Lamorne Morris: Serial "Woke", czyli jak być świadomym [WYWIAD]

"serial opowiada o mężczyźnie, który pada ofiarą rasistowskiego ataku ze strony policji. Jest czarnoskórym Amerykaninem, ale jego poglądy plasują się pośrodku politycznego spektrum, więc całe zajście stanowi dla niego wielkie zaskoczenie i negatywnie odbija się na jego stanie psychicznym" - mówi Lamorne Morris, gwiazda nowego serialu "Woke". Produkcja porusza ważne społecznie tematy w przystępny, rozrywkowy sposób. O tym, co czeka widzów w pierwszym sezonie dowiecie się poniżej!

O czym jest serial "Woke"?

- Najprościej rzecz ujmując, serial opowiada o mężczyźnie, który pada ofiarą rasistowskiego ataku ze strony policji. Jest czarnoskórym Amerykaninem, ale jego poglądy plasują się pośrodku politycznego spektrum, więc całe zajście stanowi dla niego wielkie zaskoczenie i negatywnie odbija się na jego stanie psychicznym. Zaczyna słyszeć głosy obiektów nieożywionych i komiksowych bohaterów. Wynika z tego niemały chaos i widzom ciężko jest przewidzieć, jak potoczą się jego losy.

Co najbardziej ci się podoba w roli Keefa?
- Cieszy mnie fakt, że na planie jest zawsze obecny pierwowzór Keefa [Keith Knight, rysownik i współtwórca serialu]. Kiedy źle coś zagram, mogę liczyć na to, że powie mi, co poszło nie tak. Lubię nowe wyzwania i rozmowy z Keithem. To niezwykły człowiek. Mamy bardzo podobny, dość eklektyczny gust muzyczny. Podoba mi się też to, że często podczas zdjęć obaj od razu, bez porozumienia wiemy, jak podejść do danej sceny. Opowiem ci anegdotę: kręciliśmy scenę z odcinka pilotowego, w której idę korytarzem, słuchając muzyki, i rozdaję kwiaty. Postanowiłem włączyć sobie na telefonie coś do posłuchania. Padło na "Lovely Day" Billa Withersa. Nagle Keith klepie mnie w ramię i mówi: "Hej, mam pomysł". Powiedział, że w momencie przedstawionym w tej scenie słuchał "Lovely Day" Billa Withersa i że często puszcza sobie tę piosenkę podczas spacerów, bo jego zdaniem tworzy dobry klimat. Pokazałem mu telefon i odpowiedziałem, że właśnie tego słucham. A on na to: "Widzę, że niczego nie muszę ci tłumaczyć"! Często miewamy takie momenty i bardzo to lubię.

Reklama

Zobacz też: "Crossing Swords": Serial, jakiego jeszcze nie było

Dlaczego twoim zdaniem gatunek komediowy tak dobrze nadaje się do opowiadania o poważnych problemach?

- Zbyt ciężkie potraktowanie tematu może zniechęcać widzów. Na mnie tak to zwykle działa. Jak to się mówi? Gorzki lek najlepiej posłodzić. Przekaz musi być lekkostrawny, żeby nikt nie posądził cię o moralizatorstwo czy narzucanie innym opinii. Lepiej uczyć przez zabawę. To trochę jak Ulica Sezamkowa - dzieciaki dobrze się bawią, ale jednocześnie dowiadują się czegoś przydatnego. Myślę, że wiele osób może wynieść z tego serialu coś wartościowego. Na pewno może on dać początek wielu ciekawym rozmowom i pomóc w nawiązaniu dialogu. Omawianie kolejnych odcinków i poruszanej w nich tematyki prowadzi do tego, że przekaz dociera do szerszego grona osób... A jeśli coraz więcej ludzi będzie o tym mówić, w końcu przysłowiowy słoń w salonie urośnie do takich rozmiarów, że do dialogu włączy się cała reszta społeczeństwa.

Czy przekaz "Woke" wydaje ci się teraz jeszcze bardziej aktualny niż w chwili, gdy serial powstawał?

- Historie George’a Floyda i Breonny Taylor, fala niepokojów społecznych - to główne wydarzenia, które zbiegły się w czasie z emisją serialu. Zdjęcia zakończyły się jeszcze przed pandemią i sprawą George’a Floyda, ale dyskryminacja na tle rasowym to problem stary jak świat. Serial oparto na doświadczeniach prawdziwego człowieka, które mogą być zbliżone do doświadczeń wielu innych ludzi. Taka problematyka od zawsze była "na czasie" i niestety pewnie zawsze będzie. Oczywiście mam nadzieję, że coś się zmieni. W obecnej chwili częściej niż kiedykolwiek wcześniej porusza się problem niesprawiedliwości, której doświadczają różne społeczności. Obywatele znaleźli w sobie odwagę, by głośno o tym mówić i pisać. Tak się złożyło, że premiera naszego serialu zbiegła się w czasie z tymi przemianami. Przez to, co działo się wówczas na świecie, Woke wywarł na wielu ludziach jeszcze większe wrażenie.

Serial nie tylko bawi, ale i uczy. Czego dowiedziałeś się o sobie, wcielając się w Keefa?

- Ciekawe pytanie. Sam mam na koncie potyczki z władzami, ale kiedy widywałem takie rzeczy w telewizji, to choć oczywiście nie spływało to po mnie i współczułem ofiarom oraz ich rodzinom, zaraz potem musiałem wracać do swoich spraw i nie miałem motywacji, by cokolwiek zrobić czy zabrać głos. Kiedy kręciliśmy scenę napaści policjantów na Keefa, patrzyłem z poziomu chodnika na statystów, którym kazano trzymać telefony i nagrywać zajście, co jest ostatnio popularną reakcją wśród przechodniów. Pamiętam, że myślałem wtedy: "Niech mi ktoś pomoże". Poczucie, że ludzie dookoła są tak bierni, bardzo mnie zmotywowało - i ta motywacja została ze mną również po zakończeniu zdjęć. Kiedy potem oglądałem tę scenę, myślałem sobie: "Żal mi tego człowieka". Otworzyło mi to oczy. Zacząłem szukać organizacji, które zajmują się tą problematyką, i rozmawiać z różnymi osobami. Wcześniej uczestniczyłem w tym dialogu wyłącznie w mediach społecznościowych, czytając wpisy innych i czasami coś publikując. Potem wracałem do swoich zajęć - do pracy i rodziny. Teraz chcę się bardziej zaangażować i mam nadzieję, że w widzach Woke również budzi taką motywację.

Wygląda na to, że "Woke" [ang. "świadomy" - przyp. tłum.] obudził w tobie nową świadomość...

- Tak, zdecydowanie. Rozmawiałem też o tym z innymi aktorami - na przykład z Blakiem Andersonem, który gra Gunthera. Jego bohater doświadcza przebudzenia w sferze seksualnej. Oglądałem to z dużym zaciekawieniem, bo kiedy czytałem scenariusz, nieco inaczej odebrałem jego przemianę. Potem, śledząc jego losy na ekranie, myślałem: "On też zyskuje nową świadomość. Jego postać staje się coraz bardziej świadoma swojej tożsamości. Co należy do tabu, a co nie? Co oznacza dla niego płynność seksualna?". Myślę, że Blake doskonale się spisał w tej roli. Mamy też Clovisa, w którego wcielił się T. Murph. To bohater, który postrzega i traktuje kobiety w bardzo szowinistyczny sposób. Z zainteresowaniem obserwowałem, jak grana przez Sasheer Zamatę Ayana wywołuje u niego przebudzenie w kwestii jego relacji z kobietami. Scenarzyści połączyli te wszystkie wątki w bardzo błyskotliwy sposób.

Myślisz, że problematyka serialu przemawia również do międzynarodowej widowni?

- Oczywiście. Mam wrażenie, że każdy prowadzi swoją walkę, zarówno w sferze wewnętrznej, jak i politycznej, ale w głębi duszy wszyscy jesteśmy podobni. To, z czym mierzymy się obecnie w USA, dotyczy w równej mierze Anglii, Francji, Maroka... Nasz przekaz jest skierowany do mieszkańców całego świata, ponieważ u jego podstaw leży fakt, że wszyscy chcemy być szanowani i sprawiedliwie traktowani. Gdyby świat był idealny, żylibyśmy w globalnej utopii. Na to się na razie nie zanosi, ale zawsze można walczyć o poprawę sytuacji w swoim otoczeniu. Można próbować wnieść do swojego życia pewien spokój. To zdecydowanie jedno z przesłań naszego serialu i wiem, że dla mieszkańców innych części świata jest ono tak samo ważne jak dla Amerykanów. Czasami wydaje nam się, że nasze problemy dotyczą wyłącznie USA, ale pamiętam, że kiedy oglądałem w telewizji relacje z protestów, myślałem: "Gdzieś już to wszystko widziałem. W innych miejscach na świecie wygląda to bardzo podobnie". Po prostu w naszym kraju po raz pierwszy od lat 60. obserwujemy to zjawisko w tak dużej skali.

Co napawa cię największą dumą w związku z "Woke"? Cieszysz się z tego, że zamówiono kolejny sezon?

Jestem dumny z tego, że serial powstał. Poza tym po raz pierwszy wystąpiłem w głównej roli serialowej i to oczywiście napawa mnie dumą. Cieszę się też z sukcesu produkcji. Zawsze obawiałem się, że kiedy dostanę swoją wielką szansę, jakimś cudem ją zmarnuję. Na szczęście wszyscy stanęli na wysokości zadania - aktorzy, ekipa na planie i cała reszta. Zdjęcia odbywały się w Kanadzie, gdzie problemem były często duże opady śniegu i deszczu. Zespół dołożył starań, by na planie nie było widać, jakie warunki panują poza nim. Bardzo cieszy mnie fakt, że połączyliśmy siły i stworzyliśmy ten serial, i że udało nam się położyć nacisk na ważny przekaz płynący od Keitha Knighta, czyli to, że trzeba nawiązywać i podtrzymywać dialog. Zlecenie produkcji kolejnego sezonu jest dla mnie dowodem na to, że wiadomość Keitha została usłyszana.

Serial "Woke" można zobaczyć po raz pierwszy w Polsce w usłudze PlayStation® Plus Video Pass - nowej, ograniczonej czasowo usłudze, która oferuje członkom PlayStation Plus w Polsce dostęp do popularnych filmów i seriali z kolekcji SPE w ramach istniejącego abonamentu.

swiatseriali
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy