Marcelina Zawadzka o programie "Farma", swoim chłopaku i restrykcyjnej diecie [wywiad]
Marcelina Zawadzka może pochwalić się wieloma zawodowymi osiągnięciami. W 2011 roku wygrała konkurs Miss Polonia i zaraz potem trafiła do telewizji. Współprowadziła m.in. "The Voice of Poland" i "Pytanie na śniadanie", była uczestniczką "Dancing with the Stars. Taniec z gwiazdami" i "Dance Dance Dance". Już niebawem zobaczymy ją ponownie w roli gospodyni programu Polsatu "Farma".
Tęskniłaś za "Farmą"?
Marcelina Zawadzka: - Przede wszystkim tęskniłam za zwierzętami, ale również za emocjami, które wywołuje każda wizyta na planie "Farmy". Odliczałam również dni do spotkania z Ilonką Krawczyńską. Świetnie się rozumiemy. Na farmie czuję się trochę jak w domu. Z drugiej strony w kolejnej edycji są nowi uczestnicy. Program kręcimy też w zupełnie nowym miejscu, obcujemy z innymi zwierzętami. Uczestnicy całkowicie się od siebie różnią, bije od nich zróżnicowana energia. Właśnie to jest piękne. Ten program ciągle nas zaskakuje. Dla widza również jest niezwykle barwny, bo uwalnia całą gamę emocji. Telewizor włączamy przecież po to, aby się dobrze bawić!
Praca w gospodarstwie wymaga wielkiej siły, a czasami nawet odwagi. Myślisz, że poradziłabyś sobie na miejscu uczestników?
- Takie czynności jak rąbanie drewna czy inne survivalowe akcje nigdy nie były mi obce. Pamiętam, kiedy w zimę wspinałam się na Smerek i spałam w zaspach śnieżnych. W Afryce przejechałam rajd ciężarówką. Do Dakaru. Wygoda nigdy nie była dla mnie najważniejsza, a ekskluzywne hotele nie stały na pierwszym miejscu. Myślę, że na i farmie dobrze bym się odnalazła. Może więcej problemu miałabym z przygotowaniem jedzenia w stylu "coś z niczego" - pewnie jadłabym codziennie surowe warzywa i nie przejmowała się gotowaniem [śmiech - przyp. red.]. Na "Farmie 2" jest wielu uczestników i obowiązki są dobrze rozdzielone. W tym programie nie raz jednak widzowie będą bardzo zaskoczeni. Okazuje się, że ktoś, kto ma długą brodę i wygląda jak drwal, może jednak nie mieć pojęcia, jak ustawia się drewno, aby je porąbać. Myślę, że ten program udowadnia nie tylko, że nie należy oceniać "książki po okładce", ale pokazuje również tę wyjątkową wolę przetrwania, która tkwi w każdym z nas.
W dzieciństwie spędzałaś czas na wsi?
- Moi rodzice mają dom w Borach Tucholskich już od 40 lat. Kiedy miałam pół roku i jeszcze nie umiałam chodzić, mój tata wkładał mnie do wody i trenowałam swoje umiejętności pływackie [śmiech - przyp. red.]. Pamiętam również, że budowałam szałasy. Zapach sosen przypomina mi o dzieciństwie, czyli bardzo dobrym okresie mojego życia. W domu zawsze mieliśmy też dużo zwierząt. Oczywiście nie mówię w tej chwili o koniach czy lamach. Zwierzęta uczą nas pokory i odpowiedzialności. Jednym z celów "Farmy" jest pokazanie tego, że my mieszczuchy jednak nadal mało wiemy o pracach w gospodarstwie.
Pomimo swojego wielkiego sentymentu do natury, sama nazywasz siebie mieszczuchem.
