Maja Staśko oskarża Maję Bohosiewicz! O co poszło?
Nie milkną echa afery, jaka wybuchła po tym, gdy Maja Bohosiewicz zamieściła na Instagramie ofertę pracy w charakterze jej asystentki.
Aktorka zaznaczyła przy tym, że osoba taka musi być gotowa niemal na wszystko. Gdy internauci pisali z oburzeniem, że szuka niewolnika i jest wyzyskiwaczką, celebrytka obróciła to w żart i zakpiła, że na hasło "niewolnik" można dostać rabat w jej sklepie z ubraniami. Znana feministyczna publicystka Maja Staśko wypróbowała hasło i faktycznie - otrzymała zniżkę.
Maja Bohosiewicz po skandalu, który wywołało... nie tyle samo ogłoszenie, co jego forma i roszczenia rodem z filmu "Diabeł ubiera się u Prady", próbowała wyśmiać krytykę. Gdy zarzucono jej, że szuka nie pracownika, ale niewolnika niewolnika, najpierw się broniła, a ostatecznie zażartowała, że słowo niewolnik będzie hasłem, dzięki któremu klientki jej sklepu z ubraniami będą mogły dostać 10 proc. rabatu. Jak się okazuje, nie był to żart. "Sprawdziłam to - hasło w sklepie działa. Może następnym razem hasło '"gwałt'? 'Pedofilia'? 'Holocaust'? i fajny rabacik? Jak można być aż tak nieempatycznym?" - zapytała retorycznie publicystka.
Przypomnijmy, chodzi o to, że Maja Bohosiewicz podała w ogłoszeniu długą listę obowiązków, którym powinna sprostać osoba ubiegająca się o stanowisko jej asystentki. Nie wspomniała jednak ani słowem o wynagrodzeniu, rodzaju umowy czy w ogóle o korzyściach, które mogą z takiej pracy wynikać. Nic dziwnego, bo jak zauważyło wielu internautów, w tym również Maja Staśko - nie ma takiego rodzaju umowy cywilnoprawnej, w której oczekiwania celebrytki byłyby zgodne z prawem pracy. Bohosiewicz podkreśliła bowiem, że np., że asystentka powinna być gotowa do pracy w godzinach "raczej nienormalnych" (zapewne musi być dyspozycyjna w dzień i w nocy) oraz, że ona jako pracodawca nie chce słyszeć o tym, że pracownik choruje (później sprostowała, że nie lubi "przebywać z osobami, które pasjonują się swoimi chorobami").
W poście, który odnosi się do tego ogłoszenia, Staśko zacytowała dwie osoby, Joannę Buraczek z Centrum Terapeutycznego Sięgam PoMoc i anonimową osobą z niepełnosprawnością. Psycholożka powiedziała: "Osoby w wyniku takiego traktowania mogą się mierzyć z zaburzeniami lękowymi, depresją, niskim poczuciem wartości (...). Świat zdecydowanie nie pomaga, by czuć się lepiej. I takie stories jak to również nie". Z kolei cytowana przez Staśko anonimowa osoba z niepełnosprawnością stwierdziła: "Poczułam się okropnie, czytając tę +ofertę pracy+ (...). A przecież umysł mam lotny. Słowa celebrytki mnie zabolały. Pewnie ta pani omijałaby mnie z obrzydzeniem. Na jednej rozmowie kwalifikacyjnej, jak mnie rozmówczyni zobaczyła, to jej mina... wiedziałam, że pracy nie dostanę. Tak wyglądają realia niepełnosprawnych".
W komentarzach pod postem Staśko jedni bagatelizują problem ("Skąd celebrytka miała niby wiedzieć, jak organizuje się takie sprawy, skoro jest póki co celebrytką bez asysty"), a inni bronią Mai Bohosiewicz ("Ale czy nie lepiej wiedzieć z góry, że będzie ciężko i stresująco, niż najpierw dostać pracę, a potem przeżyć traumę/załamać się? P. Maja postawiła sprawę jasno i dzięki temu ktoś od razu może się zorientować, że akurat ta robota nie jest na jego siły"). Najmniej jest osób, które podłączają się do retoryki publicystki ("To dokładnie stan umysłu dzisiejszych patocelebrytów").
Maja Staśko chciałaby z tego "skandalu" wyciągnąć więcej. I ujawnić, jak naprawdę wygląda praca asystentów gwiazd. Dlatego kilka godzin wcześniej ogłosiła w mediach społecznościowych: "Czy są tu byli asystenci lub asystentki celebrytów, którzy chcieliby podzielić się swoimi doświadczeniami? Zapewniam anonimowość, piszcie na priv". Zapewne nie raz jeszcze usłyszymy od niej o tym, że celebryci rzeczywiście traktują swoich pracowników jak niewolników.