Magdalena Cielecka: "Trzeba umieć znaleźć złoty środek" [WYWIAD]
Magdalena Cielecka przez kilka sezonów wcielała się w mecenas Joannę Chyłkę. Serial szybko stał się hitem TVN. W rozmowie z nami aktorka zdradziła, co stało za decyzją o zakończeniu produkcji na piątym sezonie, o aktorskich wyzwaniach oraz społecznym zaangażowaniu.
Aleksandra Kalita, Interia: Będzie pani tęsknić za Joanną Chyłką, postacią, której poświęciła pani kilka lat zawodowego życia?
Magdalena Cielecka: - Na pewno będzie to ważny moment w moim życiu. Ta produkcja i postać wiele mi dały. Oczywiście pod względem rozwoju aktorskiego i grania głównej postaci w serialu, co w moim wypadku było po raz pierwszy, bo jeszcze nie grałam tak dużej roli. To było duże wyzwanie pod wieloma względami, ale również uczenie się gospodarowania swoją energią i zasobami aktorskimi. Czy będę tęsknić? Raczej nie, bo zawsze będę mogła zobaczyć i odświeżyć sobie tę postać. "Chyłka" zapewniła mi bardzo ciekawy materiał do grania. Wyrazisty, z którego można było wiele rzeczy ulepić. Jestem bardzo szczęśliwa, że miałam taką okazję. Trzeba pamiętać też, że serial w ogóle ze swojej natury ma ogromną siłę rażenia i ja dzięki temu serialowi opatrzyłam się widzowi, zakodowałam w świadomości. Uczynił mnie rozpoznawalną. Za tym poszły też inne propozycje w moim życiu zawodowym, co jest absolutnym plusem tego typu przygód.
Czy jest w serialowej Joannie Chyłce jakaś cecha charakteru, której jej pani zazdrości?
- W ogóle staram się nie myśleć w ten sposób o postaciach, nie rozkładać ich na części pierwsze. Raczej skupiam się na oddaniu osobowości, charakteru i temperamentu. Nie mierzę tego, co mi się w nich podoba, a co nie, co jest moje. Tworzę postać w oparciu o pierwowzór, ale też wynikającą ze mnie, bo nie ma innego wyjścia. Zawsze będę ją wyposażać również w moje cechy. To musi być taka mikstura, która się po prostu zgadza.
Wcielając się tę rolę miała pani okazję pokazać wiele twarzy, różnych stanów emocjonalnych. Czy łatwo jest zostawić taką postać za sobą?
- Mnie łatwo. Różni aktorzy po swojemu sobie z tym radzą. Ale ja w żadnej roli tak nie miałam. Zarówno w teatrze, filmie czy serialu. To jest innego rodzaju bycie z postacią. Jak się kręci sezon, to ta postać ciągle gdzieś jest z nami. Ale nie jest to tak, że wracam do domu i nadal jestem Chyłką. U mnie to tak nie wygląda.
W pierwszym sezonie serialu główna bohaterka dała się poznać jako kobieta bezkompromisowa, odważna, niepokorna. W czasie tych pięciu sezonów wiele się wydarzyło. Kim jest Chyłka z nowych odcinków, jak bardzo się zmieniła?
- Nie za wiele mogę i chcę zdradzić z nowego sezonu, żeby widzowie mieli ciekawość tego, co się wydarzy. Oczywiście również w serialu upływa czas i Chyłka, jak każdy człowiek, jest doświadczana przez życie. Spotykają ją różne przypadki i zdarzenia zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym. Każdy z nas w sposób naturalny się zmienia i Chyłka również. To doświadczenie powoduje, że zaczyna inaczej myśleć o sobie. Trochę zwalnia, w niektórych sytuacjach staje się jeszcze bardziej kompromisowa. Jest to droga, którą każdy z nas przechodzi i rozwija się czerpiąc z doświadczeń.
Co zapamięta pani szczególnie z pracy nad "Chyłką"? Może są jakieś anegdoty z planu, którymi mogłaby się pani podzielić z fanami serialu?
