"Anna German świeci na firmamencie nieba"
Kompozytorka Katarzyna Gaertner jest autorką muzyki do słynnej piosenki "Eurydyki tańczące". To właśnie ten utwór rozpoczął karierę Anny German. Gaertner opowiedziała nam o pracy z German i serialu, który przedstawia losy tej legendarnej piosenkarki.
Jakim człowiekiem była Anna German?
Katarzyna Gaertner : - Gdyby człowiek "święty" był zdefiniowany, to Ania zapewne miałaby wszystkie jego cechy. Była oddana sztuce, miała wiele niepowtarzalnych, cudownych cech. Była zamknięta w sobie, a jednak biło od niej ciepło, dobroć, spokój.
Pamięta pani pierwsze spotkanie z Anną German?
- Po pół wieku to dość trudne. Na pewno poznałyśmy się we Wrocławiu. Ania była już znana z pięknego głosu (nic mi nie wiadomo o nieudanych początkach), a ja, jako kompozytorka jeździłam z Estradą Wrocławską, gdzie dyrektorem był Szymon Szurmiej. O ile pamiętam, to dzięki niemu nawiązałyśmy współpracę, bo ja już w tym czasie miałam kilka piosenek na rynku.
Przy jakich projektach muzycznych panie współpracowałyście?
- Zaczęłyśmy od piosenek. Lecz zaraz przyszła propozycja z Estrady Rzeszowskiej i już sezon 1963 roku spędziłyśmy z Anią u dyrektora Krzywki. Były to ambitne programy estradowe. Pamiętam, że nawet pisałam muzykę do tekstów K.I. Gałczyńskiego. Ania była główną gwiazdą śpiewającą i choć warunki estradowe były różne, to jednak tam Eurydyki zaśpiewała po raz pierwszy.
Ten wątek przedstawiony jest w serialu "Anna German"...
- Jeśli chodzi o serial, to ten wątek nie jest pokazany tak, jak wyglądał w rzeczywistości. Kiedy Ania przyjechała do Rzeszowa, wszyscy wiedzieli, że ma przepiękny głos. Wystarczył rok, żeby stała się gwiazdą. Nasza współpraca rozwijała się doskonale. Ministerstwo Kultury zarekomendowało Anię z piosenką "Eurydyki" na Festiwal w Opolu, gdzie odniosła niebywały sukces. Dzięki temu świat się otworzył. Ania wygrywała z moimi piosenkami wszystkie festiwale.
Dzięki temu występowi Anna German stała się wielką gwiazdą, pamięta pani ten czas?
- Oczywiście. Sukces Ani miał sto matek. Jej głos był uwielbiany mimo tego, że rozpoczęła się era Beatlesów i Rolling Stonsów. Niektórzy woleli mocniejsze uderzenie. W 1967 roku Ania pojechała do Włoch, wystąpiła w San Remo, nagrała płyty. Cieszyła się zainteresowaniem mediów. Była na drodze do olbrzymiego sukcesu, który na jakiś czas przerwał ten koszmarny wypadek.
A jak wyglądała pani współpraca z Anną German przed wypadkiem?
- Nagrywałam nowe utwory z Anią, nawet z elementami bluesa. Śpiewała świetnie, lubiła moje bardziej nowoczesne i rytmiczne piosenki, choć większość publiczności wolała jej liryczne songi. W czasie pobytu Ani we Włoszech dużo się działo. Tym razem Ministerstwo Kultury postanowiło wysłać mnie na festiwal kompozytorski do Brazylii. Oczywiście, jako wykonawczynię wybrałam Anię z nowym utworem. W naszych planach było również Tokio.
- Na wszystko, co reprezentowało Polskę na zewnątrz, natychmiast znajdowały się pieniądze - był wtedy okres mecenatu państwa. Gdy dotarła do mnie wiadomość o wypadku nie było wiadomo czy Ania przeżyje. Doznałam wówczas szoku. To, że Ania podniosła się i wróciła do śpiewania, świadczyło o jej wielkiej miłości do muzyki. Dla niej życie było muzyką, a muzyka życiem.
Pracowałyście jeszcze panie razem?
- W czasie rekonwalescencji, gdy odwiedzałam ją w szpitalu wiedziałam, że pisze książkę, już zaczęła komponować swoje piosenki. Wyjechałam wkrótce na stypendium do Londynu, a gdy wróciła na scenę natychmiast zaczęła nagrywać płyty, również w ZSRR. Stała się boginią na tamtejszym rynku muzycznym. Krążyłam między Warszawą, a Szwajcarią. Nagrywałam w Radio Swiss Romande i miałam drugi dom.
- Kiedy Ania poprosiła mnie o nowe piosenki, natychmiast zaczęłam jej pisać - miałam nawet świetnego autora rosyjskiego Żygariowa i wtedy wybuchł stan wojenny. Myślałam, że trzeba go przeczekać, a nie widziałyśmy się przeszło dziesięć lat - już nie zdążyłam. Pozostały mi tylko niedokończone melodie, których nie miał, kto zaśpiewać. Na zaproszenie Telewizji pojechałam do Moskwy i tam sama zaśpiewałam Ani mój pożegnalny utwór "Pamiątki Anny German".
Jak ocenia pani serial "Anna German"?
- Bardzo wysoko. Joanna Moro, która wciela się w postać Ani bardzo ją przypomina i jest po prostu aktorsko prawdziwa. Ten serial wywołuje szalone emocje. Ludzie chcą go oglądać. Widać, że Rosjanie nie żałowali pieniędzy na tę produkcję. Niektóre fakty się nie zgadzają, ale rozumiem, że było to potrzebne, by zwiększyć dramaturgię scenariusza.
- We Wrocławiu odwiedzałam Ani dom (chyba na Trzebnickiej), w którym babcia i wnuczka rozmawiały w jakimś starym narzeczu holenderskim, a nie po rosyjsku. Znam męża Zbyszka Tucholskiego i nawet on nie miał wpływu na scenariusz filmowy. Niektóre wątki w serialu są zmyślone. Podobnie było z nami. Piosenkę "Eurydyki tańczące" śpiewała na Festiwalu Młodych Talentów w Szczecinie najpierw Helena Majdaniec. To był 1962 rok. Postać, która mnie gra nie przypomina długowłosej szczupłej blondynki, którą byłam - myślę jednak, że to nie jest istotne.
- Nareszcie dzięki tej produkcji doczekaliśmy się wspaniałej biografii filmowej naszej artystki. W Rosji większość uważa, że to "ich" gwiazda. Ale czy to ważne? Gwiazda "Anna German" świeci na firmamencie nieba. Historia Anny to ewenement w skali światowej, jedyny niepowtarzalny głos. Docenili to widzowie - sześć czy siedem milionów oglądalności w kraju. Podobno szykują musical filmowy o Ani.
Rozmawiała: Dominika Gwit (PAP Life)