"Newsroom", czyli komedia romantyczno-publicystyczna
Ważny dylemat współczesnych mediów próbuje rozwiązać nowy serial HBO: czy można obronić się przed tabloidyzacją i wciąż przyciągać masowego odbiorcę? Czy jesteśmy skazani na infotainment? Czy newsem dnia musi być głupia wypowiedź głupiego polityka?
Serial "Newsroom" to świeżynka, dopiero co zadebiutował - w Polsce z ledwie kilkutygodniowym poślizgiem w stosunku do premiery amerykańskiej.
Autorem serii jest Aaron Sorkin, scenarzysta m.in. "The Social Network" czy "Moneyball". W "Newsroomie" znów możemy podziwiać jego niebywały talent do pisania dynamicznych, zabawnych, błyskotliwych dialogów, które nie urywają się po kilku zdaniach, ale trwają nawet i po kilka minut.
Wiodącą postacią "Newsroomu" jest prezenter Will McAvoy (Jeff Daniels) - nazywany Jayem Leno serwisów informacyjnych. Jest gwiazdą telewizji, unika jakichkolwiek politycznych deklaracji, pławi się swoim statusem aż w końcu... pęka.
Niechęć do brania udziału w masowym ogłupianiu siebie i odbiorców przed telewizorami stymuluje w nim świeżo przydzielona producentka Mackenzie MacHale (Emily Mortimer) - jak się szybko okazało, dawna kochanka prezentera.
Nowy, ambitny newsroom telewizyjnej redakcji - zachęcany przez dyrektora stacji - stara się przywrócić mediom misję. Chcą podejmować ważne tematy, nie uciekając w nic niewnoszącą nawalankę między konserwatystami (republikanami) a liberałami (demokratami).
Akcja osadzona została w 2010 roku, wśród realnych wydarzeń z tamtego czasu. Sorkin prowadzi więc z widzem grę - mając świadomość, że odbiorca wie, jak potoczyły się wydarzenia, udowadnia, jak źle, jak płytko były wtedy przez media omawiane.
Oczywiście główni bohaterowie - Will, Mackenzie i ich młody zespół - szybko napotykają na swojej drodze przeciwników. Czyli tych, którzy przekonują, że bez wyśmiewania wpadek Sary Palin nie da się robić chętnie oglądanych wiadomości. Którzy tylko dybią na spadające słupki, by dowieść słuszności swoich przekonań i przy okazji wykopać "misjonarzy" z posady.
"Newsroom" to ważny i ciekawy głos na temat krzykliwości i powierzchowności dziennikarstwa, ale przede wszystkim znakomicie pisany serial.
W żadnym - podkreślam, w żadnym - z oglądanych przeze mnie seriali (jak zapewne wielu z was, chłonę je fanatycznie) nie natknąłem się na tak fantastyczne dialogi. Nierealnie mistrzowskie riposty, gagi, zaskakujące uwagi w środku gorącej wymiany zdań, niebanalne refleksje (Will w pasjonujący sposób przekonuje na początku serialu, dlaczego Stany Zjednoczone nie są najlepszym krajem na świecie).
Zresztą kto miał okazję szerzej zapoznać się z twórczością Sorkina, ten pewnie ma wyobrażenie, o czym mowa.
Twórca "Newsroomu" już samą formułą serialu zdaje się odpowiadać na postawione na początku pytania. Sorkin bawi się tutaj w poważną publicystykę, ale "bawi się" to jest właśnie kluczowe sformułowanie. Bo fabuła "Newsroomu" jest momentami klasyczną - wciąż błyskotliwą - komedią romantyczną.
Tak, tak - amory między pracownikami i kabaretowe nieporozumienia odgrywają tutaj niemałą rolę i stanowią przeciwwagę dla powagi podejmowanych tematów. Właściwie to większość scen w pewnym momencie wymusza niekontrolowany wybuch śmiechu za sprawą kolejnych gagów.
Zatem Sorkin wdaje się w dyskusję z... własnymi bohaterami. Bo sam przecież serwuje rozrywkę. Na najwyższym poziomie, ale wciąż rozrywkę. Zatem między nudną misją a odmóżdżającą papką jest miejsce na stan pośredni. "Newsroom" jest produktem tak spreparowanym, że można go uznać za prawidło tego stanu.
Michał Michalak