobie w objęcia. Ta historia nie miała prawa skończyć się niczym innym jak happy endem. Mądrość, spryt, elokwencja, waleczność, szczerość które do tej pory wykorzystaliśmy w naszej podróży nie mogły dać nam innego imienia. "Mąsprytello odpocznijmy przed dalszą podróżą" - powiedziałem do swojego wilkora wiedząc, że już teraz czeka nas droga powrotna do królestwa, gdzie nasza historia miała się rozpocząć na nowo..."