Kilka lat temu zniknął z głównych anten TVP. Teraz wrócił!

Robert El Gendy po kilku latach przerwy wrócił do TVP i został jednym z prowadzących "Pytanie na śniadanie". Co myśli o zmianach w telewizji publicznej? "Nie rozumiem tego lamentu, są ważniejsze sprawy w kraju niż to, kto prowadzi telewizyjny program. Rotacje personalne są mediach naturalne, ludzie zmieniają redakcje" - mówi popularny dziennikarz.

Kiedy dwa lata temu Robert El Gendy żegnał się z "Pytaniem na śniadanie", zwolniony przez ówczesne władze TVP, powiedział na odchodne: "Ja tu jeszcze wrócę!". Słowa te okazały się prorocze...

Robert El Gendy: - To chyba przypadek. Chociaż kto wie, wszystko w życiu dzieje się po coś. Ta wymuszona przerwa w "Pytaniu na śniadanie" uświadomiła mi, że bardzo za nim tęsknię. Można powiedzieć wręcz, że śniadaniówkę mam wpisaną w DNA, uwielbiam ją i bardzo chciałbym w niej znowu być. A jak ktoś czegoś bardzo pragnie, chce, to bywa, że potrafi "zaczarować" rzeczywistość i tak właśnie się stało w tym przypadku. Znów jestem tam, gdzie najbardziej lubię być.

Reklama

Dlaczego akurat "Pytanie..."?

- To, moim zdaniem, najbardziej ludzki program w telewizji. Nie ma drugiego takiego, który byłby tak blisko życia, ludzi, ich codziennych spraw. Mówi się, że jaki poranek, taki dzień, widzowie potrzebują nas, by nabrać pozytywnej energii, dowiedzieć się czegoś ciekawego, znaleźć rozwiązanie swoich problemów. W prowadzeniu tego programu liczy się wiedza - i ta książkowa, i życiowa, rzetelność, refleks, luz. To wymagające, ale przynoszące zarazem dużą satysfakcję wyzwanie.

Obecna "zmiana warty" w obsadzie "Pytania na śniadanie" budzi liczne kontrowersje. Usunięto komplet prowadzących, a na ich miejsce weszli nowi, m.in. pan. Dobrze się pan z tym czuje?

- Nie rozumiem tego lamentu w tym temacie, są ważniejsze sprawy w kraju niż to, kto prowadzi telewizyjny program. Rotacje personalne są mediach naturalne, ludzie zmieniają redakcje, przenoszą się ze stacji do stacji, ja sam wielu zmian już doświadczyłem. Przez lata pracowałem w redakcjach sportowych (zresztą do dziś mam swoje wejścia w TVP Sport), prowadziłem różne teleturnieje czy programy, m.in. w czasie pandemii, "Wesołą naukę" dla dzieciaków. No i oczywiście "Pytanie..." - byłem w nim, potem nie byłem, znów jestem - tak to już jest. Odcinam się od tych rozważań, dlaczego ktoś jest gdzieś, a kogoś nie ma i skupiam na swojej robocie.

Coś się w "Pytaniu na śniadanie" zmieniło po pana powrocie?

- W zasadzie nie. Chociaż zdecydowanie lepiej się jakoś oddycha. Dalej jest przyjemna atmosfera, duży luz, ludzie - wydawcy, obsługa studia, ci sami, doskonale się znamy i stąd, i z innych projektów telewizyjnych, wsparcie ze strony szefostwa, merytoryczne sugestie, z których chętnie korzystam. Może trochę więcej mamy teraz tematów dla mężczyzn, bo przedtem program był mocno ukierunkowany na żeńską część widowni, ale to, moim zdaniem, fajna zmiana.

Zmieniła się też panu ekranowa partnerka, obecnie prowadzi pan program w parze z Klaudią Carlos. Znaliście się wcześniej?

- Trochę z korytarzy w telewizji, oboje też współpracowaliśmy z redakcją sportową. Ale z dnia na dzień poznajemy się coraz lepiej, dużo nas łączy, mamy oboje spore doświadczenie życiowe i jesteśmy pasjonatami pracy.

wyglądu tworzycie egzotyczny duet. Jej korzenie sięgają Portugalii, a pan skąd pochodzi?

- Z Olsztyna (śmiech). Tu się urodziłem, jestem rodowitym Polakiem, katolikiem, człowiekiem z Warmii. Ale mój tata jest Egipcjaninem, stąd niespotykane nazwisko i ciemniejsza karnacja. A także drugie imię - Sharif. Zależało mi na tym, żeby moi synowie również nosili imiona z kraju swych przodków, dlatego są to kolejno: Maciek Sharif (22 lat), Kuba Mahdi (13 lat) Olivier Karim (11 lat).

- Kiedy mnie zapytają o historię rodziny, łatwiej będzie im wytłumaczyć, że płynie w nich krew różnych  kultur, światów, mieszanka genetycznych cech. To one warunkują w dużej mierze nasz charakter, sposób bycia i postępowania.

Chłopaki znają swojego egipskiego dziadka?

- Byliśmy u mojego taty z wizytą. Z mojej inicjatywy, chciałem, żeby się nawzajem poznali, zobaczyli, kim są, jak wyglądają. Mój ojciec nie brał udziału w moim wychowaniu, w zasadzie w ogóle nie interesował się mną. Mieszkał daleko, a mnie zostawił w spadku obcobrzmiące nazwisko i ciemniejszą karnację. Ileż ja się w szkole od rówieśników nasłuchałem z tego powodu drwin, ile zniosłem zaczepek, szturchańców, czasem bolesnych siniaków! Mama mnie wspierała, jak mogła, ale to nie na wiele się zdało. Przecież to nie moja wina, że mam ojca Araba, nie wybieramy sobie rodziców! Dlatego chciałem ustrzec przed tym swoich chłopaków, wzmocnić ich, dając wiedzę o pochodzeniu przodków, z czego mogą być dumni. W Polsce jest coraz mniejszy rasizm na szczęście, poza tym moi synowie mają już tylko ćwiartkę arabskiej krwi.

Media donoszą, że pańska rodzina się rozsypała, rozstał się pan z żoną Agatą, mamą pańskich synów?

- Proszę uszanować ten bolesny dla mnie temat. Nie chcę rozdrapywać ran publicznie. Przez wzgląd na rodzinę i Agatę, którą szanuję i chowam w pamięci dobre wspomnienia, a poza tym nasi synowie potrafią czytać. Naszym wspólnym celem z Agatą zawsze będzie troska o nich i dobre przygotowanie do dorosłego życia. Moi synowie są dla mnie w życiu najważniejsi - jedyne, co mam z Araba, to właśnie ten gen rodzinny - w ogień bym za nimi skoczył!

Pewnie temperamentni po tatusiu?

- I po mamusi (uśmiech). To nasze kopie. Emocjonalni, empatyczni, ambitni, z powodzeniem realizują swoje pasje. A przy tym mają, ponoć jak ja, "diabły w oczach", które ktoś z widzów dostrzegł u mnie na ekranie. Ale to nie diabły, to żar w podejściu do życiowych wyzwań, ja to mam i oni mają - i to się ceni.

Nowym wyzwaniem w pana karierze jest gra w serialach. Zamierza się pan przerzucić na profesjonalne aktorstwo?

- Profesjonalni to są aktorzy, którzy skończyli aktorskie szkoły. Ja z wykształcenia jestem ekonomistą i aspiruję do tego, żeby grać, co sprawia mi dużą frajdę. Od trzech lat jestem w "Komisarzu Aleksie", najpierw jako strażak, a teraz już jako technik policyjny. Mój bohater ewoluuje, przeszedł szkolenie i pracuje na komendzie. W nadchodzącym sezonie rola ta znacznie poszerzy się. Widać jakoś się sprawdzam, skoro twórcy idą w tym kierunku. Wcześniej zagrałem epizody w serialach "Na dobre i na złe" i "Na sygnale", to dla mnie coś nowego, fajna rzecz, nie wiadomo, dokąd mnie zaprowadzi.

Podobno w wolnych chwilach gra pan na gitarze?

- Tak jest, to takie gruge'owe granie, głównie szlagierów mojego ulubionego zespołu Pearl Jam z Seatle. Znajomi mówią, że nieźle mi to wychodzi. Choć żeby dojść do wirtuozerii, trzeba by ćwiczyć po parę godzin dziennie, na co niestety nie mam czasu. Ale staram się grać choć przez parę minut codziennie, żeby rozruszać palce i utrzymywać stały poziom. Pół roku temu kupiłem sobie upragnioną  gitarę Fendera - i wreszcie mam takie brzmienie, jakie chciałem (uśmiech).

Robi pan wiele różnych ciekawych rzeczy - czy czuje się pan w życiu spełniony?

- Powiem to, kiedy będę starszym panem, z wnukami na kolanach, wspominając minione lata. Na razie wciąż gnam do przodu, mam duży apetyt na to, co jeszcze życie mi przyniesie i czuję się gotów przenosić góry (śmiech)!

Rozmawiała: Jolanta Majewska - Machaj

Źródło: AIM
Dowiedz się więcej na temat: Robert El Gendy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy