Nowy serial z jego udziałem będzie hitem? Premiera w TVP już za chwilę
Mikołaj Roznerski niewątpliwie należy do grona najbardziej rozchwytywanych aktorów w Polsce. Choć planował, że w tym roku zwolni tempo pracy, nie schodzi z planów serialowych i filmowych. Wciąż należy do stałej obsady "M jak miłość", a 8 marca na antenę TVP1 wejdzie nowa produkcja - "Będziemy mieszkać razem" - z jego udziałem. W rozmowie z nami aktor opowiada m. in., ile wyszło z jego postanowień noworocznych, jak postępy w budowie jego domu i co słychać u granych przez niego bohaterów.
W przyrodzie nic nie ginie - dopiero co odszedłeś z serialu "Na dobre i na złe", a już za chwilę widzowie będą mogli oglądać cię w nowej produkcji serialowej...
- Czy odszedłem - to wcale nie jest takie pewne. Dopóki scenarzyści nie uśmiercą bohatera, dopóty jest zawsze możliwość jego powrotu. Miłosz, którego grałem w "Na dobre i na złe" wsiadł do samolotu wraz ukochaną, doktor Hanią Sikorką (Marta Żmuda Trzebiatowska) i oboje odlecieli w siną dal. Wiadomo już, że para spodziewa się dziecka, wiadomo, że zamierzają urządzić swe życie na nowo z dala od kraju. Ale, jak mówią, nigdy nie mów nigdy, nie jest więc wykluczone, że kiedyś wrócą. Przyszłość pokaże.
Porozmawiajmy zatem o teraźniejszości - już 8 marca na antenie TVP1 zawita nowy serial pt. "Będziemy mieszkać razem", w którym grasz jedną z głównych ról. O czym jest to opowieść?
- O dramacie wywołanym wojną na Ukrainie, która toczy się od ponad dwóch lat. O tym, co zdarzyło się przez ten czas. O ludzkich sercach, niejednoznacznych sytuacjach, o postawach różnych osób w różnych sytuacjach, o przemianie, jaką przechodzi człowiek w czasie kryzysu, o instynktach - tych najlepszych i najgorszych, które ujawniają się w ekstremalnych nieraz stanach. O ukraińskich uchodźcach, który tłumnie uciekali do naszego kraju i o tym jak my, Polacy, się w tym odnaleźliśmy.
-Kim jest twój serialowy bohater?
- Ma na imię Tadeusz, jest 35-latkiem, któremu się właśnie trochę posypało życie i wraz żoną, Basią (Lena Góra) zamieszkał w domu swoich rodziców na Mazurach. Tam prym wiedzie jego matka (Aleksandra Konieczna), autorytarna, nadopiekuńcza, która traktuje syna jak małe dziecko, trzymające się jeszcze jej spódnicy. Tadeusz, mężczyzna dobrze ułożony, niezwykle grzeczny, znosi to z dużą cierpliwością i spokojem. Do czasu nadejścia wielkiej próby - a jest nią właśnie wybuch wojny u naszych wschodnich sąsiadów. Wówczas mój bohater, wbrew woli matki, która najchętniej ukryłaby jedynaka w mysiej dziurze, podejmuje męską decyzję i wyjeżdża na granicę z transportem sanitarnym. Na miejscu zaś, w akcję pomocy angażuje się jego żona i ... dalej wszystko się toczy w sposób nieprzewidziany i nieoczywisty.
Jak wam się grało w duecie z serialową żoną, Leną Górą?
- Nie spotkaliśmy się nigdy wcześniej. Lena kształciła się w USA, grała w produkcjach zagranicznych, ciekawiło mnie jej spojrzenie na ten zawód, to dla aktora zawsze nauka. A grało nam się razem wyśmienicie!
Gdzie był serial kręcony?
- W okolicach Warszawy - Konstancin, Józefów - tam usytuowane są serialowe domy. Zdjęcia plenerowe zaś kręciliśmy częściowo tu, częściowo na Mazurach, jak zawsze przeuroczych, naprawdę super to wygląda w obrazku.
W "Będziemy mieszkać razem" występują też ukraińscy aktorzy. W jakim języku się porozumiewaliście?
- W polsko-angielsko-ukraińskim (uśmiech). Naprawdę nie było z tym żadnego problemu. Zresztą pracowałem w Ukrainie, na planie serialu "Zniewolona", jeszcze przed wybuchem wojny. Rzecz jasna, produkcja została przerwana i nie wiadomo kiedy wróci i czy w ogóle wróci...
Temat pomocy dla Ukraińców, jakże gorący wówczas, zszedł jakoś ostatnio na dalszy plan, wszyscy to z pewnością zauważamy...
- To prawda. Spowszedniała nam ta wojna, zmalał entuzjazm, z jakim przyjmowaliśmy tych ludzi pod nasz dach. Ale przecież oni w dalszym ciągu potrzebują naszej pomocy, ta wojna dalej trwa! Nadal rozgrywają się ludzkie dramaty, giną ludzie, tracą domy, dobytek, żyją w rozłące z najbliższymi. W jakiś sensie staliśmy się z nimi jednym narodem, wielu z nich tutaj mieszka i to jest nasze wspólne zadanie, byśmy potrafili nawzajem zrozumieć się i wspierać na każdym kroku. I o tym też opowiada nasz serial.
Czy stanie się telewizyjnym hitem?
- Ciężko przewidzieć. To nie jest prosta propozycja, zawiera w sobie zarówno tragedię, jak i groteskę, poleje się trochę łez, pojawi uśmiech, jednym spodoba się, innym mniej. Ja jestem zachwycony formą opowiadania, ogląda się to jak film, wywołuje mnóstwo emocji i dotyka zwykłych ludzkich spraw. Niewątpliwym atutem serialu jest mocna obsada aktorska, m.in. doskonała Aleksandra Konieczna, Bronisław Wrocławski w roli mojego serialowego ojca, Oksana Cherkashyna - bardzo znana aktorka ukraińska, która występowała w licznych międzynarodowych projektach. Serial jest dobrze zagrany, pięknie nakręcony, sprawnie wyreżyserowany przez Annę Maliszewską i Tadeusza Łysiaka - jest w nim wszystko to, co powinno być. A reszta w rękach widzów.
Wielu z nich kojarzy Cię nierozłącznie z rolą Marcina Chodakowskiego z największego od lat serialowego przeboju w naszym kraju, z "M jak miłość". Co tam u niego słychać?
- Jak zwykle, dużo się dzieje, a będzie się działo jeszcze więcej. Nie chciałbym spojlerować, powiem tylko, że świat Marcina kręcić się będzie w dalszym ciągu wokół Kamy (Michalina Sosna), jej siostry, Ani (Alina Szczegielniak), byłej żony (Adrianna Kalska) i zagadek kryminalnych, których na horyzoncie widać wiele. To swego rodzaju fenomen, bo gram w tym serialu od lat, a nigdy się nie nudzę, bo rola jest pisana tak ciekawie i zaskakująco. I jest dużo do grania, tak że często jestem na planie. W ogóle muszę przyznać, że chyba praca mnie lubi, od serialu, po film i teatr, zdjęcia dzienne, zdjęcia nocne, wciąż jestem w drodze i wciąż gdzieś gnam, żeby zdążyć ze wszystkim. I tak dookoła.
A mówiłeś, kiedy rozmawialiśmy ostatnio, w grudniu, że z nowym rokiem zamierzasz zwolnić nieco tempo...?
- Tak myślałem, ale to się chyba nie udało (śmiech). A może i dobrze, bo kocham to, co robię i dobrze mi z tym.
Jak wiadomo - budujesz dom. Zatem kiedy, skoro ciągle pracujesz?
- Buduję, ale nie sam, robi to specjalna firma. Właśnie dlatego, że pracuję, to mnie na nią stać. Oczywiście wykorzystuję każdą wolną chwilę, żeby pojechać tam z bliskimi, dopatrzeć budowy. I z dumą muszę powiedzieć, że koniec jest już bliski, ten dom już widać, i niebawem będę mógł powiedzieć, że zrealizowałem swoje marzenie.
Zamieszkasz na wsi?
- To nie wieś, to las, nieopodal Warszawy. Sam środek gęstego boru, w którym znalazła się rozległa polana. Wieś jest obok, niewielka, osadnicza, z paroma zaledwie domami. Sam pochodzę ze wsi, z Rolantowic na Dolnym Śląsku. Również nieduża - w momencie, kiedy wyjeżdżałem, liczyła 88 mieszkańców, wszyscy się tam znali. Uwielbiam takie swojskie, rustykalne klimaty, może dlatego, że w nich wyrosłem. I prawdopodobnie w końcu tam osiądę, tym bardziej, że dom, który stawiam, ma wyposażenie całoroczne. Może nie teraz, ale kiedyś, pewnie na starość - co oznacza, że... mam jeszcze trochę czasu na podjęcie decyzji! (śmiech)
Rozmawiała: Jolanta Majewska-Machaj
Zobacz też:
"M jak miłość": Odcinek 1788. Zakocha się w dużo starszym chłopaku