Eurowizja: Obciach czy dobry pomysł na imprezę ze znajomymi?

Eurowizja zawsze wzbudzała w Polakach ogromne emocje, ale takiego szumu, jak w ostatnich tygodniach już dawno nie było. Kontrowersje wokół wyboru Blanki zastąpiły za to coroczną dyskusję o tym, czy oglądanie Eurowizji to obciach, czy jednak dobra zabawa.

Eurowizji niby nikt oficjalnie nie ogląda, a jednak wszyscy wiedzą, o co chodzi, kto nas reprezentuje oraz który kraj ostatecznie wygrał. Jako wieloletnia fanka "europejskiego święta muzyki" mam dla wszystkich malkontentów pewną radę - odłóżcie emocje na bok, zaprosicie znajomych i po prostu dajcie się ponieść eurowizyjnemu szaleństwu. 

Oglądanie Eurowizji to zajęcie grupowe

Nie będę udawać, że jestem obiektywna jeśli chodzi o Eurowizję. Od dzieciństwa wyczekiwałam jej niemal na równi z urodzinami, mikołajkami czy świętami Bożego Narodzenia. Razem z moim tatą siedzieliśmy po nocach czekając na wyniki głosowania. Mama poddawała się zazwyczaj przy trzeciej piosence, a mój brat nawet nie próbował do tego podchodzić. Warto zaznaczyć, że muzycznie eurowizyjne klimaty są dalekie od tego, czego słuchało się w moim domu. Tam królował klasyczny rock z Kultem i Stonesami na czele. Jeździliśmy na rockowe festiwale i koncerty, a jednak raz do roku Eurowizja przejmowała nasze serca. 

Reklama

Od kilku lat nie oglądam już Eurowizji w rodzinnym domu. Zamiast tego sama zgłaszałam się do dyżurów w pracy wypadających na czas konkursu. Teraz urządzam imprezy, które powoli stają się tradycją wśród moich znajomych. Zaczęło się od wyjazdu, podczas którego zapowiedziałam, że koniecznie musimy wrócić do wynajmowanego domku przed półfinałem. Reakcja moich współtowarzyszy była do przewidzenia. "Chyba żartujesz, że będziemy oglądać Eurowizję". Przed kolejnym półfinałem sami upewniali się czy zdążymy na czas, a później dopytywali, czy widzimy się na finale. 

Bo Eurowizję najlepiej ogląda się w grupie. Wspólne kibicowanie i komentowanie występów potrafi przełamać największych przeciwników "festiwalu kiczu". Można nawet zabawić się w eurowizyjne bingo, którego stałymi elementami są m.in.: przebieranie się w trakcje piosenki, ludowe instrumenty lub stroje, ludzie w maskach, skrzydła, śpiew operowy, sztuczny deszcz/wiatr/śnieg, ogień na scenie, wokalistki w seksownych strojach, piosenka divy, smutny pan z gitarą, płacz w podziękowaniach czy śpiew w języku narodowym. Jeśli ktoś pokusi się na alkoholową wersję gry, to impreza może skończyć się dla niego bardzo szybko.  

Stałym elementem eurowizyjnych spotkań jest również coroczne zdziwienie występem Australii. Teoretycznie w konkursie mogą brać jedynie kraje należące do Europejskiej Unii Nadawców. Jednak organizatorzy zrobili wyjątek właśnie dla Australii. Wszystko przez ogromne zainteresowanie, jakie budzi tam Eurowizja. Co roku miliony Australijczyków ogląda występy europejskich wykonawców. W 2014 roku piosenkarka Jessica Mauboy była gościem specjalnym konkursu, a rok później Australia oficjalnie dołączyła do niego w roli uczestnika.  

Na Eurowizji może wydarzyć się niemal wszystko

W Eurowizji fascynuje również jej różnorodność i nieprzewidywalność. Na scenie może się pojawić niemal wszystko. Piekielne ognie, pioruny, opady śniegu czy deszczu, to eurowizyjna codzienność. Mężczyzna biegający w wielkim kółku dla chomika? Był. Mistrz olimpijski w łyżwiarstwie jeżdżący po scenie? Był. Śpiewaczka operowa kołysząca się nad ziemskim globem? Była. Płonące pianino, wojenne bębny, zapomniane tradycyjne instrumenty i ogromne trąby? Też były. Babushki piekące chleb? Były. A masło ubijały im nasze piękne Słowianki.

Jest jednak kilka rzeczy, których na pewno nie zobaczymy podczas konkursu. Organizatorzy wyznaczyli bowiem kilka zasad, których nie można łamać. Jedna z najważniejszych dotyczy czasu trwania konkursowych piosenek. Nie mogą być one dłuższe niż trzy minuty. Dodatkowo na scenie nie może pojawić się żadne zwierzę, a w każdym wystąpieniu może wziąć udział nie więcej niż sześć osób. Narzucony jest również minimalny wiek uczestników. Osoby poniżej szesnastego roku życia mogą próbować swoich sił w Eurowizji Junior. W tej, w przeciwieństwie do "wydania dorosłego", Polska odnosi ostatnio spore sukcesy. Jednak zdecydowanie nie przynosi tyle rozrywki, co klasyczny konkurs. 

Eurowizji zarzuca się, że jest kiczowata i przaśna. Nawet jej największy fan temu nie zaprzeczy. Kamp i przekraczanie granic to przecież znak rozpoznawczy tego konkursu. Czasy pań w sukniach do ziemi oraz panów w garniturach już dawno przeminął. Po wygranej ABBY w 1974 roku, na Eurowizji zaczęły dominować bardziej popowe i energiczne występy, przy jednoczesnym zachowaniu wysokiego poziomu większości występów. Uczestnicy od początku konkursu śpiewają bowiem na żywo, a każdy fałsz jest szybko wyłapywany.  

Obecnie sama czasami oburzam się na "normalizację" eurowizyjnych występów. Z roku na rok coraz mniej na niej szaleństw. Kiczowate stroje i piosenki zastępują często naprawdę dobre utwory, które bronią się bez przesadnego show i często stają się przebojami jeszcze przed finałem. Nie trzeba daleko szukać - tegoroczna piosenka z Norwegii jest przebojem na TikToku, "Solo" Blanki już przez polskimi selekcjami podbijało rozgłośnie radiowe, a Loreen (faworytka ze Szwecji) to już klasa sama w sobie. Wiele wskazuje na to, że w tym roku zabraknie za to typowej "eurowizyjnej Beyonce", która fantastycznie śpiewa, tańczy na niebotycznie wysokich szpilkach, a do tego przerzuca długimi włosami na prawo i lewo bez utraty równowagi. 

Kolorowy sen o zjednoczonej Europie

W założeniu Eurowizja jest konkursem apolitycznym. Kto choć raz widział ogłoszenie wyników, ten wie, że nie jest to do końca prawda. Ja nie będę jednak tego analizować, bo dla mnie ważniejsza jest eurowizyjna inkluzyjność. Konkurs od dawna jest zdecydowanie LGBT+ friendly i cały czas przesuwa granice udostępniając przestrzeń dla artystów niezależnie od ich rasy, seksualności, płci czy kultury. W drugiej połowie lat 80. na konkursowej scenie wystąpiły drag queens. W 1998 roku pierwsze miejsce zdobyła Dana International. Izraelska artystka była pierwszą transpłciową osobą, która wystąpiła na Eurowizji. Jej wygrana rozpoczęła międzynarodową dyskusję na temat osób transpłciowych. 

Z kolei w 2014 roku po kryształowy mikrofon sięgnęła legendarna już Conchita Wurst, czyli brodata drag performerka z Austrii. W wieloletniej historii Eurowizji nie mogło zabraknąć również kilku jednopłciowych pocałunków. Do ostatniego z nich doszło po ogłoszeniu wyników w finale 65. Konkursu Piosenki Eurowizji, gdy tryumfował zespół Måneskin. Podczas finałowego występu wokalista Damiano David pocałował swojego kolegę, gitarzystę Thomasa Raggiego. Pocałunek został pokazany we wszystkich krajach emitujących Eurowizję, w tym TVP, która do zdecydowanie nie należy do stacji promujących tolerancję.

Na eurowizyjnej scenie jest również miejsce dla artystów z niepełnosprawnościami. Osiem lat temu Polskę reprezentowała poruszająca się na wózku inwalidzkim Monika Kruszyńska. Wtedy też można było zobaczyć występ fińskiego zespołu punkowego Pertti Kurikan Nimipäivät, składającego się z mężczyzn z zespołem Downa. W ostatnim konkursie przed pandemią, gościnny występ zespołu The Shalva Band doprowadził widzów do łez. Głos łamał się nawet niezapomnianemu Arturowi Orzechowi. Grupa składa się z niepełnosprawnych muzyków. 

Dlatego polecam, żeby chociaż raz odłożyć na bok uprzedzenia oraz emocje i dać szansę Eurowizji 2023. Najlepiej w gronie znajomych. Może właśnie 67. edycja będzie tą, która zainauguruje wasze coroczne eurowizyjne imprezy? Warto pamiętać, że Eurowizja powstała, by wzmocnić europejską wspólnotę po drugiej wojnie światowej. Jej organizatorzy wierzyli, że muzyczne show pozwoli jego widzom oraz uczestnikom zbliżyć się do siebie oraz po prostu cieszyć się tym, co nas wszystkich łączy, a nie dzieli.  

swiatseriali
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy