Marcin Prokop: Dwóch połówek jabłka się nie rozdziela
Jego nietuzinkowe poczucie humoru staje się powoli legendarne. Najbardziej rozumie je Dorota Wellman, jego telewizyjna druga połówka. Z dziennikarzem Marcinem Prokopem rozmawiamy o pracy w "Dzień Dobry TVN", pasjach i książkach, które pisze.
Widzowie programów, które prowadzisz na antenie TVN, podkreślają twój profesjonalizm, ale także uśmiech, życzliwość i umiejętność słuchania.
Marcin Prokop: - To bardzo miłe słowa. Czasami spotykam się z młodymi ludźmi, którzy deklarują, że chcą pracować w telewizji. Podpytują, jak się dostać do mediów. Pytam ich wtedy, dlaczego chcą to robić. Niestety, często słyszę: "Bo chcę być sławny"; "Będę miała większe zasięgi w mediach społecznościowych"; "Będę mogła więcej zarabiać". Myślę sobie wtedy ze smutkiem, że to jest najgorsza motywacja z możliwych do wykonywania tego zawodu.
- Sława jest tylko efektem ubocznym pracy w telewizji. Można oczywiście z nią zrobić różne fajne rzeczy, np. przeznaczyć na dobroczynne działania. Ale ona nie może być głównym powodem, dla którego to robisz. Zadaniem dziennikarza jest bycie zainteresowanym światem, a nie sobą. Staram się pielęgnować w sobie taką cechę, jak umiejętność słuchania, schowania własnego "ja". Myślę, że dopóki w tej pracy interesują mnie inni ludzie, to wykonuję ją dobrze. Gdybym nagle bardziej zakochał się w swoim własnym głosie i zapragnął więcej mówić niż słuchać, to byłby sygnał, że powinienem zmienić zawód.
Twoje poczucie humoru staje się powoli legendarne. Skąd się ono bierze?
- To wynik świadomości, że biznes, w którym się poruszamy, jest bardzo niepoważny. To coś, co nie powinno nas stawiać na baczność, spinać i spędzać nam sen z powiek. Idąc do pracy w mediach, czuję się jak chłopiec, który idzie pobawić się do przedszkola. Poklepać babki w piaskownicy, a czasami posypać piaskiem w oczy kolegom. Nie traktuję tego jako życiowej misji, czegoś szalenie ważnego.
Od wielu lat jesteś obecny w telewizji. Doskwiera ci rozpoznawalność?
- Przeważają te miłe doświadczenia. Gdy mnie ktoś rozpoznaje, uśmiecha się przyjaźnie, daje sygnał sympatii. Czasami wspólne zdjęcie, selfie, ale ludzie też coraz częściej szanują cudzą prywatność i, mimo okazji, aby ustrzelić wspólne zdjęcie, szanują to, że jestem z rodziną przy obiedzie w restauracji. Wtedy tylko z daleka sygnalizują "poznajemy pana", ale już nie robią całego rabanu. Bardzo to doceniam. Zresztą dużo bardziej wolę, gdy ktoś do mnie podejdzie i zagada, niż traktuje mnie jak jelenia, którego trzeba ustrzelić na zdjęciu.
Jak gospodarujesz czasem wolnym?
- Wracam do korzeni mojej pracy zawodowej, czyli pisania. Światło dzienne wkrótce ujrzą dwie książki, a trzecia - książka dla dzieci - już jest dostępna w księgarniach. "Gaz do dechy" to książka o ciekawostkach motoryzacyjnych dla 8-10 latków, którzy już rozpoznają marki samochodów, ale mają w sobie mnóstwo pytań, jak to działa, dlaczego ludzie w Anglii jeżdżą po lewej stronie, itp. Książkę tę napisałem z taką samą powagą i rzetelnością, jakbym pisał dla dorosłych. Kolejne książki to wywiad-rzeka z Janem Borysewiczem oraz powieść o rowerzystach, którzy przez 10 lat jeździli po świecie. Bez żadnego przygotowania, bez sponsorów, drogich ciuchów, na zwykłych rowerach z supermarketu wyjechali z Polski i przejechali ponad 60 krajów. Spisałam ich przygody, refleksje, obserwacje.
Pamiętasz swój debiut w "Dzień Dobry TVN"?
- Szczerze? Nie pamiętam. Byłem przerażony tym, że przechodzę do nowej telewizji, więc wszystko uleciało mi z pamięci. Pamiętam za to dobrze casting do tego programu. Były plany, aby inaczej połączyć nas w pary. Powstał pomysł na rozdzielenie mnie i Doroty Wellman. Testowano nawet różne konfiguracje połączenia nas z innymi prowadzącymi. Ale doszli do wniosku, zgodnie z przewidywaniami, że to nie ma sensu. Dwóch połówek jabłka się nie rozdziela.
Z Dorotą Wellman pracowaliście już razem na antenie TVP.
- Tak, pracowaliśmy przez kilka lat, byliśmy więc bardzo zgraną, ukształtowaną parą, nie musieliśmy się już "docierać". Czymś, co nas łączy najbardziej, oprócz rzecz jasna przyjaźni, sympatii, życzliwości i lojalności, to wspólne poczucie humoru. Nie muszę jej tłumaczyć intencji swoich żartów. Z kolei czasami zanim ona skończy i dojdzie do puenty, ja już wiem, gdzie owa puenta będzie i zaczynam się śmiać przed wszystkimi. Mamy pod tym względem wspólną płaszczyznę, która czasami łączy ludzi bardziej niż wspólne kredyty.
Potraficie się jeszcze czasami zaskakiwać?
- Zdecydowanie tak. Nie spędzamy ze sobą aż tak wiele czasu, spotykamy się w telewizji, czasami prywatnie, ale te przerwy między kolejnymi wydaniami są na tyle duże, że możemy za sobą zatęsknić. Na pewno nie jest to balon, z którego zeszło powietrze, tylko coś, co cały czas nas wznosi. Gdyby było inaczej, to pewno ona albo ja szukalibyśmy odmiany.
"Dzień Dobry TVN" to spectrum tematów dla każdego widza. Które są dla ciebie najbardziej interesujące?
- Te związane z kulturą, ponieważ to jest coś, z czego wyrosłem. Byłem redaktorem naczelnym "Machiny", "Filmu", "Przekroju". Staram się do "DDTVN" przemycać tematy związane z muzyką, książkami, filmami, ponieważ w tej przestrzeni czuję się najlepiej. Lubię też poruszać tematy istotne społecznie, to co się dzieje tu i teraz. Jednak najbardziej kręci mnie, gdy bierzemy kamerę, jedziemy do ludzi w Polskę i pokazujemy fragmenty prawdziwego życia.
Co najbardziej ukształtowało cię jako dziennikarza?
- Praca w gazetach, która nauczyła mnie odpowiedzialności za słowo, bo tego, co wydrukujesz, nie da się cofnąć. Pozostaje na zawsze. Program jest czymś ulotnym, pozostaje na chwilkę, a potem znika. To, że miałem szansę zebrać doświadczenie dziennikarskie w pismach, jest moim największym atutem w telewizji. Mam warsztat. Telewizja tego warsztatu nie nauczy. Raczej przyciąga ludzi, którzy zajęci są opowiadaniem o sobie, a nie o świecie. Ale oczywiście nie chcę generalizować.
Plany na najbliższy czas?
- Planuję wyprawę motocyklami do Chorwacji z moim młodszym bratem. Może powstanie z tego jakiś program telewizyjny? Zobaczymy. Jeździliśmy już samochodami po Stanach Zjednoczonych, a teraz będziemy podróżować po Europie na jednośladach. Mój brat zrobił jakiś czas temu prawo jazdy, więc korci nas, aby wsiąść na te stalowe rumaki.
Edyta Karczewska-Madej