- Miałam 14 lat, kiedy trafiłam do agencji modelek. Najpierw przyjeżdżałam do Warszawy z siostrą, potem rodzice, coraz częściej widząc, że puszczali mnie samą. Byłam zawsze bardzo odpowiedzialna. Początki modelingu wspominam jednak jako trochę brutalne. Musiałam zawsze chudnąć, choć byłam bardzo szczupła, i przyzwyczaić się do tego, że w każdej sytuacji muszę dobrze się prezentować. Chodziłam na wiele castingów i wchodziłam do "wielkiego świata". Teraz, kiedy pomyślę sobie o przechodzeniu na dietę, to od razu czuję taki nieprzyjemny stres. Wolę się na to nie decydować, a szukać innego rozwiązania - na przykład treningi. W Warszawie skończyłam również studia magisterskie z kosmetologii. Później wygrałam konkurs Miss Polonia. Wybór padł na Warszawę, bo zawsze z tyłu głowy miałam myśl, że łatwiej będzie mi tu znaleźć pracę.
Niedawno wróciłaś z ponad miesięcznej wizyty w Tajlandii. Twoje serce bije szybciej na myśl o Polsce czy Azji?
- Uwielbiam zwiedzać świat i poznawać siebie za granicą. Najlepiej jednak chyba czuję się w Stanach Zjednoczonych, bo mieszka tam moja najlepsza przyjaciółka. Teraz często bywam w Azji, mój chłopak wiele lat spędził w Bangkoku, skończył tam studia i serce zawsze ciągnie go w tamtą stronę. Azja jest wyjątkowa i zaczynam ją bardzo lubić, ludzie są przecudowni, bardzo uczynni i dobrzy. Uwielbiam tam też pyszne lokalne jedzenie, tani street food. Kiedy jednak wracam w zimę do Polski, czuję zapach mrozu, widzę piękny puch na trawnikach i wyciągam z szafy ciepłe kurtki, to czuję, że jestem w domu. Mam tu też swoich przyjaciół, rodzinę. Lubię tu wracać, tu jest mój dom.
Trudno pogodzić związek na odległość z zobowiązaniami zawodowymi?
- Drugi sezon "Farmy" nagrywaliśmy bez przerwy przez 40 dni. To rzeczywiście był bardzo intensywny okres, ale cieszę się, że tak to się ułożyło. Później miałam czas na swoje prywatne życie. Bardzo doceniam, że mam taką pracę. Jestem w relacji, którą chcę pielęgnować. Wspólne życie wymaga pójścia na ustępstwa. Max był ze mną w Polsce prawie dwa lata. Poprzednią zimę spędzał tu, pomimo że jest przyzwyczajony do ciepłego klimatu. To on namówił mnie na tę Tajlandię. Cieszę się, że padło właśnie na nią, a nie na Niemcy, gdzie się urodził [śmiech - przyp. red.]. Najważniejsze jest jednak to, że faktycznie lubię mieszkać w Polsce. Tęsknię za tym miejscem i na tę chwilę nie wyobrażam sobie mieszkać na stałe w innym kraju.
Max podziela choć w pewnym stopniu twoją miłość do Polski?
- Czasami jeździmy do Niemiec, znam jego rodziców, ale cieszy mnie to, że jemu naprawdę podoba się w Polsce. Czuje się u nas bardzo dobrze. Zdarza się nawet, że chwali Polskę ludziom z różnych stron świata. Uważa, że Polacy są bardzo pomysłowi i inteligentni. W jego oczach nie jesteśmy ślepo zapatrzeni w schematy. Komplementuje również oczywiście piękne Polki [śmiech - przyp. red.]. Cieszę się, że lubi też moich rodziców. Akceptuje i dba również o mojego kota, który czasem śpi mu na głowie [śmiech - przyp. red.]. To dobrze świadczy o człowieku. Max uwielbia też Trójmiasto. Powiedział kiedyś nawet, że mógłby zamieszkać w Gdańsku. Ja jestem jak najbardziej na tak. W tym miejscu spędziłam większość swojego dzieciństwa. Warszawę kojarzę najbardziej z pracą. Kiedy jadę do rodziców, to czuję, że to jest moje miejsce na ziemi, mam tam też siostry, no i wielu przyjaciół.
Rozmawiała Aleksandra Szymczak