Najwyższy czas odejść!
Ksawery Rybiński z "Barw szczęścia" to niezły gagatek. Gdy dostał szansę na poprawę, aktor Sebastian Cybulski postanowił pożegnać się z serialem. Tylko nam zdradził dlaczego.
Już nie mogłeś wytrzymać w "Barwach..."?
- Tak tego bym nie ujął. Przez sześć lat wcielałem się w Ksawerego Rybińskiego. To bardzo długo. Przez ten czas trochę mi się oberwało za jego wybryki. Potrzebowałem kolejnych wyzwań. Wziąłem się za realizację projektów, na które wciąż brakowało mi czasu.
Dostawałeś po głowie za numery swojego bohatera?
- Jasne! Czasem ludzie mylą serial z rzeczywistością. Nieraz brano mnie za Ksawerego. Starsza pani pouczała mnie na ulicy, że nie powinienem tak źle się zachowywać. Raz nawet oberwałem torebką. Teraz dostaję za to, że odchodzę. Fani już zaczęli mnie zasypywać pytaniami: dlaczego?
Decyzja była trudna?
- Dojrzewało to we mnie przez rok. Osoby odpowiedzialne za produkcję serialu ze zrozumieniem przyjęły moją decyzję. Wspólnie zastanawialiśmy się nad tym, jak mógłbym odejść.
Definitywnie zamknąłeś drogę powrotu. Nie wolałeś, żeby Ksawery np. wyjechał?
- Nie chcieliśmy widzów wodzić za nos. Żadnych wyjazdów i powrotów! Gdy oglądam seriale, nie lubię, jeśli bohater znika, a potem znienacka się pojawia. Paweł Jurek, scenarzysta, umiejętnie to rozegrał. Nie chciałem, żeby ta śmierć zaczęła żyć własnym życiem. Zależało mi, żeby Ksawery miał szansę na odkupienie win i spokojne odejście. W przyszłości wydarzy się wiele dobrego. Kasia zdecyduje, że dziecko, które urodzi będzie prawomocnie uznane za potomka Rybińskiego.
To była najtrudniejsza scena, jaką zagrałeś?
- Chyba tak. Nigdy wcześniej nie grałem umierania. Łatwo przesadzić i otrzeć się o kicz. Bardzo pomogła mi Olga Chajdas, która reżyserowała te odcinki.
Pożegnanie było huczne?
- 8 kwietnia miałem ostatnie zdjęcia i wówczas pożegnałem się z ekipą. Moja przygoda z "Barwami..." zakończyła się na słodko. Druga tura pożegnań przede mną. Gdy pierwszy raz pojawiłem się na ekranie, zorganizowałem dla znajomych specjalny pokaz. Ostatnią scenę obejrzymy we wrześniu.
Dość o Ksawerym. Powiedź, co cię pociąga w graniu?
- Kreowanie siebie w wyimaginowanych sytuacjach. Kontrowersyjnych, czasem skrajnych, których w prawdziwym życiu nie musimy doświadczać. Przygotowując się do roli Raskolnikowa nie biegałem przecież za ludźmi po mieście z siekierą. Na takie ekstrema pozwala teatr. Granie jest pasją mojego życia i zawodem, z którego żyję.
Mógłbyś grać już tylko w teatrze?
- Nie mówię "nie" nowym serialom i produkcjom, ale aktualnie skupiam się na grze w teatrze. W tym roku odbyło się aż pięć premier z moim udziałem. Wspólnie z Jakubem Wonsem i Markiem Pituchem oraz reżyserem Adamem Sajnukiem przygotowujemy premierę spektaklu "Kontrabanda" w Teatrze WARSawy. To nowy teatr na mapie stolicy prowadzony przez dawny Teatr Konsekwentny. Czarna komedia na podstawie tekstu Davida Mameta opowiada historię trzech życiowych nieudaczników, którzy próbują wykreować inną rzeczywistość, co kończy się dla nich niewesoło. Zapraszam do dawnego kina Wars na Rynku Nowego Miasta w Warszawie.
Po intensywnym dniu w teatrze masz jeszcze ochotę, by obejrzeć jakiś serial?
- Mam swoje ulubione seriale. Wychowałem się na "Przyjaciołach". Uwielbiam komedie. Aktualnie oglądam "New girl" i "Grę o tron". Lubię seriale zamknięte, gdzie dokładnie widać ewolucję postaci. Chyba łatwiej się gra, gdy od pierwszego odcinka aktor może naszkicować bohatera. Mam nadzieję, że w Polsce twórcy zaczną podążać tym tropem.
Rozm. Małgorzata Pyrko