Barwy szczęścia
Ocena
serialu
7,9
Dobry
Ocen: 20124
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

Dorota Kolak: "Wszystko się da, tylko wymaga to pracy"! [wywiad]

Przez lata poligonem doświadczalnym Doroty Kolak, czyli m. in. mama Zuzy z "Przyjaciółek", był teatr. Uznanie szerokiej widowni zdobyła także jako Wanda z "Radia Romans", Anna z "Barw szczęścia" i Irena z "Przepisu na życie". Gwiazda żartuje, że dobrze się stało, że popularność przyszła do niej tak późno, bo nie zdołała zawrócić jej w głowie.

Anna Marciniak, AIM: Wychowała się pani w rodzinie o tradycjach artystycznych...

Dorota Kolak: - Moja babcia ze strony mamy, Władysława Siadek, była taperem - grała na pianinie w kinie niemym w Tarnowie. Tata, Jerzy Kolak, sprawował funkcję kierownika technicznego krakowskich scen, najdłużej w Teatrze Starym, za czasów Swinarskiego, Wajdy, Jarockiego, dzięki czemu od dzieciństwa blisko mi było do tego magicznego świata wielkiej sztuki. Jako nastolatka spędzałam w teatrze każdą wolną chwilę, zdarzyły się na to konto czasem nawet wagary. Ale usprawiedliwione, bo działałam aktywnie w kółku teatralnym, toteż inni przymykali oko...

Reklama

Wybór zawodowej drogi był oczywisty, choć na przeszkodzie stanęła literka "r"...

- Miałam wadę wymowy, w poradni powiedzieli, że mam już 16 lat i mogę zapomnieć o aktorstwie. Ale ja się zawzięłam, wstawałam codziennie skoro świt i ćwiczyłam dykcję, aż w końcu udało się skorygować to nieszczęsne "r", Dlatego złości mnie, kiedy dziś jakiś student mówi mi, że "coś się nie uda" albo "tego się nie da zrobić". Wszystko się da, tylko wymaga to pracy.

Po studiach wyjechała pani z Krakowa?

- Mimo czerwonego dyplomu nikt nie chciał mi dać etatu w tamtejszym teatrze. I tu do akcji wkroczył mój, dopiero co poślubiony wówczas mąż (Igor Michalski, aktor, przyp. red.), który podjął męską decyzję i zabrał mnie najpierw do Kalisza, gdzie pracowaliśmy oboje w tamtejszym teatrze, potem zaś przenieśliśmy się do Gdańska. Żegnając Kraków, powiedziałam ze złością: "Ja wam jeszcze pokażę!".

I dotrzymała pani słowa! Blisko 40 lat i kilkadziesiąt znakomitych ról na deskach gdańskiego Teatru Wybrzeże, doktorat i habilitacja w Akademii Muzycznej - to dorobek imponujący. Mało kto wie, że obok aktorstwa spełnia się pani od lat jako nauczyciel akademicki. Lubi pani pracować z młodzieżą?

- Bardzo. To inspirujące zajęcie, które dodaje sił. Tak się złożyło, że uczę tak długo, jak długo jestem w zawodzie. Jeszcze w Kaliszu, tuż po studiach, zaproponowano mi szkolenie przyszłych instruktorów zajęć teatralnych. Potem, już w Gdańsku, podjęłam regularną pracę ze studentami. Najpierw robiłam dyplomy operowe, reżyserując je. Teraz zaś, z braku czasu, pozostaję wyłącznie przy zajęciach z aktorstwa i dziedzin z nim związanych. Uczenie innych sprawia, że sama wciąż uczę się i idę do przodu.

Stefa Markiewicz, mama Zuzy (Anita Sokołowska) z  "Przyjaciółek", to postać wyrazista i charyzmatyczna. Towarzyszy nam niemal od początku serialu.

- Dołączyła w drugim sezonie. Weszła z przytupem i z jakąś historią w tle, co z miejsca mnie zachęciło do tej postaci. Ewoluowała potem w różnych kierunkach, czasem zaskakujących. Nudy nie było. Wiadomo, że jest to jedna z wielu twarzy tak zwanych wspomagających dla głównych bohaterek. Niemniej jednak jej wątek wysuwa się naprzód co jakiś czas.

Jej historia pokazuje, że zawsze jest czas, żeby coś naprawić?

- To też. Zuza już dawno wybaczyła jej traumę z dzieciństwa, kiedy matka piła. Ale wobec dramatycznych zdarzeń ostatnich lat, kiedy obie dosłownie otarły się o śmierć, nasuwa się jeszcze inna refleksja. Na temat kruchości życia, braku pewności jutra, ulotności chwil. To, że możemy być tu i teraz razem, że jesteśmy, że żyjemy - jest dla Stefy i Zuzy tak wielką wartością, że wszystko inne może odejść w niepamięć. To ważne przesłanie.  

W ostatnich latach kręci pani film za filmem, fundując nam szereg znakomitych ról. Co ciekawe, kino się o panią upomniało, gdy była już pani dojrzałą aktorką. Wcześniej unikała pani kamery?

- To raczej ona mnie unikała. Wielokrotnie brałam udział w castingach, które zawsze kończyły się fiaskiem. Trwało to tak długo, że w końcu uwierzyłam, że film jest nie dla mnie. Sytuację "odczarował" dopiero Mariusz Grzegorzek, który obsadził mnie w filmie "Jestem twój", za który zdarzyła mi się nawet nagroda w Gdyni. Od tej pory ta passa trwa i jest to dla mnie prawdziwy prezent od losu.

Zagrała pani m.in. w poruszającym obrazie "Chce się żyć", w "Zjednoczonych stanach miłości"  - i znów nagroda za rolę na festiwalu filmowym, w znakomitym "Dniu kobiet". Nieobca jest pani też komedia romantyczna czy kryminał. Ostatnio komedia akcji "Najmro". Dużo i różnorodnie.

- Wydaje mi się, że na tym właśnie polega przygoda z aktorstwem, aby grać różne rzeczy, przenosić się w czasie, przestrzeni, szukać rozmaitych form. Przez lata moim poligonem doświadczalnym był głównie teatr. Dziś jest to jeszcze film i oczywiście serial, który też sobie bardzo cenię.

Serialowe role przyniosły pani największą popularność.

- W ogóle serial dużo mi dał. Myślę, że bez tych doświadczeń nie byłoby moich filmowych ról. Pierwszym serialem, w którym zagrałam, był "Radio Romans", realizowany w komfortowych warunkach. Trzy sceny dziennie w spokoju i skupieniu. Nie to, co dziś, kiedy czas gna. Tam pierwszy raz w życiu stanęłam przed kamerą, uczyłam się tego zawodu niejako od podstaw, bo na studiach w ogóle nie mieliśmy takich zajęć. Potem już tych seriali przybywało, grałam m.in. w "Marzeniach do spełnienia", "Pensjonacie pod Różą", "Barwach szczęścia", no i w "Przepisie na życie", moim ulubionym, o który po dziś dzień pytają ludzie i który faktycznie zaowocował największą popularnością.

Jak sobie pani z nią radziła?

- Cieszyłam się z niej jak dziecko. Siła rażenia telewizji jest nieporównywalna z teatrem. Nagle poczułam tzw. popularność osiedlową - panie z pobliskich sklepów stają się dobrymi znajomymi, mrugając znacząco, wskazują najświeższą rybę. Informują też, że jutro będzie piękny schab. Takie profity są nie do przecenienia (uśmiech)! A tak poważnie - myślę, że dobrze się stało, że ta popularność przyszła tak późno, nie zdołała zawrócić mi w głowie.

Gdy cofnąć czas, czy zmieniłaby pani coś w swoim życiu?

- Chyba nie, wszystko potoczyło się tak, jak chciałam. A może nawet lepiej... I oby tak było dalej.    

Zobacz też:

Dorota Kolak porównuje pandemię do... stanu wojennego?

Dorota Kolak: W emocjach bywam skrajna


Źródło: AIM
Dowiedz się więcej na temat: Dorota Kolak
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy