1670
Ocena
serialu
9,2
Super
Ocen: 766
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

Zachwycił w hicie, który pokochała Polska. "Nikt nie chciał nikogo oczerniać"

Kirył Pietruczuk swoją pierwszą dużą rolę otrzymał w bijącym obecnie rekordy polskim serialu "1670". Opowieść o losach rodziny Adamczewskich podbiła serca polskich widzów i internautów oraz stała się fenomenem ostatnich miesięcy. W wywiadzie dla Interii aktor zdradza, jak radzi sobie ze sławą, jak wygląda jego praca na rolą i budowaniem postaci Macieja oraz opowiada m.in. o relacji jego bohatera i Anieli.

Kirył Pietruczuk ma 25 lat i kilka epizodycznych ról na koncie. Pojawił się m.in. w animowanym "The Liberator", "Magdalenie" i krótkometrażowej "Carrie". W serialu "1670" sytuację w Adamczysze poznajemy również z punktu widzenia Macieja, bohatera Pietruczuka.

Katarzyna Ulman, Interia: "1670" zawładnęło wyobraźnią widzów, a nowych fanów wciąż przybywa.

Reklama

Fani na Facebooku żądają nakręcenia drugiego sezonu - na stronie poświęconej tej akcji jest już prawie, jak to określa admin, 60 tysięcy szabel. Spodziewałeś się, że serial osiągnie taki sukces?

Kirył Pietruczuk: Od początku wszyscy wiedzieliśmy, jak wyjątkowy jest to projekt. Już czytając scenariusz czułem, że to coś niesamowitego. Nie wybiegałem jednak tak bardzo w przyszłość - historia mojego bohatera została opowiedziana na przestrzeni pierwszego sezonu, więc kiedy skończyły się zdjęcia nie myślałem, czy mógłby powstać drugi. Dla wszystkich sukces "1670" jest bardzo miłym zaskoczeniem. Cieszymy się, że serial jest tak dobrze odbierany i że tak wielu ludziom się podoba. 

Zainteresowanie mediów serialem, twórcami i obsadą wciąż się utrzymuje. Jak sobie z tym radzisz?

- Radzę sobie całkiem dobrze, co wynika z faktu, że nie pozwalam sobie na totalny odlot. Wiem, że to mój debiut - co prawda duży, bo "1670" to największy projekt aktorski, który do tej pory zrobiłem. Włożyłem w niego najwięcej pracy. Nie miałem dotychczas okazji, żeby wykorzystać wszystkie techniki, które poznałem w szkole teatralnej. Mam uczucie, że wszystkie zachwyty oraz gratulacje "przepuszczam" przez Macieja - to serialowy Maciej jest ich -  odbiorcą, a Kirył pozostaje w swojej bezpiecznej bańce. Nie powiem, jest mi ogromnie miło, ale udaje mi się zachować dystans wobec wszystkiego, co dzieje się wokół serialu. To wynika też z tego, że cały czas jeszcze nie dowierzam, że wziąłem udział w tym cudownym projekcie.

Cofnijmy się na moment do samego początku. Jak rozpoczęła się twoja przygoda z 1670"?

- To był ciekawy zbieg okoliczności. Zaczęło się od tego, że zaprosiłem moją ukochaną profesorkę Małgorzatę Hajewską-Krzysztofik na obronę dyplomu. Na trzecim roku pracowałem z nią nad Witkacym i bardzo dobrze nam się współdziałało. Po dyplomie okazało się, że to właśnie ona poleciła mnie agencji aktorskiej, do której sama należy. Spotkałem się z agentkami, opowiedziałem o swoim stosunku do zawodu aktora i chyba po prostu je do siebie przekonałem. Pierwszym nagraniem, które zrealizowałem - tzw. self tape - był właśnie materiał do "1670". Pierwotnie jednak nie miał on żadnego związku z fabułą. To była czysta improwizacja. I to się spodobało. Później, w ramach drugiego etapu, spotkałem się z jednym z reżyserów serialu, Maćkiem Buchwaldem, oraz reżyserką obsady Kasią Gryciuk-Krzywdą. Trzecim krokiem były testy chemii pomiędzy różnymi potencjalnymi odtwórcami Anieli i Macieja. Z etapu na etap było nas coraz mniej. W końcu agentka napisała do mnie: "Słuchaj, jest naprawdę dobrze. Idź na ten ostatni etap, jakbyś już to miał".

- To była bardzo dobra rada. Dużo później dowiedziałem się od producentów i osób odpowiedzialnych za casting, że wydałem im się trochę spięty czy zestresowany całym tym procesem. Było to dla mnie jednocześnie zaskakujące i zabawne, bo byłem po prostu skupiony.

- Kiedy przetwarzam informacje, mogę się wydawać nieobecnym. To przez to, że tak bardzo skupiam się na swoich zadaniach. Dlatego rada agentki była ważna. Pozwoliła mi ostatecznie przekonać do siebie producentów. Mogli się uspokoić, że ciężar roli Macieja mnie nie przygniecie.

Zobacz też: Wschodząca gwiazda młodego pokolenia. Dwa seriale, dwa hity

Wspominałeś wcześniej o swoim podejściu do zawodu. Czym dla ciebie jest aktorstwo?

- Mam ogromny szacunek do tego zawodu. Podchodzę do niego z dużą pokorą. Nauczyłem się tego w szkole; poszanowania dla wszystkich tych małych rzeczy, które ułatwiają zachowanie higieny i czystości tego zawodu - zaczynając od przychodzenia na czas na próby czy zdjęcia, aż do poświęcenia się projektowi w stu procentach. Nie potrafię i nie chcę bawić się w półśrodki. Czasami spotykam się z krytyką, że może trochę za poważnie podchodzę do tego wszystkiego, ale nie widzę innej opcji. Po prostu żyję aktorstwem. Nie potrafię o nim nie myśleć, widzę je we wszystkim. Patrzę na rzeczywistość jak na układankę, kompozycję elementów, które należy rozczytać, rozgryźć. Chyba po przeczytaniu przygód Sherlocka Holmesa i odkryciu dedukcji zauważyłem, że patrząc na kogoś, można się bardzo wiele o tej osobie dowiedzieć. Funkcjonowanie z tą myślą stało się dla mnie w pewnym momencie już nie zabawą, a nawykiem. W każdym elemencie, który mnie otacza, próbuję dostrzec jakąś ukrytą prawdę. Wydaje mi się, że w chwili, w której zdecydowałem się zostać aktorem, przyświecała mi idea, że w czymkolwiek bym nie grał, zawsze będę dążył do tego, aby to zawsze było prawdziwe. To mnie napędza i daje mi siłę, chęć do grania i motywację do tego, żeby nigdy nie odpuszczać.

Kordian Kądziela zdradził, że podczas zdjęć zapisywałeś w dzienniku swoje przeżycia z każdego dnia i to pomogło ci zbudować postać Macieja.

- W szkole nauczyłem się od profesora Marcina Wierzchowskiego, fantastycznego reżysera teatralnego, kilku metod pracy nad postacią. Jedną z nich jest znalezienie tzw. crucial line, czyli najważniejszej kwestii bohatera. Pierwszą, jaką zapisałem w swoim dzienniku, była ta o żywocie chłopa: "Żywot chłopa jest ciężki i pełen cierpień. Niczego nie oczekuj, nie miej żadnych pragnień". Zacząłem od tego i dywagowałem na ten temat, próbowałem go rozwinąć. Potem standardowo przeszedłem do historii postaci. Na pierwszym roku w szkole teatralnej odkryłem, że pisanie pomaga mi odtwarzać losy swojej postaci. Pisząc mam czas, żeby pomyśleć, choćby o tym, jak Maciej dotarł do wioski czy jakie mogą być jego pierwsze wspomnienia z dzieciństwa. To  fantazja, nie mająca żadnego potwierdzenia w oryginalnym scenariuszu, pozwoliła mi stworzyć mojego bohatera, wymyślić go sobie od początku. Na tym polega praca, którą wykonuję. W dzienniku pisałem o swojej relacji z karczmarzem, pisałem o tym, co - jako Maciej - myślę o Anieli. Opisywałem również to, co działo się na weselu z ostatniego odcinka, albo jak zakończyła się impreza na dzień wiosny. Utrwalałem też to, co miało miejsce między odcinkami - np. pomiędzy czwartym i piątym, kiedy Maciej i Aniela (Martyna Byczkowska) się kłócą. To też miało znaczenie, bo w końcu stosunek Macieja do Adamczychy w ogromnej mierze zależał od tego, jak układała się jego relacja z Anielą.

- W jednym z odcinków serialu możemy obejrzeć taniec Macieja i Anieli. Przygotowując się do zdjęć, z Martyną Byczkowską braliśmy udział w ćwiczeniach. To był trochę taniec, trochę improwizacje ruchowe.W trakcie naszła nas refleksja, że taniec Macieja i Anieli jest jak zabawa dwojga dzieci - wszystko w nich jest czyste, niewinne. Jednak poza tym, dzięki gruntownemu przemyśleniu sobie tych postaci, udało nam się dobudować do tego coś więcej. Z ich oczu bije też pożądanie, w tej scenie jest sporo napięcia seksualnego. To próby choreograficzne i praca nad postaciami podpowiedziały nam ten kierunek i pozwoliły pokazać, że to relacja z Anielą jest dla Macieja najważniejsza.

Zobacz też: Michał Sikorski nie spodziewał się tak nagłej sławy. Poproszono go, by udzielił ślubu!

Widzowie kibicują Anieli i Maciejowi. Pytałam o to wcześniej Martynę Byczkowską - jak widzisz relację tej dwójki?

- Od początku zależało nam na tym, żeby serialowa relacja Macieja i Anieli nie była taka oczywista. Nie chciałem, żeby już w pierwszej scenie, kiedy Maciej widzi Anielę, widz myślał, że w którymś z późniejszych odcinków ta dwójka pewnie będzie się całować. Dlatego bardzo ostrożnie podchodziliśmy do kreowania chemii między bohaterami. Na pewno pomogło nam to, że z Martyną mieliśmy podobne wyobrażenia np. co do tego tego, w którym momencie nasi bohaterowie rzeczywiście poczują do siebie coś więcej... W scenariuszu nie było żadnej sceny ich prywatnych spotkań, ale staraliśmy się to tak skonstruować, żeby widz mógł sobie pewne rzeczy dopowiedzieć.

Widzów śmieszą w serialu "1670" różne rzeczy - w zależności od poczucia humoru, dystansu i wielu innych czynników. Co rozbawiło ciebie?

- Bardzo mnie śmieszą żarty abstrakcyjne. Tak oczywiste, tak głupie, że aż nie możesz się nadziwić, że takie żarty padają. Lubię duże, rozbudowane żarty sytuacyjne, ale lubię też, jak dowcipy mnie zaskakują i jak się ich nie spodziewam. Rozśmieszyła mnie np. scena w ostatnim odcinku, podczas której Jan Paweł podchodzi do stołu i Ciesław zarzuca mu, że on go nie słucha, na co Jan Paweł mówi: "Nieważne. I tak cię nie słucham". W życiu nie ma takich sytuacji, żeby ktoś tak bezpośrednio odpowiedział. Śmieszą mnie też niedosłowne oraz nieoczywiste rzeczy. W "1670" mnóstwo jest takich scen - wspaniałe było to, że już na etapie scenariusza czytałem te wszystkie żarty i totalnie do mnie trafiały, bo wszystkie pokrywają się z moim poczuciem humoru. 

"1670" to mocna satyra. Spotkałeś się z krytycznymi uwagami, że jest "za mocna"?

- Z ręką na sercu mogę przysiąc, że nikt nie miał złych celów i nie chciał kogokolwiek oczerniać. Śmiejemy się sami z siebie. Komedia ma tę siłę, że podnosi nas na duchu; pokazuje, że jesteśmy w stanie sobie poradzić nawet w najtrudniejszych sytuacjach. Jednak żeby humor się pojawił, to często potrzeba do tego dwóch osób, które właśnie komedia ma do siebie zbliżyć. Myślę, że serial spodobał się też dlatego, że bije od niego miłość do tej historii, do opowiadania, do każdej z tych postaci. Miłość i czułość - i to jest wspaniałe.

Jaka jest twoja ulubiona polska komedia?

- Bawią mnie totalnie abstrakcyjne rzeczy i rzeczy z grubą, przerysowaną formą. Jeżeli chodzi o polskie tytuły, to chyba wybiorę "Dzień świra". To komedia, a nawet tragikomedia o losach niespełnionego Polaka, przepełniona dosadnym, czarnym humorem. Jestem już chyba z tego pokolenia, do którego wszystkie kultowe komedie z czasów komuny nie przemawiają. Były bardzo mocno osadzone w PRL-u, a jako osoba urodzona pod koniec lat 90. nie miałem szans zaznać tamtych realiów. Oczywiście dzięki nauce historii czy rodzinnym anegdotom mogę zrozumieć żarty i odniesienia, ale one mnie po prostu niestety nie bawią. Mam ogromny szacunek do tych dzieł i znam ich znaczenie dla kultury, zresztą w "1670" mamy nawiązania do niektórych z tych produkcji. Jednak to po prostu nie jest mój humor.

Podobnie jak w "The Office" przełamujecie czwartą ścianę. Jak wygląda kręcenie takich scen od kulis?

- Przełamywanie czwartej ściany jest fantastyczne, bo pozwala zbudować zupełnie inną relację z widzem. W przypadku Macieja ważne było to, aby widz polubił go od pierwszych scen. Wystarczyło dobrze rozegrać to jednym spojrzeniem - w odpowiednim momencie zwrócić się do widza i skomentować sytuację albo dać widzom coś do zrozumienia.  Skorzystanie z tego rozwiązania zadziałało na naszą korzyść i absolutnie nas nie ograniczało. To, że jestem fanem “The Office" i znam tę konwencję, też na pewno pomogło.

- Maciej Buchwald i Kordian Kądziela bardzo zwracali  jednak uwagę na to, żeby nie szastać tym środkiem. Żeby nie było tak, że po każdej scenie scenie ktoś patrzy się w kamerę i komentuje dowolną sytuację. Używaliśmy więc tego bardzo świadomie. Całkowicie zrezygnowaliśmy z patrzenia na kamerę, gdy pokazywaliśmy relację Anieli i Macieja. Gdy ta dwójka się spotyka, to całkowicie zapomina o widzu, jest tylko ze sobą. Dopiero kiedy dochodzimy do puenty dalej sceny, pozwalamy sobie na wyjście poza nią. 

Możesz podzielić się interesującą historią zza kulis? Jakąś anegdotą?

- Od początku wiedzieliśmy, że bierzemy udział w superprodukcji. Nigdy w życiu nie doświadczyłem skumulowania tylu profesjonalistów w jednym miejscu - mówię o scenografii, udźwiękowieniu, oświetleniu. Na planie nie musiałem się o nic martwić, mogłem się skupić tylko na aktorstwie.

- A jeśli chodzi o anegdoty, to w jednej ze scen Aniela przekazuje Maciejowi lunchboxy. Wtedy przychodzi ksiądz Jakub i mówi, że jego siostra ma piękne nogi. Wspaniała scena, która, co ciekawe, pierwotnie miała odbywać się w plenerze. Kręciliśmy ją bodajże pod koniec marca i, choć nikt się tego nie spodziewał, nagle spadł śnieg. Byliśmy więc zmuszeni przenieść tę scenę do wnętrza. To był jeden z wielu momentów, w których musieliśmy pokonać różne przeszkody.

- Wiele z tych nieprzewidzianych problemów ekipa była w stanie przekuć na plus. Niektórzy po zmianie pogody zawiesiliby zdjęcia i czekali,  a nam, dzięki kreatywności członków zespołu, udało się wnieść do planowanej sceny jeszcze coś nowego. To było wspaniałe w tej produkcji. Nawet jak coś się nie udało, coś nie wyszło, to nikt w ekipie nie zrażał się niepowodzeniami. Dlatego uważam, że to był najbardziej fantastyczny plan w moim życiu. Cudownie jest robić coś z pasji, z miłości i mieć poczucie, że to zostało docenione. Chyba nie ma lepszego uczucia dla artysty.

Zobacz też:

Ogromny dystans i poczucie humoru. Aktorka "1670" tańczy jak Wednesday 

Aukcje WOŚP osiągnęły zawrotne kwoty! Polacy pokochali ten serial

Wpadki na planie "1670". Aktorzy nie mogli powstrzymać śmiechu!

Disney+ nowości luty 2024. Lista premier - nowe filmy i seriale

swiatseriali
Dowiedz się więcej na temat: Netflix: Seriale
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy