Nie wszystko pójdzie gładko
Przed Tiną, którą Michalina Olszańska gra w serialu, problemy natury zawodowej i prywatnej. - Łatwo nie będzie, ale wsparcie przyjaciół sprawi, że pokona trudności.
Pożegnaliśmy się z "Barwami szczęścia" w momencie, kiedy Pani bohaterka, Tina, u boku Huberta (Marek Molak) daje udany koncert w kawiarni Feel Good. Ich droga artystyczna będzie przebiegała razem?
- Jesteśmy u progu zdjęć do nowej serii, ale już wiem, że nie wszystko pójdzie gładko. Moją bohaterkę czeka zmaganie się z intrygami Ricka (Konrad Jałowiec), który nie zechce wypuścić jej z rąk, a także walka z zazdrością obecnego chłopaka, Kuby (Eryk Kulm). Nie będzie łatwo ani na polu zawodowym, ani osobistym, choć Tinie udało się już wiele - zyskała oddanych przyjaciół. Myślę, że wspólnie poradzą sobie z problemami.
Rolą w serialu stawia Pani pierwsze kroki w aktorstwie, które wygrało ze... skrzypcami!
- Tak, przez 12 lat chodziłam do szkoły muzycznej. Dostałam się na Uniwersytet Muzyczny w Warszawie. Jednocześnie udało mi się zdać do Akademii Teatralnej. Nie wahałam się ani chwili, wolałam pójść tą drogą.
Dlaczego?
- Aktorstwo było od zawsze moim marzeniem. Może dlatego, że wychowałam się w rodzinie aktorów. Po drugie, doszłam do wniosku, że życie filharmonika wiąże się ze zbyt dużym stresem, wykonywanie muzyki klasycznej wymaga precyzji i skupienia sapera. Aktor ma większe pole do improwizacji.
Natura nie poskąpiła Pani też urody, co otworzyło przed Panią drzwi do modelingu...
- Miałam szczęście trafiać na dobrych fotografów, którzy pomogli mi poczuć świadomość swojego ciała, co teraz przydaje się w aktorstwie. Raz na jakiś czas przytrafia mi się jakaś sesja, ale nigdy nie chciałam w to wchodzić zawodowo.
Ma Pani na koncie kilka powieści w tym "Dziecko Gwiazd Atlantyda", wydaną, gdy miała Pani zaledwie 17 lat.
- Od zawsze miałam swój świat i mnóstwo myśli, które chciałam przelewać na papier. Obecnie przygotowuję zbiór baśni dla dorosłych, zamówionych przez zaprzyjaźnioną artystkę - malarkę do jej grafik i mocno mnie ta praca pochłania.
Jest Pani zupełnie inna, niż większość ludzi z Pani pokolenia.
- Rzeczywiście, czasem nie do końca wiem, o co chodzi w świecie podkultury młodzieżowej. Może wynika to stąd, że wzrastałam wśród starszych, byłam jedynaczką. Kiedy miałam 8 lat, zepsuł nam się telewizor i... tak już zostało, rodzice "karmili" mnie repertuarem Kabaretu Starszych Panów, muzyką klasyczną, piosenkami Michała Bajora, podczas gdy moi rówieśnicy wyrośli na kreskówkach i grach komputerowych. Nie mam jednak problemu w relacjach, szczęśliwie żyjemy w tolerancyjnej i otwartej rzeczywistości, w której każdy znajdzie coś dla siebie.
Rozm. JOLANTA MAJEWSKA-MACHAJ