- Nie będę sypać anegdotami, bo musiałybyśmy się umówić na jakiś parodniowy wywiad. Ja też nie jestem za dobra w opowiadaniu anegdotek. Nam się na planie bardzo dobrze pracowało. Z Filipem Pławiakiem stanowiliśmy bardzo dobry, niewymuszony duet. Było bardzo dużo, śmiesznych sytuacji pozaplanowych, gdzie się wygłupialiśmy, bardzo dużo improwizowaliśmy, dokładaliśmy swoje riposty i żarty, które czasami wchodziły później do zdjęć. Trzeba by było ustawić kamerę obok i to wszystko nagrywać.
Magdalena Cielecka: Czekam na role nieoczywiste
Chciałaby pani powrócić na plan z tą samą ekipą, ale przy innym projekcie?
- To się zdarza notorycznie. My się spotykamy cały czas przy różnych projektach. Z Łukaszem Palkowskim, Filipem Pławiakiem czy Kubą Gierszałem też nie spotkałam się po raz pierwszy przy "Chyłce". Wierzę, że jeszcze się gdzieś spotkamy na tym filmowym szlaku.
Zwykle aktorzy mówią, że najważniejszy jest scenariusz. Czym pani się kieruje przy wyborze roli?
- Zawsze scenariusz. Scenariusz jest najważniejszy. Dostaje się materiał do czytania i albo wydaje on się nam interesujący i inspirujący do tego, co aktualnie potrzebujemy i na co jesteśmy gotowi jako artyści.
Zazwyczaj pyta się aktorów o role marzeń. A czy jest może jakaś rola albo projekt, którego by się pani nie podjęła?
- Nie ma czegoś takiego. Ten zawód polega na wyzwaniach i na mierzeniu się z czymś co może i jest czasem niewygodne lub kontrowersyjne. Ale ja nie mam takich cezur, żebym powiedziała, że czegoś nie zagram albo jakiegoś tematu nie dotknę.
Która z ról w kosztowała panią najwięcej emocji?
- Nie da się wymienić jednej. Jednak najbliższe sercu są te teatralne. To one najdłużej z nami są, bo najdłużej je potem eksploatujemy. Są spektakle, które gram już 20 lat. Każda najnowsza premiera i najnowsza rola teatralna czy czasem filmowa, staje się właśnie tą najważniejszą, która nas też najwięcej kosztuje w danym momencie. Później tak naturalnie się ją przyprósza zębem czasu i przechodzi się do następnej.
Gdyby stanęła pani kiedyś przed wyborem granie w teatrze, serialu czy filmie - co by pani wybrała?
- Nie da się wybrać i nie chciałabym musieć kiedykolwiek stanąć przed takim wyborem. Fundament grania w teatrze, serialu i filmie jest ten sam, ale różnią się przede wszystkim technologią, aurą, ale też czasem i rytmem pracy. W teatrze pracuje się dłużej, skupia się na czymś innym. W teatrze też mamy szanse poprawiać błędy lub zagrać trochę inaczej. W filmie czy serialu tego nie ma. Serial się kręci szybciej, a dłużej. Film krócej, ale w wolniejszym rytmie. To wszystko też zależy od materiału.
Mając już za sobą kilkuletnie doświadczenie gry w serialu, zdecydowałaby się pani na kolejny taki projekt?
- Na kilka sezonów to nie wiem. Ale do serialu chętnie bym wróciła. Serial dzisiaj jest bardzo kreatywną, inspirującą, otwartą i nawet bardziej sprzyjającą artystom formą niż film. Można sobie pozwolić na większe ryzyko i w tematyce, i w sposobie jej uchwycenia. Seriale premium, które sama też oglądam, są niezwykle interesujące i dają aktorom bardzo fajny materiał do grania. Więc absolutnie się nie zamykam na to doświadczenie.
Prywatnie jakie seriale pani ogląda?
- Zamknięte, nie takie tasiemcowate. Lubię seriale, które są filmami w odcinkach. Które opowiadają wciągające historie. Których świat wykreowany do mnie przemawia i w niego wierzę. Gdzie wszystko jest wyrobione profesjonalnie, jak w filmie. Gdzie grają świetni aktorzy i zazdroszczę im takiego materiału.
Remigiusz Mróz: Pożegnanie z serialową "Chyłką"
Patrząc z perspektywy czasu i doświadczenia - jak zmieniła się, w pani ocenie, praca aktora na przestrzeni ostatnich lat?
- Myślę, że dzisiaj jesteśmy bardziej świadomi swoich praw i ograniczeń. Są określone regulacje, jak i systemy, które bardziej chronią aktorów. Pamiętam, jak zaczynałam swoją drogę zawodową, to właściwie było takie oczekiwanie, że trzeba dziękować na kolanach za możliwość grania. Nie można było mieć żadnych pretensji. Nie można było wykazywać się żadną słabością. Natomiast dzisiaj jesteśmy chronieni zarówno umowami, jak i pewnymi regulacjami z kodeksu pracy czy po prostu prawa człowieka, praw kobiet. To wszystko daje większy komfort pracy.
W ostatnich miesiącach głośno było o fuksówkach, mobbingu w szkołach filmowych. Czy spotkała się pani z tego typu zachowaniem?
- Tak, oczywiście. Natomiast wtedy nie postrzegałam tego w ten sposób, bo nie wiedziałam, że można to tak nazwać czy sklasyfikować. Mając dwadzieścia lat, będąc w wymarzonej szkole teatralnej, mając zajęcia z wielkimi artystami, nie przyszłoby mi do głowy, żeby odebrać sposób czy formę dawania uwag albo pracy nad moją interpretację, jako przemocowe czy obraźliwe. Patrząc na to z dzisiejszej perspektywy i wiedzy widzę te symptomy.
Jak się przed takim zachowaniem bronić? Rady dla młodych adeptów aktorstwa?
- Młode pokolenie nie boi się o tym mówić i bardzo dobrze. Oni stawiają te granice. Ważne też jest by uchwycić ten złoty środek pomiędzy stawianiem granic, a wchodzeniem w nie, bo ten zawód nie jest zawodem wykluczającym w emocje. W aktorstwie trzeba ich używać. Są to często trudne emocje, niewygodne, które przychodzą z trudem albo nas wiele kosztują. Trzeba umieć znaleźć ten złoty środek. Ale uważam za bardzo dobre, że jest o tym mowa i że nowe pokolenie stawia granice. Że przy ich przekraczaniu potrafi powiedzieć: stop.
Magdalena Cielecka nie ma szczęścia w miłości?
Coraz więcej jest aktorów niezawodowych, bez ukończonych szkół teatralnych. Czy aktorowi potrzebny jest ten akademicki warsztat, czy może poradzić sobie bez niego?
- Nie uważam, że trzeba go mieć. Jest wiele przykładów osób, które nie ukończyły szkół i doskonale odnajdują się w danych rolach, charakterach. Jedną z takich osób była wspaniała Ania Przybylska, która nie miała żadnych szkół. Była wspaniałym zwierzęciem aktorskim, samoukiem. Wchodziła na plan filmowy i błyszczała. Nie widzę przeszkód w tym, by ktoś bez szkoły aktorskiej uprawiał ten zawód.
Bardzo często angażuje się pani w sprawy polityczno-społeczne. Nie obawia się pani, że odbije się to negatywnie na karierze?
- Mogę się tego obawiać jakoś podświadomie, ale po prostu trudno. Jeśli ktoś nie chce ze mną pracować, to nikogo do tego nie zmuszę. Jeśli ktoś rezygnuje ze współpracy ze mną z powodu mojego zaangażowania, to mogę powiedzieć tylko, że jest mi przykro, że dla tej osoby takie sprawy nie są tak ważne jak dla mnie. Czy tak ważne dla wielu osób w kraju i na świecie. Mam taką nadzieję, że jednak ciągle będą takie osoby czy instytucje, które będą chciały ze mną pracować mimo to, a może właśnie dlatego.
Niektórzy uważają, że osoby niebędące ekspertami w danej dziedzinie, nie powinny się na ten temat wypowiadać. Część osób publicznych również woli nie poruszać drażliwych tematów. Dlaczego jest to dla pani ważne?
- Nie chodzi o to, że jest to jakieś bardzo ważne, ale wydaje mi się, że mam do tego prawo. Wypowiadam się nie jako osoba publiczna, ale osoba prywatna w sprawie, która ją dotyczy i porusza, która ją boli czy się z nią nie zgadza. Mój zawód nie ma w zasadzie nic do rzeczy. Jednocześnie szanuje i akceptuje brak energii u innych aktorów, którzy nie chcą tego łączyć. Jeśli z jakiegoś powodu nie mają takiej potrzeby, to jest ich własna sprawa.