Blindspot
Ocena
serialu
8,8
Bardzo dobry
Ocen: 46
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

"Blindspot: Mapa zbrodni": Jamie Alexander - dziewczyna z tatuażami

12 listopada na antenie Canal+ zadebiutował nowy serial kryminalny "Blindspot: Mapa zbrodni". Znaleziona w centrum Nowego Jorku wytatuowana kobieta staje się kluczem do rozwiązania szeregu zagadek kryminalnych. W głównej roli występuje znana z ekranizacji komiksów Marvela "Thor" Jaimie Alexander. Kolejne odcinki serialu można oglądać w czwartki o godz. 21 w Canal+.



Akcja serialu "Blindspot: Mapy zbrodni" rozgrywa się w różnych miejscach na świecie. Rozpoczyna się od pojawienia się na Times Square w Nowym Jorku pięknej kobiety o nieznanej tożsamości (nazwanej w związku z tym zwyczajowo "Jane Doe"), której ciało pokryte jest tajemniczymi, misternymi tatuażami. Kobieta nie pamięta, kim jest i skąd się tam wzięła. Jednego tatuażu nie sposób przeoczyć: jest to nazwisko agenta FBI Kurta Wellera, które widnieje na plecach bohaterki. "Jane", agent Weller oraz inni pracownicy FBI szybko zdają sobie sprawę, że każdy tatuaż na jej ciele to zbrodnia, której tajemnicę trzeba rozwikłać i która pozwala im zbliżyć się do prawdy o jej tożsamości.

Reklama

Czego mogą spodziewać się widzowie po pierwszym sezonie "Blindspot: Mapy zbrodni"?

Jamie Alexander: - Pierwszy sezon jest intensywny. Świetne w tym serialu jest to, że niewiele się w nim powtarza. Akcja gna, a w każdym odcinku znajdują się elementy, które popychają fabułę do przodu. Scenariusz napisano jak dla filmu fabularnego, co bardzo mi się podoba.

Co zainteresowało cię w tym scenariuszu?

- Uważam, że jest świetnie napisany, i to dla mnie była jedna z jego najmocniejszych stron. Ważne było też to, że Mark Pellington wyreżyserował odcinek pilotażowy. Jest także reżyserem odcinka 2 i 4, a także aktualnym producentem wykonawczym serialu. Nadał serialowi prawdziwie kinowy charakter i mroczny wydźwięk. Sądzę, że telewizja naprawdę przeciera szlaki dla silnych postaci kobiecych, do których można się obecnie odnieść.

A co ciebie jako aktorkę najbardziej ekscytuje w roli Jane Doe?

- To zabawne, ale od jakichś ośmiu lat nie miałam okazji zagrać takiej postaci. Ostatni raz miałam szansę pokazać warsztat aktorski przy "Kyle XY", bo w innych rzeczach, w których gram, przeważa raczej akcja. Bardzo to lubię, ale dobrze jest też móc wejść głębiej w postać. Dosyć dawno tego nie robiłam.

Czy ta ciężka, wyrazista rola to powód, dla którego uznałaś serial za atrakcyjny?

- Zdecydowanie tak. Długo czekałam na taką produkcję. Odrzucałam dużo propozycji, bo czułam, że nie mogę cały czas realizować projektów, które nie dają mi satysfakcji. Muszę oczywiście zarabiać na życie, ale nie zawsze sprawia mi to przyjemność. A tu nagle dostałam ten scenariusz i pomyślałam: "O, z tym coś się da zrobić!" Wydaje mi się, że zaczynam tu pokazywać, na co mnie stać jako aktorkę. To miłe uczucie.

Jak tytuł serialu wiąże się z fabułą?

- [oryginalny tytuł serialu "Blindspot" oznacza "martwą strefę", "ślepą plamkę".] Zarówno Jane, jak i Kurt Weller [w tej roli Sullivan Stapleton] mają w życiorysach ukryte, niewidoczne obszary. Pewne epizody z przeszłości obydwojga pozostają nieznane. W przypadku Wellera widzowie zaczynają je stopniowo odkrywać. Jeżeli chodzi o Jane, zanik pamięci dotyczy całego jej życia. Nie ma pojęcia, kim jest, i próbuje zajrzeć w tę "martwą strefę", pokonując amnezję.


Jak opisałabyś relację łączącą Jane Doe i Kurta Wellera?

- Jedyne, co ma Jane, to jej instynkt i intuicja. Nie ma nic więcej. Z jakiegoś powodu ma też wytatuowane na plecach nazwisko tego faceta, więc czuje, że musi być blisko niego, bo może da jej jakieś odpowiedzi. Są chwile, kiedy coś między nimi zaskakuje. Rozumieją się i wiedzą, że mogą sobie wzajemnie pomóc. Wiedzą, że się nawzajem potrzebują.

Czy zanosi się na miłość?

- Będziemy rozwijać w ich przypadku różne wątki. Nie będzie jednak tak, jak można by się spodziewać: jeżeli w ogóle się pojawi wątek miłosny, to nie od razu. Wiem tylko, że jest między nami dobra chemia. Tak mi powiedziano. Jest moim kumplem, jest fajny - ale tak naprawdę jego rola polega na tym, że pomaga mi odkryć, kim jest, a ja pomagam mu się trochę otworzyć, bo on też ma sporo mrocznych tajemnic.

Co możesz nam powiedzieć o postaci, którą gra w serialu Johnny Whitworth?

