"Belfer": Maciej Stuhr powraca w finałowym sezonie. "Nie traktujemy widza jak idioty"
Maciej Stuhr po sześciu latach powraca jako Paweł Zawadzki w serialu "Belfer". Pierwszy sezon odniósł wielki sukces i zyskał wysoką oglądalność. Drugi dla wielu widzów był rozczarowujący. Jak będzie w przypadku trzeciego? Publiczność przekona się 8 września. Tymczasem, Maciej Stuhr w rozmowie z Interią podsumowuje dwie poprzednie odsłony i opowiada o najnowszej.
"Belfer" stał się ogromnym hitem pod względem oglądalności, a Polacy pokochali mroczne seriale kryminalne z zagadką detektywistyczną. Głównym bohaterem jest polonista, Paweł Zawadzki (Maciej Stuhr), który pojawia się w nieodpowiednim miejscu i nieodpowiednim czasie. Niewyjaśnione sprawy kryminalne go nie opuszczają, a on sam wciela się w rolę detektywa.
"Belfer - Ostatnia lekcja" to finałowy sezon serialu Canal+. Widzowie zobaczą nowe odcinki niemal sześć lat po premierze drugiego sezonu. O czym będzie nowy "Belfer"? Paweł Zawadzki po wyjściu z więzienia wraca do rodzinnego, malowniczego Małomorza, gdzie mieszka jego ojciec, były oficer marynarki Bogdan Zawadzki, zwany Kapitanem (Jacek Koman). Zaczyna pracę w lokalnym liceum, dostając pod opiekę klasę maturzystów.
Justyna Miś, INTERIA: Chciałabym zacząć od podsumowania wszystkich trzech sezonów "Belfra". Co według pana sprawiło, że serial osiągnął tak duży sukces i oglądalność po pierwszym sezonie?
Maciej Stuhr: - Dobre pytanie, myślałem o nim niejeden raz. Nie mam takiej jednoznacznej odpowiedzi. Coś się wydarzyło w czasoprzestrzeni, zrobiła się jakaś taka energia, że ludziom to bardzo przypasowało. Czy to historia kryminalna, czy też może atmosfera polskiej prowincji, którą przecież każdy z nas zna, nawet jeśli mieszka w dużym mieście. Widzowie uwierzyli w realia, które znają. Zostali w miarę poważnie potraktowani, to znaczy udało się umieścić historię na prowincji, ale bez przaśności i bez cepeliady. Bez panów siedzących na ławeczce pod sklepem z piwem, bez aktorów, którzy śmiesznie ucharakteryzowani na pijaczków coś tam mówią. Znamy takie obrazki i też je lubimy, potrafimy się z tego pośmiać, ale nie zawsze nasza rzeczywistość tak wygląda. Mieszkają tam też przecież zwykli, normalni, fajni ludzie i właśnie ich sportretował ten pierwszy "Belfer". Ciekawie, inteligentnie i wiarygodnie. Wsadzono w to dobrą intrygę kryminalną. Plus mój bohater, Paweł Zawadzki. Pomysł na to, że nauczyciel polskiego ma rozwiązywać zagadki kryminalne, był jednym z najciekawszych i najoryginalniejszych pomysłów tego formatu.
Nie da się zaprzeczyć, że część widzów była rozczarowana drugim sezonem. Co to oznacza dla pana jako aktora? Przykłada pan wagę do negatywnych opinii na temat produkcji, w których pan gra?
- To oznacza, że film i serial jest wiedzą tajemną i magiczną, różne rzeczy się dzieją. I tak jak zaskoczyła nas skala sukcesu pierwszego sezonu, tak drugi pokazał, że nie ma gotowych recept. Nawet jeśli odnosi się sukces, zawsze może się okazać, że noga się gdzieś powinie. Oczywiście nie było to łatwe zmierzyć się z opiniami po drugim sezonie, zwłaszcza że byliśmy dość rozbestwieni po tym pierwszym. Trzeba było spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać się, że nasza fantazja zaprowadziła nas trochę za daleko.
- Nie chcę bronić tego drugiego sezonu. On był, jaki był, każdy może to zobaczyć. Zrodził się z dość szlachetnych pobudek. Każdy twórca kolejnego sezonu czy sequela filmowego musi odpowiedzieć sobie na pytanie: po co robi kontynuację? Czy robi ją po to, by jeszcze raz odpowiedzieć tą samą historię i wejść w te same buty? Posługiwać się elementami, które już się sprawdziły? Czy może spróbuje widza czymś zaskoczyć. W przypadku drugiego "Belfra" zwyciężyła ta druga opcja. Ktoś powie: "niestety", ale ja mam pewnego rodzaju szacunek, że nie poszliśmy utartym szlakiem, tylko że zaryzykowaliśmy.
- Tyle o "Belfrze" drugim. Teraz mamy "Belfra" trzeciego, znowu zmiana scenerii, tym razem lądujemy w Małomorzu, czyli w małej, nadmorskiej miejscowości, która jest rodzinnym miastem naszego Belfra.
Trzeci sezon to dla Pawła Zawadzkiego zmierzenie się z demonami z przeszłości. W drugiej części sezonu często można go oglądać w domu rodzinnym, w koszulce Kultu. Jak według pana, psychicznie radzi sobie z tragedią (nie zdradzając zbyt wiele), jaka go spotyka?
- Paweł musi sobie ułożyć życie na nowo. Jest facetem po przejściach. W pierwszej scenie widzimy, że wychodzi z więzienia. Ląduje w rodzinnym mieście, w domu swojego ojca, więc rzeczywiście zaglądamy do jego świata sprzed wielu lat. Widzimy, jakiej muzyki mógł słuchać, jak wyglądał jego pokój, co mogło go ukształtować. Przede wszystkim poznajemy jego ojca. Paweł musi sobie z nim ułożyć relację zupełnie od nowa, co nie jest łatwe. Scenarzyści zadbali, żeby ten wątek ojcowsko-synowski był dość mocno zarysowany i wyeksponowany w tym sezonie, co jest odmianą, bo o Pawle Zawadzkim do tej pory zbyt wiele nie wiedzieliśmy. On się zawsze skądś pojawiał, czasem się odnalazło jakieś jego nieślubne dziecko, ale to były tylko strzępy informacji. Do tej pory był tylko detektywem i oczami widzów, którzy przez Pawła poznawali kolejne historie i perypetie. A ten sezon pozwala, byśmy poznali Pawła naprawdę, a na pewno lepiej, przynajmniej dowiadujemy się, skąd się wziął i z czego to wszystko wynika. Dla mnie to była fantastyczna szansa na pogłębienie tej postaci pod względem psychologicznym.
A jaka relacja łączy go z podkomisarz Ewą Krawiec? To również dla niego powrót do przeszłości…
- Tak, jak najbardziej. Mają za sobą przeszłość, coś ich może łączyło, coś tam się może tli. Najbardziej w tej relacji podoba mi się to, że ona jest bardzo subtelna. W odróżnieniu od wielu innych historii tutaj właściwie wszystko wisi w powietrzu, jest niedopowiedziane. Bardzo lubię takie niebanalne, nieoczywiste wątki, bo wtedy mam wrażenie, że nie traktujemy widza jak idioty, któremu trzeba dać to, co się zapowie w pierwszej scenie, możemy go zaskakiwać.
Czy według pana trzeci sezon "Belfra" trafnie przedstawia pokolenie Z? Nastolatkowie mierzą się z różnymi trudnymi sytuacjami, na przykład narkomania, wyciek nagrania wideo... Przerażająco się to ogląda.
- Nie mam pojęcia, to pytanie należy zadać młodzieży. I pytanie do naszych widzów, czy są w stanie uwierzyć w to, co widzą, mam nadzieję, że tak. Czasami rzeczywiście skóra cierpnie, oglądając niektóre sceny, lub słysząc o niektórych rzeczach. Wydaje mi się, że każda młodzież świata miała skłonności do nieodpowiedzialnych i szalonych decyzji. W kwintesencji młodzieży jest wpisana nuta szaleństwa, niepokorności, buntu, oszukiwania, ale też walenia prawdy prostu z mostu. Myślę, że ten serial jak mało który daje szansę naszej młodzieży aktorskiej wejść w świat filmu. "Belfer" jest dla tych wszystkich widzów, którzy są być może trochę znudzeni Maciejami Stuhrami i chcieliby popatrzeć na nowe twarze. Mimo że Maciej Stuhr też tu się pojawia, to czasem wtapia się w tło, żeby dać szansę młodszym kolegom, którzy w tym najmłodszym pokoleniu aktorskim radzą sobie, moim zdaniem, naprawdę nieźle.
A jeśli chodzi o aktorów z trzeciego sezonu, jak wyglądała praca z nimi na planie? Zauważa pan pewne różnice na przestrzeni lat?
- Nie, różnicy nie widzę właściwie żadnej. Wydaje mi się, że każdy nowy aktor podobnie się zachowuje, czegoś chce i zastanawia się jak to osiągnąć, chce wykorzystać swoją szansę. Tak się składa, że mniej więcej w tym samym czasie, co rozpoczęła się moja przygoda z "Belfrem", to ja sam stałem się belfrem. Właściwie w każdym sezonie pojawiali się moi studenci, tak jest też w tym. Chyba dwie osoby uczyłem lub uczę aktorstwa z tego grona. To bardzo miły moment dla nauczyciela, kiedy konfrontuje się w pracy ze swoimi uczniami. Życie weryfikuje, czy te wszystkie mądre słowa, które wypowiada na zajęciach, student potrafi przełożyć na rzeczywistość planu filmowego. Mam wrażenie, że wtedy się zacieśniają więzi. Mamy do siebie sporo zaufania i szacunku, a oni wiedzą, że zawsze mogą liczyć na moją dobrą radę i że mogę pomóc w tym, żeby na ekranie się zaprezentowali tak korzystnie, jak tylko to możliwe.
Premierę trzeciego sezonu "Belfra" zaplanowano na 8 września w w Canal+ online oraz w Canal+ Premium.