AMC: Seriale nie dla idiotów!
Co łączy jedne z najlepszych seriali XXI wieku, takie jak "Mad Men", "Breaking Bad" czy młode, ale już słynne "The Walking Dead"? To, że wszystkie wyszły spod skrzydeł jednej stacji kablowej. Dowiedzcie się więcej o AMC.
Wśród amerykańskich kablówek stacja AMC wyróżnia się nie tylko jakością swoich produkcji, ale i ich odwagą.
Kilka lat temu naszym ulubionym kanałem telewizji kablowych był niezaprzeczalnie Cartoon Network. Z dwóch powodów. Po pierwsze, emitowano w nim najlepsze i najbardziej estetyczne zapychacze czasu, jakich można było oczekiwać od telewizji, by wspomnieć takie, jak "Owca w wielkim mieście", "Samuraj Jack", "Laboratorium Dextera", "Atomówki" czy "Chojrak - tchórzliwy pies". Po drugie, około godziny 20 Cartoon przestawał nadawać, a na tym samym kanale rozpoczynała emisję stacja TCM, prezentująca klasyczne amerykańskie filmy, wieczory z Humpfreyem Bogartem, spotkania z Marilyn Monroe, uczty z kinem noir i w zasadzie wszystko to, co najlepsze w czarno-białym kinie ze Stanów.
Yym, czym było kiedyś combo Cartoon Network i TCM, czyli najlepszym kanałem w telewizji, stało się obecnie AMC. Dlaczego? Czytajcie dalej!
Skrót AMC teraz nie znaczy już nic. W momencie zmiany profilu stacja zdecydowała odciąć się od znaczenia tego akronimu, ale kiedy rozpoczynała działalność w latach 80., AMC tłumaczyło się jako American Movie Classics. AMC było wtedy głównym konkurentem wspomnianego TCM, czyli Turner Classic Movies.
Z czasem AMC zmieniło profil, poszerzając ofertę, przyjmując za motto slogan "Story matters here" ("Tutaj liczy się opowieść") i tworząc seriale, które wyniosły tę telewizję na całkiem nowy poziom.
"Mad Men" to flagowy produkt AMC i ucieleśnienie serialowej polityki tej stacji, to serial, która przyniósł jej światowy rozgłos. Z wyjątkową dbałością o stronę wizualną przenosi on widza w lata sześćdziesiąte XX wieku, w świat pracowników agencji reklamowej Sterling Cooper. Jest produkcją skierowaną do amerykańskiej inteligencji i widzów o horyzontach szerszych niż przeciętne. Także do tych, którzy zmęczeni są proponowanymi przez większość seriali poprawnymi do bólu papierowymi postaciami bez znamion osobowości.
Tytułowi "madmeni", czyli mężczyźni pracujący przy Madison Avenue w Nowym Jorku, w swoistym centrum agencji reklamowych, są niepoprawnymi politycznie, szowinistycznymi, wiecznie na lekkiej bańce (ponieważ żadne zebranie nie może odbyć się bez szklaneczki czegoś mocniejszego) i nie rozstającymi się z papierosami wcieleniami macho na miarę swoich czasów. Są po prostu prawdziwi. Dzięki temu "Mad Men" to powiew świeżości (ale takiej tytoniowej) w ugładzonej ramówce amerykańskich produkcji.
Pomysł na ten serial i emitowanie go właśnie w tej telewizji nie pojawił się ot, tak, znikąd.
Realia historyczne serialu "Mad Men" są kolejnym szczebelkiem w drabinie opowieści, jakie AMC proponowało przez ostatnie lata. Mowa oczywiście o profilu stacji, celującej w amerykańskiej klasyce filmowej, ale nie tylko... AMC wyprodukowała wcześniej dwa seriale, które skupiały się na podobnej tematyce i okresie historycznym, i które przetarły niejako szlak dla historii z "Mad Men".
W 1996 roku powstał "Remember WENN". Akcja tego, stworzonego przez Roberta Holesa, komediodramatu w odcinkach toczyła się u schyłku złotego wieku radia, czyli we wczesnych latach czterdziestych XX wieku, i opowiadała o życiu ludzi pracujących w stacji radiowej WENN.
Drugi z antenatów serialu "Mad Men" jest "The Lot", którego akcja toczy się w fikcyjnym studio filmowym Sylver Screen Pictures w latach trzydziestych XX wieku. Jeden z najważniejszych wątków serialu jest tzw. system gwiazd, który generował wokół hollywoodzkich aktorów kult o niespotykanej, nawet współcześnie, sile. Mimo tego jednak, że Jeffrey Tambor, Rue McClanahan, Linda Cardellini i Michael York dali w "The Lot" popis aktorskich umiejętności, to serial utrzymał się jedynie przez dwa sezony.
Tak więc w AMC pomysł na produkcję "Mad Men" padł na grunt już wcześniej zmiękczony i użyźniony. Powrót do "złotych czasów" agencji reklamowych był dla stacji strzałem w dziesiątkę - serial zdobył wielki poklask i - jak do tej pory - trzynaście nagród telewizyjnych Emmy i cztery Złote Globy.
Jest to także jedyny serial z tzw. pasma podstawowego stacji kablowych, który zdobył Emmy w kategorii najlepszego serialu dramatycznego trzy razy z rzędu - w 2008, 2009 i 2010 roku.
Nie wiemy, czy zastanawialiście się kiedyś nad produkcją metaamfetaminy. Jeśli tak, to wielu interesujących rzeczy można się o jej przygotowaniu dowiedzieć z programu kulinarnego Mickey'a Rourke, promującego film "Spun", z piosenki Trevora Moore'a, o rzeczach których dzieci robić nie powinny (trzecia zwrotka) i z być może najlepszego serialu z zasobów AMC - "Breaking Bad" .
Walter White to główny (anty)bohater tego serialu - stateczny mąż, ojciec, nauczyciel chemii. Stateczny do momentu, w którym dowiaduje się, że nie pozostało mu wiele życia, gdyż (choć - o ironio - nigdy nie palił) ma zaawansowanego raka płuc.
Jego pensyjka belfra w liceum nie pozwala mu ani na podjęcie kosztownej terapii, ani na zabezpieczenie bytu rodzinie. Nie widząc innego rozwiązania, Walter postanawia przejść na ciemną stronę mocy (to właśnie oznacza tytułowy idiom "break bad"). Z pomocą swojego byłego ucznia, obrotnego Jessiego, rozpoczyna przydomową produkcje metaamfetaminy. A ponieważ jest bardzo zdolnym chemikiem, jego produkt staje się z miejsca przebojem sezonu.
Walter stanowi typ bohatera, którego nienawidzą, i od którego stronią wszelkie nastawione na masowego odbiorcę stacje telewizyjne. Jest postacią skomplikowaną, pełną rozterek, niejednoznaczną i niemodną. Boryka się problemami innymi niż tylko łysienie. Musi dokonywać wyborów z gamy moralnej szarości i nie może sobie pozwolić na komfort myślenia w kategoriach "90210".
Także jego pomocnik, a później przyjaciel, Jessie, kryje pod pancerzem cwaniaczka oblicze młodego, wrażliwego człowieka, który zagubił się gdzieś w w swoim życiu. Jednak, żeby nie było banalnie i słodko: potem okazuje się, że pod obliczem wrażliwego młodzieńca kryje się jeszcze większy cynik. A pod nim...
Dzięki temu duetowi, barwnym postaciom drugiego planu, a przede wszystkim dzięki świetnie pisanemu scenariuszowi "Breaking Bad" święci triumfy od trzech sezonów i zdobył już sześć statuetek Emmy (w tym trzy z rzędu dla najlepszego aktora, które otrzymał Brian Cranston za brawurową kreację Waltera White'a).
Najmłodsze dziecko AMC (premiera 31 października tego roku), The Walking Dead", ma dwóch bardzo utalentowanych ojców - Roberta Kirkmana i Franka Darabonta.
Kirkman to bardzo utalentowany scenarzysta komiksowy, który stworzył jedną z najbardziej popularnych i porywających serii komiksowych o żywych trupach.
Komiks zawdzięcza swój sukces przede wszystkim temu, że skupił się na opowiadaniu o żywych ludziach - ich uczuciach, szaleństwie, jakie ich ogrania w świecie spustoszonym przez plagę zombie, o próbach odzyskania normalności i utrzymania człowieczeństwa. W papierowym "The Walking Dead" starcia z zombie stanowiły jedynie tło, dla powyższej opowieści.
Serialowej ekranizacji komiksu Kirkmana nadał pędu hollywoodzki reżyser Frank Darabont ("Zielona mila", "Skazani na Shawshank"), który opracował materiał dla potrzeb telewizji i zajął się reżyserią projektu. Do współpracy zaprosił oczywiście Kirkmana.
Jak na razie stacja wyemitowała cztery odcinki "The Walking Dead" i zebrała bardzo pochlebne opinie. Serial nie atakuje widza rozbuchaną akcją, ale - podobnie jak komiks - skupia się na relacjach między bohaterami. Równocześnie trzeba przyznać, że twórcy przywiązują dużą wagę do tego, by żywe trupy wyglądały jak najbardziej prawdziwie...
Premiera "The Walking Dead" ustanowiła nowy rekord otwarcia dla AMC. Oficjalnie potwierdzono także informację o zamówieniu drugiego sezonu tej opowieści.
Na 2011 rok stacja zapowiedziała także premierę serialu "The Killing", będącego remakiem duńskiego serialu kryminalnego "Forbrydelsen". Opowiada on o śledztwie w sprawie morderstwa młodej dziewczyny. W roli głównej zobaczymy Mireille Enos, w roli detektyw Sarah Linden.
Czy 'The Killing" będzie się hitem na miarę "wielkiej trójki"? To się dopiero okaże.
Bartosz Stoczkowski