- Nie wiem, na ile będzie wykorzystany w serialu. Wszystko się może zdarzyć. Szaleństwo polega na tym, że każda z tych postaci może zginąć. Nikt nie jest bezpieczny. No, może ja - bo to na moim ciele są wszystkie wskazówki. Nie będziemy powielać formuły większości seriali proceduralnych. Jak już mówiłam, ma bardzo kinowy charakter i twórcy chcą się przekonać, czy taka hybryda działa w telewizji. Jak dotąd reakcje są bardzo pozytywne.

Jak wyglądało fizyczne przygotowanie do roli?

- Opowiem naprawdę zabawną historię związana z naszymi treningami. Odbywaliśmy szkolenie dla komandosów w Nowym Jorku, akurat w samym centrum miasta. Był z nami Carson Ulrich, bardzo zdolny i znany trener. Ćwicząc naprzeciw Wieży Wolności, byliśmy na tyle głupi, że nie zamknęliśmy okien, a bawiliśmy się strzelbami i karabinami szturmowymi. Ktoś z zewnątrz, chyba któryś z robotników budowlanych, nas zobaczył i wezwał policję.

I co się stało?

- Przyjechali policjanci i zaczęli walić w drzwi. Zakładałam właśnie skafander, żeby nurkować w basenie, a nagle musiałam wyjść, na wpół rozebrana. Skąd ta policja - zastanawiałam się. Powiedziano mi, że próbują nas zaaresztować, bo myślą pewnie, że jesteśmy z ISIS. Poważnie się wystraszyłam. Hotel otoczyła brygada antyterrorystyczna. Istne szaleństwo - następnego dnia pojechaliśmy w związku z tym do bazy wojskowej w New Jersey, bo tam było mniejsze prawdopodobieństwo, że wpadniemy w kłopoty.

Czy Jane Doe ma potencjał jako postać kobieca, aby stać się ikoną taką jak Sarah Connor z "Terminatora"? 

- Myślę, że zdecydowanie ma potencjał, aby stać się taką kobiecą ikoną. Pracuję ze świetnym zespołem, w którego skład wchodzą np. Martin Gero i Greg Berlanti, zawsze otwarci na moje opinie i przemyślenia. Staram się, aby nie postrzegano Jane jak superbohaterki, choć myślę, że miłośnikom filmów o superbohaterach serial będzie się podobał. Chciałam jednak osadzić go bardziej w rzeczywistości, bo w zamierzeniu ma on być mocnym punktem wyjścia, dzięki któremu w przyszłości będzie więcej takich złożonych ról kobiecych. Jeśli zrobimy to dobrze, ten serial utoruje do tego drogę.


Czy rozmawiałaś z Wentworthem Millerem [gwiazdorem serialu "Skazany na śmierć"] o tym, jak się gra w telewizji mocno wytatuowaną postać? 

- Nie rozmawiałam z nim, ale chyba zadzwonię i spytam, skoro o tym wspominasz. Tatuaże w serialu są fantastyczne. Pokazuję je tak często na ekranie i nie staram się zanadto ich zakrywać, bo sama powiedziałam producentom: "Nie skąpcie tych tatuaży: jeżeli mają już być, to chcę je mieć na sobie cały czas. Wiem, że będzie trudno, ale mnie to zupełnie nie przeszkadza".

Dlaczego miało to dla ciebie takie znaczenie?

- Najgorsze w telewizji lub w kinie jest nadmierne ubieranie aktorów, żeby nie musieli poddawać się codziennie pełnej charakteryzacji. Mówi się tak: "Załóżmy jej kurtkę, nie trzeba będzie malować ramion." Mnie to się nie podoba. Ja akurat gotowa jestem chodzić cały czas w koszulce na ramiączkach, bo tatuaże są ważną częścią tego serialu.

Ile trwa pokrycie twojego ciała tatuażami?

- Żeby pokryć nimi całe ciało, trzeba siedem i pół godziny. Nie mogę przy tym siadać, więc pod koniec sesji z charakteryzatorami robi się dość ostro - na szczęście mamy świetną ekipę. Puszczamy na pełny regulator Beatlesów i oglądamy powtórki "Daniela Boone'a", bo to jedyne, co leci o godz. 3.30 nad ranem. To pozwala nam przetrwać. Jak już mam je nałożone, zaczynam ruszać ramionami, co powoduje, że trochę pękają. Potem już mogę poruszać się zupełnie swobodnie i charakteryzacja mi nie przeszkadza.


Dobrze się czujesz z tyloma tatuażami?

- Ja je lubię, ale moja kaskaderka ich nie znosi. Cały czas jej mówię: "W 'Thorze' musiałaś nosić podwójny gorset. Wyluzuj, nie jest tak źle.".

Chciałabyś może któreś z tych tatuaży zachować?

- Tu jest problem: mam dziewięć własnych, które zakryto bądź włączono we wzory, które ma na sobie Jane Doe. Producenci poprosili mnie, żebym chwilowo nie robiła sobie kolejnych. Odpowiedziałam, że chyba wystarczy mi na czas grania w serialu to, że mam pokryte nimi całe ciało. Gdybym nie była aktorką, pewnie bym już miała tatuaże na całym ramieniu.

Które z nich najbardziej ci się podobają?

- Wszystkie są takie misterne, fantastyczne, bez wyjątku. Na prawym biodrze mam niesamowitą sowę. Na lewym biodrze mam koło ze szprychami, też jest świetne. Poszłam niedawno do Starbucksa i spotkałam gościa, który był cały w tatuażach. Chyba sam był tatuażystą. Spytał mnie, u kogo je robię. Musiałam odpowiedzieć, że odpowiada za nie charakteryzator! To było śmieszne.

 


swiatseriali.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy