UFO i plejada polskich aktorów? Gwiazdy zdradzają kulisy nietypowej produkcji Netfliksa
14 kwietnia w Warszawie odbył się specjalny pokaz nowego serialu Netfliksa – "Projekt UFO". Na wydarzeniu pojawiła się część obsady oraz reżyser produkcji, którzy opowiedzieli nam o kulisach pracy na planie, przygotowaniach do ról i atmosferze towarzyszącej powstawaniu tej nietypowej historii. Co zdradzili nam Piotr Adamczyk, Maja Ostaszewska, Julia Kijowska i Kasper Bajon?
"Projekt UFO" to nowy miniserial Netfliksa, który łączy klimat polskich lat 80. z nutą retro science fiction. Opowieść inspirowana prawdziwymi wydarzeniami - rzekomym lądowaniem UFO w Truskasach na Warmii - nie rości sobie jednak prawa do bycia dokumentem. To zręczna fabularyzacja, w której rzeczywistość miesza się z wyobraźnią, a pytania o życie pozaziemskie stają się punktem wyjścia do głębszych rozważań o władzy i zbiorowych obsesjach.
W centrum opowieści znajdują się dwaj mężczyźni: upadająca gwiazda telewizyjna - Jan Polgar oraz zapalony ufolog - Zbigniew Sokolik. Ich wspólna misja - odkrycie prawdy o pochodzeniu obcych - szybko zaczyna zataczać coraz szersze kręgi, wciągając w orbitę wydarzeń nie tylko ich najbliższe otoczenie, ale też wpływowych graczy na scenie politycznej.
Za serialem stoi Kasper Bajon, który wcześniej miał okazję pracować m.in. przy "Wielkiej wodzie" czy "Rojście". Filmowiec tym razem nie tylko napisał scenariusz do produkcji, ale również objął stanowisko reżysera. W serialu możemy podziwiać kreacje aktorskie m.in. Piotra Adamczyka, Mai Ostaszewskiej, Julii Kijowskiej, Marianny Zydek, Mateusza Kościukiewicza, Stanisława Pąka i Adama Woronowicza.
"Projekt UFO" zadebiutował w ofercie Netfliksa 16 kwietnia, a dwa dni wcześniej w warszawskim Kinogramie odbył się przedpremierowy pokaz dwóch pierwszych odcinków miniserialu, w którym wzięła udział również redakcja Interii. W rozmowach z Kingą Szarlej obecni tam Kasper Bajon, Piotr Adamczyk, Julia Kijowska i Maja Ostaszewska przybliżyli kulisy produkcji o ufonautach.
Kinga Szarlej: Skąd pomysł na tak nietypową fabułę serialu?
Kasper Bajon: - Wydaje mi się, że ta popkultura zachodnia żyje UFO. Nasza strona żelaznej kurtyny też swego czasu tym żyła, więc to było obecne. Kiedyś w latach 80. lub wcześniej powstawały filmy dotyczące tej tematyki science fiction, ale to zawsze było takie trochę "political" science fiction. Mi się wydało to interesujące i po prostu też już byłem zmęczony kolejnymi kryminałami czy kolejnymi historiami, które gdzieś tam znałem. Chciałem się zmierzyć z czymś zupełnie innym, co gdzieś mnie zawsze fascynowało i wydawało mi się po prostu interesujące.
Pisząc scenariusz, myślał pan już o konkretnych aktorach, których chciałby pan obsadzić?
- Pierwotnie postać Julki miała być trochę młodsza, ja to potem zmieniłem, bo chciałem pracować bardzo z Julią Kijowską. Myślałem o różnych aktorach. Muszę powiedzieć, że dość wcześnie zacząłem myśleć o Mateuszu, ale ja nie mam tak, że piszę pod aktorów. Wolę, gdy przychodzi ktoś, o kim nie myślałem i mnie zaskakuje.
Czy na planie wydarzyły się jakieś niespodziewane sytuacje?
- Myślę, że plan to cały czas są niespodziewane wydarzenia, z którymi trzeba sobie radzić na bieżąco. Na pewno pamiętamy załamania pogody, jakieś problemy ze sprzętem - nagle nam się w jednym momencie dwie kamery zawiesiły w dziwny sposób i przestały działać. Pamiętamy też jak na łące, gdzie się wszystko dzieje, wszystkie dźwigi się zakopały, no ale to tak jest. To jest fajne, bo to jest taka ciągłe dealowanie z problemami.
Co pana najbardziej urzekło w tym projekcie, że zdecydował się pan wziąć w nim udział?
Piotr Adamczyk: - Ja nie miałem wątpliwości. Zwykle czytam scenariusz. Bardzo się ucieszyłem z propozycji i byłem pod wrażeniem tego, jak nowatorsko jest ten scenariusz napisany. Jak jest w pewnym sensie niepolski, mimo że bardzo polski. A z drugiej strony, myślę, że ta opowieść została świetnie zrealizowana. Będę chwalił, bo mam kogo. Mnóstwo utalentowanych ludzi w naszej ekipie się znalazło i każdy z ogromną przyjemnością swój talent oddał. Myślę, że powstał film, który będzie interesujący nie tylko dla Polaków, ale także interesujący dla widza zagranicznego. Myślę, że dla niego nawet podwójnie interesujący, bo nie dość, że opowiada o innej planecie jakby i UFO, to także ten PRL będzie dla zagranicznego widza jakąś inną planetą.
Czy utożsamiał się pan z postacią Jana Polgara, którą pan gra?
- Myślę, że my grając świadomie oddajemy bardzo dużo własnych cech, ale z drugiej strony kreujemy jakąś postać, która jest wpisana na kartach scenariusza i tak dalej. To jest bardzo trudne, żeby powiedzieć. My się zawsze utożsamiamy chyba z postaciami, które gramy. Wiele nas łączy, ten Polgar jest z innych czasów, ale to historia jest o człowieku, który jest w moim wieku, więc pewne rzeczy znam. Sam jako dziecko pamiętałem jeszcze stan wojenny, więc czułem się trochę na planie nestorem, który dotknął tego świata, więc wie o czym mówi. Miałem dużą przyjemność w takim puszczaniu oczka do tych, którzy te czasy pamiętają, a z drugiej strony tłumaczeniu PRL-u młodym widzom, którzy - jak często widzę na tych instagramowych filmikach - mają kłopot na przykład w obsłudze aparatu telefonicznego. To po naszym filmie się tego dowiedzą.
W serialu wciela się pani w postać Julii Borewicz, tracącej wzrok milicjantki. Jak przygotowywała się pani do roli?
Julia Kijowska: - Miałam same trudności. Sama sobie je zresztą narzucałam. Piotr Adamczyk już naprawdę czasem przewracał oczami i się ze mnie bardzo śmiał, że nie umiem sobie nic ułatwiać, tylko wszystko sobie utrudniam. Dosyć szybko z Kasperem wymyśliliśmy, żeby ta bohaterka była obciążona wadą wzroku, no ale ja dodałam jej sporo tych dioptrii. Pomyślałam sobie, że wprowadzenie do tej opowieści, która jest pleciona z tak wielu perspektyw, takiej skrajnie niedowidzącej osoby, będzie ciekawe. Dodatkowo było to dla mnie świetne wyzwanie zawodowe, ale pociągnęło też za sobą cały szereg komplikacji. Począwszy od tego, że nie widziałam swoich partnerów. Miałam dwie pary okularów i do takich szerokich planów używałam takich, które były zerówkami, ale jednak do planów bliskich używałam okularów z bardzo, bardzo grubymi szkłami. To oczywiście wpływało na moje samopoczucie, ale przede wszystkim utrudniało i zmieniało kontakt z partnerem, który jest w ogóle podstawą w tej pracy. I musieliśmy się tego uczyć wspólnie. To było fascynujące. [...] Inspirowałam się wspaniałą osobą - Marią Rejman, która napisała książkę. Ona mi bardzo pomogła w wyobrażeniu sobie, czym taka niepełnosprawność jest i w jaki sposób się funkcjonuje oraz buduje swoje poczucie bezpieczeństwa w świecie bez tego zmysłu lub w którym ten zmysł funkcjonuje zupełnie inaczej. [...] To zdeterminowało wszystko. I to było dla mnie zawodowo bardzo ciekawe i bardzo trudne.
Czy ciężko było potem wyjść z tej roli?
- No nie, już bez przesady. Z tym jakoś nie mam już wielu problemów. To jest taka gimnastyka, której się uczysz przez lata. Jak wychodzisz z sali gimnastycznej, to nie robisz przez przypadek szpagatu na ulicy. Można to opanować. To była świetna przygoda, chociaż przez jakiś czas powracały bóle głowy i rzeczywiście może czasami próbowałam sobie tak inaczej akomodować oko, a to chyba nie jest zdrowe, bo próbowałam rzeczywiście nawet takiego zeza przed kamerą. Ćwiczyłam sobie to oko, no bo to są mięśnie, to można po prostu wyćwiczyć.
Pani bohaterka, Wera Wierusz, jest bardzo zdeterminowaną postacią, która zawsze dąży do celu, ale też nie odmawia sobie przyjemności. Czy podziela pani jej zdanie, że tych przyjemności w życiu powinno być jak najwięcej?
Maja Ostaszewska: - Może bez przesady, żeby przyjemności zdominowały wszystko, co jest wokół. Jeśli jest się uważną osobą, myślącą, to widać też jak wiele rzeczy pozostawia wiele do życzenia i często warto zabierać głos w sprawach istotnych. Ostatnio widziałam wspaniały wywiad z Gaborem Maté, który właśnie przypomina o tym, że to jest też szalenie ważne, żeby po prostu dobrze żyć i żeby pielęgnować czas, który spędzamy z tymi, których lubimy i kochamy, z bliskimi, z przyjaciółmi czy dostrzegać piękno przyrody. To jest niezwykle ważny element budowania naszego dobrostanu, dzięki któremu możemy też dawać od siebie dużo więcej. Więc ja, kiedy mam intensywne projekty, - teraz jestem dosłownie kilka dni po bardzo trudnej premierze w teatrze, dzisiaj cały dzień prasowy, czasem na planie mam taki intensywny czas, kiedy nie mam chwili na odpoczynek - bardzo dbam o to, żeby później znaleźć taką przestrzeń. I tak samo w mojej działalności czy społecznej, czy charytatywnej, jeśli miałam intensywny czas, kiedy dawałam siebie do dyspozycji w dobrej sprawie, to zawsze pamiętam o tym, że ja też skądś muszę czerpać energię.
Jaka atmosfera panowała na planie?
- Wspaniała, absolutnie wspaniała. Kasper Bajon ma taki dar budowania wspólnoty i to się czuło. Ja nie byłam tak dużo na planie jak Piotr Adamczyk czy Mateusz Kościukiewicz - mogłam też to lepiej ocenić, bo zdarzało się, że przyjeżdżałam do nich na kolejną lokację po tym, jak oni już tam byli ponad tydzień czy dwa tygodnie. Naprawdę widziałam jak ta grupa, zarówno artyści jak i ekipa techniczna, wszystkie piony, jak z każdym kolejnym dniem byli coraz bardziej zżyci i rozumieli się bez słów. Dzisiaj na Q&A ktoś przypomniał, że Mateusz rzeczywiście miał to 'Radio Sokolik'. To było urocze. Nie było też nachalne, bo każdy mógł zrezygnować ze słuchania tego, ale czuło się taką wielką wspólnotę i naprawdę świetną atmosferę. Oczywiście głową tego wszystkiego byli Kasper Bajon i Kuba Kijowski, z którymi też cudownie mi się pracowało. Pracowałam z nimi pierwszy raz, więc ta atmosfera była absolutnie świetna i wszyscy się lubiliśmy. Nie doświadczyłam żadnej konfliktowej sytuacji.
Zobacz też: Aktor zachwyca się książką polskiej noblistki. To jedna z jego ulubionych