"Barwy szczęścia": Mam serce dla Amelii
Stanisława Celińska przyjęła rolę bezdomnej Amelii w "Barwach szczęścia", bo lubi takie postaci - trochę zagubione, nieszczęśliwe i prawdziwe. Na planie partneruje jej Kazimierz Mazur, z którym przed laty grała rodzeństwo w "Nocach i dniach". To ich pierwsze zawodowe spotkanie od tamtej pory.
Przypuszczam, że otrzymuje pani dużo propozycji ról serialowych. Dlaczego zdecydowała się pani zagrać akurat Amelię? Czym panią ta postać urzekła?
- Zgodziłam się zagrać Amelię, bo mam dla niej serce, lubię takie postaci. Trochę zagubione, nieszczęśliwe, prawdziwe. Za czasów PRL-u ludzi grzebiących w śmietnikach, jak moja bohaterka, nie widziałam, a teraz ich widuję. Jakiś czas temu do moich drzwi zapukała kobieta i zapytała, czy mogę dać jej parę groszy. Wydaje mi się, że ten temat trzeba poruszać. Życie nie jest tylko glamour, dookoła nas rozgrywają się dramaty. Znakomite jest to, że w ogóle się do tej roli nie maluję, bo tego malowania mam dosyć. Gram w kapelusiku, który sobie ukochałam; jestem zadowolona.
Zawsze lubiła pani grać takie postaci?
- Zagrałam wiele różnych ról, ale nigdy nie przepadałam za damami w krynolinach. Potwornie mnie nudzą. Życie bywa jednak przewrotne. Przed laty grałam w jakimś spektaklu ze Sławkiem Orzechowskim dziady, ale takie straszne. Siadałam i spałam na kartonie, byłam obwieszona łachmanami, przybrudzona, skołtuniona i zachwycona, że się mogę wytarzać i nie martwić, że pobrudzę kostium, że coś się odklei. Minęły cztery dni i miałam tego dziadowania dość. Spotkałam wtedy, wychodząc ze studia, gdzie graliśmy, koleżankę Anię Seniuk - umalowaną, śliczną w loczkach i krynolinie. Szlag mnie trafił (śmiech).
Praca na planie "Barw szczęścia" musi być dla pani przyjemna także ze względu na spotkanie ze starym znajomym - Kazimierzem Mazurem.
- Cudownie, że się spotkaliśmy. Graliśmy rodzeństwo w "Nocach i dniach"; on był niesfornym Tomaszkiem, ja - Agniesią. Od tamtej pory widywaliśmy się tylko prywatnie, nie mieliśmy okazji razem pracować. Minęło bardzo dużo lat i Agnieśka spotkała się z Tomaszem na planie "Barw szczęścia". To niesamowite. W tym serialu Kazik też gra postać, która ma na imię Tomasz. Taka klamra się wytworzyła.
Widzowie poznali pani bohaterkę jako osobę bezdomną, do której pomocną dłoń wyciągnął Tomasz. Można powiedzieć, że to gorzko-słodki wątek.
- Została bez dachu nad głową, ale poznała Tomasza Wiśniewskiego, którego też życie nie oszczędzało. Wyszedł na prostą dzięki pomocy Kasi, a teraz przedłuża łańcuch dobroci. Oddaje dobro, które otrzymał. Tomasz zaopiekował się Amelią tak jak kiedyś ktoś zaopiekował się nim. Dzięki niemu moja bohaterka stanie na nogi. Dobrze, że w serialach codziennych są wątki, w którym ludzie sobie pomagają, kochają się, przyjaźnią, lubią, uśmiechają. Każdy z nas ma zmartwienia na okrągło, w programach informacyjnych jesteśmy zasypywani złymi wiadomościami, warto obejrzeć serial, gdzie jest historia z życia wzięta z dużą ilością optymizmu. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - sprawdza mi się to od wielu lat.
To także historia o tym, że warto pochylić się nad czyimś losem, że pozory mylą.
- Bardzo często jest tak, że od razu przyczepiamy etykietkę. Skoro ktoś grzebie w śmietniku, jest skreślony, nie ma nic do zaoferowania. Ludzie rzadko zastanawiają się, dlaczego tak jest, co skłoniło tę osobę do takiego zachowania. Może warto podejść, zagadnąć? Może da się takiemu człowiekowi pomóc? Gdy wyciąga się do kogoś pomocną dłoń, można się poczuć po prostu człowiekiem, a nie egoistą, który chce więcej i więcej. Gdybyśmy wszyscy byli refleksyjni, dobrze nastawieni do innych, lepiej by nam się żyło. Pewien bioenergoterapeuta powiedział mi, że gdy ktoś jest wobec mnie agresywny, to znaczy, że chce pobrać moją energię. Gdy widzę agresywnych ludzi, zawsze zadaję sobie pytanie: co się stało? Takie zachowanie oznacza, że mam do czynienia z kimś słabym, poranionym i wewnętrzne delikatnym. Jeśli ktoś jest poukładany, emanuje spokojem, harmonią.
Co się wydarzy w tym wątku w kolejnych odcinkach? Czy może pani uchylić rąbka tajemnicy?
- Oczywiście będą różne kłopoty, perypetie. Problemy zaczną się, gdy pojawi się córka Tomasza - Bożena (Marieta Żukowska). Początki jej znajomości z Amelią będą trudne, co się wydarzy później, zobaczymy. Nie chcę zdradzać szczegółów, żeby widzowie byli zaciekawieni.
Co obecnie zajmuje panią zawodowo poza pracą na planie "Barw szczęścia"?
- Przygotowuję nową płytę z kompozytorem Maciejem Muraszko, autorem muzyki do mojej piosenki "Atramentowa rumba". Będą nowe teksty między innymi Wojciecha Młynarskiego i Doroty Czupkiewicz. Zbieraliśmy się do tej płyty dość długo. Raz nie mogłam ja, raz - Maciek. Myślę, że stworzymy coś fajnego. Premiera koniec marca, początek kwietnia. Gram w spektaklach Warlikowskiego, a w Mazowieckim Instytucie Kultury w Warszawie w spektaklu "Grace i Gloria". Śpiewam tam również recital "Piękny świat" z akompaniującym mi Tomaszem Bajerskim. Gramy razem także "Księgę hioba", "Wilkołaka" i "Wieczór Kochanowskiego" - śpiewane monodramy. Pomału szykuję się do zdjęć do filmu Agnieszki Holland według prozy Olgi Tokarczuk. To mnie czeka w połowie maja i w czerwcu, a potem w zimie. Ogromne wyzwanie. Najprawdopodobniej w lecie będę grała także w pierwszym polskim filmie muzycznym. Roboty mam masę, żeby tylko zdrowie dopisywało.
Rozmawiał: Kuba Zajkowski