Chciał zniszczyć legendę telewizji. Dopiero po latach okazało się dlaczego

Ci, którzy znali Irenę Dziedzic, dobrze wiedzą, że ciężko pracowała, by zasłużyć na miano "żelaznej damy" TVP. O perfekcjonizmie gospodyni kultowego "Tele-Echa" do dziś krążą legendy, podobnie jak o jej rzekomo bardzo "przykrym" charakterze. Niewiele osób pamięta, że dziennikarka wcale nie odeszła z telewizji z własnej woli i na własnych warunkach, ale została zmuszona do tego po serii oskarżeń, jakie wysunął pod jej adresem kolega po fachu. O konflikcie gwiazdy z Januszem Ratzko mówiła przed laty cała Polska.

Był koniec kwietnia 1981 roku, gdy Irena Dziedzic pożegnała się z widzami "Tele-Echa", obwieszczając, że z przyczyn osobistych rezygnuje z prowadzenia programu, z którym związana była przez ćwierć wieku.

Po latach dziennikarka stwierdziła na kartach książki "Teraz ja... 99 pytań do mistrzyni telewizyjnego wywiadu", że pewnego dnia po prostu zamknęła okienko "Tele-Echa", bo musiała całą swoją energię poświęcić na... procesowanie się z ludźmi, którzy postawili sobie za punkt honoru zniszczyć ją i sprawić, by świat o niej zapomniał.

Irena Dziedzic: Została wyrzucona z telewizji w atmosferze wielkiego skandalu

Irena Dziedzic do końca życia przekonywała, że sama odeszła z pracy na Woronicza. Prawda o jej zniknięciu z ekranu miała jednak tzw. drugie dno. Delikatnie mówiąc - dziennikarka mijała się z prawdą, opowiadając o swej rezygnacji "na własnych warunkach".

Reklama

"Została wyrzucona" - napisał Janusz Atlas w swej książce "Atlas kryminalny".

"Klimat był taki, żeby rozprawić się z pięknoduchami i pani Dziedzic miała być przykładowym pięknoduchem" - twierdził nieżyjący już publicysta, według którego na gospodynię "Tele-Echa" wydano po prostu "wyrok".

Wszystko zaczęło się na początku wiosny 1981 roku. Właśnie wtedy na łamach tygodnika "Płomienie" ukazał się artykuł Janusza Ratzko, z którego wynikało, że największa gwiazda Telewizji Polskiej - to cytat - "załatwia sobie w kraju różne życiowe sprawy bez płacenia za nie".

Autorzy tekstu dowodzili, że Irena Dziedzic żyje na kredyt i jest winna fortunę "różnym ludziom i przedsiębiorcom". Janusz Ratzko odkrył i ogłosił to w "Płomieniach", że "Dziedzicowa jest winna 84 tysiące złotych osobie prywatnej, 6 tysięcy producentowi kuchenek i ponad 8 tysięcy fabryce mebli".

Szefowie telewizji uznali, że dopóki Irena nie udowodni swej niewinności, nie może być twarzą kierowanej przez nich instytucji zaufania publicznego. Dziennikarka wytoczyła więc oczerniającym ją żurnalistom proces.

Irena Dziedzic: Pół dekady była w sądach, ale w końcu wygrała z oszczercą

"Coś tam kupiła, coś zamówiła, ale nie zapłaciła. Ratzko legitymował się jakimiś notatkami, ale nie zadbał o solidne dowody" - pisał Janusz Atlas, który relacjonował proces w mediach.

"Ona się ciągle procesowała. Plotek było dużo, ale dobrze kojarzę tylko, jak kupiła meble na raty, ale ich nie spłacała. A jak dyrektor fabryki chciał wyegzekwować dług, odparowała, żeby zadzwonił do prezesa Szczepańskiego, by jej więcej płacił" - wspominał z kolei w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" Jerzy Gruza, który przez wiele lat reżyserował "Tele-Echo" i świetnie znał gospodynię programu.

Proces wytoczony przez Irenę Dziedzic Januszowi Ratzko trwał w najlepsze, gdy pewnego dnia w gmachu TVP zjawił się nowy "szef wszystkich szefów", jak mówiono na wysyłanych na Woronicza przez rząd tzw. komisarzy. Był nim... Janusz Ratzko. Telewizja szybko mu się jednak znudziła i odszedł, zanim w 1983 roku zapadł nieprawomocny wyrok skazujący go na grzywnę i wycofanie tego wszystkiego, co napisał o Irenie Dziedzic.

Gwiazda w glorii i chwale wróciła do pracy i dostała nowy program "Wywiady Ireny Dziedzic". Tymczasem Ratzko odwołał się od wyroku i przez pięć kolejnych lat włóczył gwiazdę po sądach. W końcu w 1988 roku musiał złożyć broń, bo dziennikarka udowodniła przed sądem apelacyjnym, że to, co o niej napisał, to po prostu oszczerstwa.

"Proces pani Dziedzic z ewidentnymi łobuzami bulwersował znacznie społeczeństwo, które wreszcie mogło sobie poplotkować" - kpił w "Atlasie kryminalnym" Janusz Atlas.

Irena Dziedzic: Wyszło na jaw, dlaczego znalazła się na celowniku Janusza Ratzko

Po powrocie do TVP Irena Dziedzic znów nabrała wiatru w żagle i błyszczała na ekranie aż do 1991 roku, gdy Marian Terlecki - nowy prezes - podjął decyzję o odesłaniu jej na emeryturę bez prawa powrotu do pracy na Woronicza.

Dopiero w listopadzie 2013 roku wyszło na jaw, dlaczego Januszowi Ratzko tak bardzo zależało na zniszczeniu Irenie Dziedzic kariery i dobrego imienia. "Niezależna.pl" dotarła do informacji, że kilka lat przed publikacją swego słynnego tekstu o zadłużeniu dziennikarki, Ratzko chciał opisać proces, w którym w roli oskarżonej występowała... Irena Dziedzic. 

Gospodyni "Tele-Echa" dowiedziała się o tym i poskarżyła się swoim bardzo wpływowym przyjaciołom, którzy zablokowali publikację tekstu Ratzko, i sprawili, że autor miał poważne kłopoty za "szkalowanie sprzyjających władzy dziennikarzy, jak Irena Dziedzic". Nigdy nie zapomniał, że Irena Dziedzic go upokorzyła i latami mścił się na niej, pisząc paszkwile i donosy.

Irena Dziedzic do końca życia (zmarła w zapomnieniu w listopadzie 2018 roku) utrzymywała, że była ofiarą nienawiści Ratzka, który - jak stwierdziła na swoim blogu - zazdrościł jej sukcesów i nie mógł znieść, że jako dziennikarz nie dorasta jej nawet do pięt.

Źródło: AIM
Dowiedz się więcej na temat: Irena Dziedzic
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy