Małgorzata Opczowska-Łęska: Nowy partner w "Pytaniu na śniadanie": Łukasz złamał mi serce

Dla Małgorzaty Opczowskiej-Łęskiej ostatni czas jest pełen zmian. Odkąd z programem "Pytanie na śniadanie" pożegnał się jej wieloletni telewizyjny partner, Łukasz Nowicki, w sieci pojawiło się sporo spekulacji o tym, kto go zastąpi. Niedawno zagadka została rozwiązana, a u boku prezenterki zadebiutował aktor Robert Koszucki.

Zmiany personalne w programie "Pytanie na śniadanie" sprawiły, że jest pani teraz w duecie z Robertem Koszuckim. Jak wspomina pani wasz "pierwszy raz"?

- Robert jest z Krakowa, tak jak ja, a Kraków ma się we krwi [uśmiech - red.]. Pamiętam, jak sama zaczynałam kilka lat temu, najpierw pracowałam z Tomkiem Wolnym, potem z Łukaszem Nowickim, który w "PnŚ" spędził 11 lat. Dostałam od niego bardzo dużo wsparcia i spory kredyt zaufania. Dziś oddaję to, co sama dosłałam. Po naszym debiucie z Robertem dostałam telefon od Łukasza, który przyznał, że był zaskoczony, że aż tak dobrze nam poszło [uśmiech - red.]. Umówiliśmy się z Robertem na jedno - mamy być wobec siebie po prostu dobrzy.

Reklama

A jak w ogóle zareagowała pani na wiadomość, że Łukasz Nowicki odchodzi z programu? Rozstanie z nim było dla pani trudne?

- Łukasz złamał mi serce, gdy powiedział, że zamierza odejść. Mimo to wspierałam go w tej decyzji, bo wiedziałam, że ma w głowie plan i chce realizować się na innych płaszczyznach, takich jak teatr czy podcast. Wszyscy za nim bardzo tęsknimy. Mieliśmy ciekawą relację. Obydwoje jesteśmy z Krakowa, mamy podobne poczucie humoru, tok myślenia, a nawet dzieci w podobnym wieku. Tematów do rozmów nigdy nam nie brakowało. To niepowtarzalny człowiek. To jakim się jest prezenterem, to zasługa także drugiej osoby.

Wakacje pomału dobiegają końca. Jak wykorzystuje pani ten okres? Znajduje w nim pani więcej czasu dla siebie i rodziny?

- Niezależnie od tego, czy są wakacje, zawsze staram się mieć jak najwięcej czasu dla mojej rodziny i układam dzień tak, aby być w pracy, gdy mój syn Maks jest w szkole. Okres wakacyjny również jest dla mnie intensywny, ale udało nam się wyjechać na dwa tygodnie na Majorkę, a już niedługo pakujemy się i ruszamy nad polskie morze.

Powrót po dwutygodniowym urlopie z pewnością nie był prosty.

- Zwłaszcza, że miałam ciąg dyżurów wczesnoporannych, kiedy muszę wstawać o 4:30. Było to brutalne zderzenie z rzeczywistością, jednak ja bardzo lubię to, co robię, więc cieszyłam się na powrót do obowiązków. Urlop pozwala mi zatęsknić za pracą [uśmiech - red.]. Przychodzę radosna do studia, a potem z przyjemnością wracam do swojego zacisza domowego.

Pracuje pani na wysokich obrotach. Jak stara się pani dbać o higienę pracy?

- To prawda, jednak właśnie w pracy potrafię naładować akumulatory. To jest tak, że gdy robi się to, co się kocha, to tak jakby się w ogóle nie pracowało. Nie mam czasu zastanawiać się nad tym, jak udaje mi się to wszystko pogodzić, bo gdy wracam do domu, od razu zajmuję się synkiem i spędzam czas z mężem. Przecież jest tyle rzeczy do zrobienia i tematów do omówienia.

Co wpływa na to, że z uśmiechem wchodzi pani do studia Telewizji Polskiej?

- Na pewno to, że nieustannie uczę się czegoś nowego, a każdy dzień to inne wyzwania, tematy i goście. Widzę, jak bardzo rozwinęłam się przez trzy lata prowadzenia programu "Pytanie na śniadanie". Jestem ciekawa świata, ludzi i ich historii.

Jakimi cechami powinien wyróżniać się dziennikarz?

- Powinien być przede wszystkim zainteresowany tym, co dzieje się w świecie. Jeśli nie ma tej ciekawości, to nie będzie się dobrym dziennikarzem. To nie jest tylko praca, swego rodzaju misja. Ja tę ciekawość mam nawet wtedy, gdy jestem na wakacjach. Jestem wtedy wnikliwym obserwatorem i staram się dowiedzieć jak najwięcej. Dziennikarzem nie przestaje się być nigdy. Ja nikogo nie udaję i staram się zadawać moim gościom pytania, które mnie ciekawią i takie, na które odpowiedź chciałby usłyszeć widz.

Wspomniała pani, że na kanapach w studiu "Pytania na śniadanie" zasiadają różni goście. Z którymi najchętniej się pani spotyka, jakie tematy najbardziej rozpalają w pani ciekawość?

- Kocham podróżować, więc uwielbiam rozmowy o nowych miejscach, które są do odkrycia. Lubię też poruszać sprawy życiowe, które dotykają naszych widzów. Nie zamykam się jednak tylko na to, bo jestem ciekawa ludzi, historii i wszystkiego, co jest wokół nas.

Przyznała pni, że przez te trzy lata pracy przy programie "Pytanie na śniadanie" wiele się pani nauczyła. A mierzy się pani jeszcze z sytuacjami stresowymi?

- Gdy pojawia się jakikolwiek element tremy, jest on dla mnie mobilizujący. Jesteśmy ludźmi i każdy miewa gorsze dni, różne bóle i zmartwienia. Jednak jest coś tak magicznego w tym czerwonym światełku, które pojawia się na kamerze, że nagle wlewają się we mnie nowe pokłady energii życiowej i wszystkie dolegliwości odchodzą. Tak chyba działa adrenalina [uśmiech - red.].

A zaliczyła pani kiedyś wpadkę w programie na żywo?

- Zależy kto co nazywa wpadką. W pracy w telewizji na żywo jest wiele sytuacji, które są nie do przewidzenia. Ja jestem wielkim łasuchem i w "Pytaniu na śniadanie" próbuję wszystkiego jako pierwsza. Wszyscy mnie z tego znają. Raz była taka sytuacja, że zjadłam jedną z hinduskich potraw, które okazała się bardzo pikantna. Myślałam, że wypali mi całe gardło. Wydarzyło się to na antenie, więc próba ugaszenia tego pożaru wcale nie była łatwa. Obawiałam się, że głos mi już nie wróci, a przecież to narzędzie mojej pracy. Jeśli taką sytuację traktuję się jako wpadkę, to tak, zaliczyłam.

Ma pani nieustannie apetyt na więcej? Nie mówię tu oczywiście o jedzeniu...

- Mam w głowie pewne projekty, ale dopóki nie będą na etapie realizacji, wolałabym je zostawić dla siebie.

Aleksandra Wojtanek / AKPA

AKPA
Dowiedz się więcej na temat: Małgorzata Opczowska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy