Znany tata załatwił mu pracę w telewizji? "Wiem, że tak mówią"

Robert Stockinger, prywatnie syn aktora Tomasza Stockingera, czyli Pawła Lubicza z serialu "Klan", wraz z Joanną Górską stanowią jeden z nowych duetów w programie śniadaniowym TVP2 "Pytanie na śniadanie". W rozmowie z nami mówi, m. in. o tym, że stara się żyć mądrze i pożytecznie, stale pracuje nad sobą, uprawia sport, biega, trenuje crossfit, gra w padla (połączenie squasha i tenisa) i zdradza, ile prawdy jest w plotce, że to tata załatwił mu nową pracę.

Robert Stockinger: Z "Dzień Dobry TVN" do "Pytania na śniadanie"

Sporo dzieje się w ostatnich tygodniach w TVP. Rewolucja nie ominęła też telewizji śniadaniowej. Z programem "Pytanie na śniadanie" pożegnali się dotychczasowi prowadzący. Na ich miejsce przyszli nowi w tym Robert Stockinger. Dziennikarz przez 10 lat związany był ze stacją TVN. Prowadził w tym czasie wydania "Dzień dobry w wakacje" oraz był reporterem w Dzień dobry TVN". Jak podkreślił, doświadczenie w pracy dla tej stacji pozostanie z nim na zawsze i jest wdzięczny za lata pracy, które były dla niego “piękną drogą". 

Reklama

Robert Stockinger jest synem znanego aktora Tomasza Stockingera oraz jego pierwszej żony Jolanty, która nie była związana z medialnym światem. Aktor ułatwił synowi wejście w świat show-biznesu. Zabierał nastoletniego Roberta na ścianki i wydarzenia branżowe. Co więcej, przed laty załatwił mu małą rolę w "Klanie". Robert Stockinger zagrał Mirosława, kolegę Adama Koneckiego z warsztatów dla początkujących dramaturgów, potem adoratora Olki Lubicz.

Gdy w listopadzie 2023 roku podsumowywał swoje dziesięcioleciem pracy w TVN, jeden z internautów zapytał, czy w karierze nie pomógł mu znany ojciec. Robert postanowił odpowiedzieć w żartobliwy sposób.  "Pewnie, że pomaga. I to jak! Sprawdzał mi interpunkcje w liście motywacyjnym" - napisał.

Robert Stockinger o roli prowadzącego w śniadaniówce TVP

Jolanta Majewska-Machaj: Został pan nową twarzą "Pytania na śniadanie", jak pan się czuje w tym miejscu?

Robert Stockinger: Bardzo dobrze. Nie jest to dla mnie całkowita nowość, od lat pracuję w programie śniadaniowym, rozumiem, na czym on polega, znam potrzeby widza i sposób, w jaki należy je zaspokoić. Może to właśnie zaważyło na moim udanym transferze i powierzeniu mi roli prowadzącego. Zostałem dobrze przyjęty w nowym miejscu pracy, otoczenie jest bardzo przyjazne, współpracownicy zaangażowani, kreatywni. Cieszę się, że mogę być częścią tej drużyny.

Nowej drużyny, bo przecież dotychczasowa obsada "Pytania na śniadanie" została zwolniona...

- Mówię o całym zespole programu, którego nie widać na ekranie, są to realizatorzy, wydawcy, redakcja - tu skład się nie zmienił. Ci ludzie znają się na swojej robocie i wykonują ją tak samo solidnie teraz, jak przedtem, gdy gospodarzami programu byli nasi poprzednicy. A swoją drogą, od byłych prowadzących również mamy sygnały, że nas wspierają - są zresztą przeważnie naszymi bliższymi lub dalszymi znajomymi - i to jest naprawdę bardzo miłe.

Niemniej jednak sprawa zmiany warty w publicznej "śniadaniówce" ma kontekst polityczny i budzi ogromne emocje społeczne. Czy to dla pana obciążające?

- Patrzę na to w perspektywy zawodowej: robię to, co chciałem zawsze robić i cieszę się, że dostałem taką możliwość. A kontekst polityczny mnie w żadnej mierze nie dotyczy, zatem też nie stanowi obciążenia. Cieszę się, że mieliśmy zaszczyt wystąpić z Joasią Górską jako pierwszy duet w nowej odsłonie "Pytania na śniadanie". Oczywiście była lekka trema, to normalne, ale myślę, że z odcinka na odcinek idzie nam coraz lepiej.

Znaliście się z Joanną wcześniej?

- Z widzenia. Słyszałem, że jest profesjonalną dziennikarką, dziś już wiem, że przy tym ciepłą, wrażliwą kobietą. Cieszę się, że los nas połączył. Dwie osoby, którym powierzono wspólne, ważne zadanie, muszą się również nauczyć siebie nawzajem. To proces, który zawsze trochę trwa. A i widzowie muszą się do nas przyzwyczaić...

Od początku jedni Was krytykują, inni chwalą - np. Alicja Resich-Modlińska, przed laty szefowa "Pytania na śniadanie" określiła pana mianem "świetnego nabytku" w tym programie...

- Czytałem tę wypowiedź pani Alicji i było mi bardzo miło. Widywałem ją jako dziecko, ale od lat zna mnie tylko z telewizyjnego ekranu i ocenia jako dziennikarza, a nie syna kolegi, z którym kiedyś grywała w tenisa. Takie słowa z ust znawczyni formatu uskrzydlają i motywują do dalszego działania.

Robert Stockinger: Znany tata załatwił mu pracę w telewizji?

Wspomniał pan o tacie - był on gościem jednego z pierwszych odcinków "Pytania na śniadanie" prowadzonego przez pana. Przypadek?

- Całkowity. Najpierw zaproszono do studia tatę, na Dzień Dziadka, a potem dopiero był układany grafik prowadzących i padło akurat na nas. Był to konkretnie nasz trzeci odcinek. Daliśmy radę. Mam na myśli oczywiście Joasię i mnie, bo tata zawsze daje (uśmiech)!

Niektórzy mówią, że to tata - słynny doktor Lubicz z "Klanu", flagowej produkcji TVP, załatwił panu tę posadę...

- Wiem, że tak mówią, od 15 lat, odkąd poszedłem do pracy. Ponoć załatwił mi stanowisko w poprzedniej stacji (w której, notabene, nigdy nie był), a teraz tu. Z jednej strony śmieszy mnie to, a z drugiej myślę z politowaniem, że nikt z tych, którzy tak mówią, nie zada sobie trudu, by pomyśleć, że to bez sensu. Gdyby ojciec był prezesem telewizji albo dyrektorem w niej, to pewnie miałby jakiś wpływ na decyzje personalne. Tata w żaden sposób nie rządzi w telewizji, tak że dajmy spokój z takimi plotkami. Prawda jest taka, że obaj wspieramy się prywatnie na każdym kroku, ale zawodowo każdy z nas idzie swoją drogą.

Rodzina pana wspiera?

- Zawsze, zwłaszcza żona (Patrycja Stockinger, dziennikarka, przyp. red.) i dzieci, Oliwia (6 l.) i Adaś (2 l.). Nasza córka wie, co to jest "Pytanie na śniadanie", widziała mnie w telewizji i podoba jej się nowa praca taty. W przedszkolu opowiada dzieciom jaki to fajny program, zachęca wszystkich do oglądania nas w weekendy - tak że przedszkolaki nabijają nam oglądalność (śmiech)!

Jakim pan jest ojcem?

- Najlepszym, jakim potrafię. Poza pracą staram się cały czas poświęcać najbliższym, na ile mogę dzielić z żoną obowiązkami domowymi. Aktywnie spędzam czas z dziećmi, zabieram je w różne miejsca, pokazuję im ciekawe rzeczy. Jak kiedyś uczył mnie świata mój tata, tak teraz robię to ja.

Pójdą kiedyś w ślady medialnych rodziców, dziadków, pradziadków? Przypomnijmy - rodzice dziennikarze, dziadek - aktor i wokalista, prababcia - współzałożycielka zespołu muzycznego "Siostry Triola", no i wreszcie nestor rodu, pański dziadek, ich pradziadek, znany niegdyś aktor i piosenkarz, Andrzej Stockinger...

- Ciężko powiedzieć, jak to będzie. Synek jest jeszcze malutki, ale nasza Oliwia zdradza ewidentnie talent artystyczny. Chodzi na zajęcia musicalowe, odgrywa z dziadkiem w domu różne scenki, recytuje wierszyki, chętnie i dużo śpiewa. Aż sami jesteśmy zdziwieni. Już jako dwulatka potrafiła wyśpiewywać całe długie piosenki. Śpiewa czyściutko, żadna nutka nie szwankuje. Ani moja żona, ani ja tak czysto śpiewać nie umiemy, widać ten gen przeskoczył jedno pokolenie i mnie ominął... (uśmiech)

Robert Stockinger: Chętnie wraca w "rodzinne" strony

Urodził się pan w Toronto, wraca pan tam czasem?

- Bywa, że tak. Mam tam część rodziny ze strony mojej mamy. Za kilka dni lecę do nich, by spełnić swoje wielkie marzenie: obejrzeć na żywo mecz koszykówki NBA. Będzie to rodzaj świętowania sukcesu, jakim jest mój nowy angaż. Generalnie nie czuję się jakoś szczególnie związany z tym krajem, miałem zaledwie rok, jak wróciliśmy do Polski. Ale mam dwa paszporty. Kanadyjskiego używam wyłącznie podróżując do Kanady.

Czy to ten kanadyjski trop sprawił, że po maturze zdecydował się pan studiować stosunki zagraniczne?

- Myślę, że to nie miało znaczenia. Interesowałem się WOS-em, geografią, historią, kierunek wydawał mi się ciekawy, zresztą taki był. W znacznej mierze przyczynił się do tego, że poszerzyłem horyzonty, co bardzo przydaje się w pracy dziennikarza.

Zwłaszcza dziennikarza telewizji śniadaniowej?

- Absolutnie tak, ale nie każdy o tym wie. Długo by opowiadać, czym jest ta praca. To trudny kawałek chleba, najbardziej różnorodna forma, obejmująca tematy społeczne, polityczne, wychowawcze, kulturalne, modowe, obyczajowe. Trzeba się dobrze na wszystkim znać, a że nie ma takich ludzi, którzy się znają na wszystkim, to trzeba się ciągle uczyć, przygotowywać, rozwijać. Program jest długi, trwa 3-4 godziny, emitowany na żywo, wymaga dużego refleksu, obycia, ogłady, kultury, odporności psychicznej i wielu innych cech, przydatnych w tej roli.

I pan je ma?

- Dążę to tego by mieć. Pracuję nad sobą, prowadzę zdrowy tryb życia, chodzę wcześnie spać i wstaję przed świtem, bez względu na to, czy mam akurat tego dnia dyżur, czy nie. Uprawiam sport, biegam, trenuję crossfit, gram w padla (połączenie squasha i tenisa). Staram się żyć mądrze i pożytecznie - i myślę, że w dużym stopniu mi się to udaje...

Rozmawiała: Jolanta Majewska-Machaj

Źródło: AIM
Dowiedz się więcej na temat: Tomasz Stockinger | Robert Stockinger
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy