Magdalena Boczarska: Granicą jest dla mnie nieprzekroczenie własnej godności
O tym, co znaczy być "dziewczyną Bondy", jak podejście do aktorstwa zmienia urodzenie dziecka i czy łatwo byłoby zrezygnować ze swojego zawodu rozmawiamy z Magdaleną Boczarską.
Marta Podczarska, Interia: Tej zimy mierzyła się pani z dwiema książkowymi bohaterkami, co zawsze wiąże się z większymi oczekiwaniami widza, który rozlicza później aktora z pierwowzoru. Zacznijmy od Saszy Załuskiej. Jak tworzyła pani tę postać?
Magdalena Boczarska: - Liczę się z tym, że zarówno Ryfka z "Króla", jak i Sasza Zasłuska z "Żywiołów Saszy", są to postaci kultowe dla widza. Oddech Saszy czuję na karku od kilku lat. Nasze drogi z Katarzyną Bondą [autorką serii "Cztery żywioły Saszy Załuskiej", przyp. red.] przecięły się kilka lat temu, kiedy powiedziała mi, że widziałaby we mnie tę bohaterkę. Teraz na planie powtarzała mi cały czas: "Tylko nie graj, bądź sobą". Muszę przyznać, że dawno żadna postać nie sprawiła mi tyle trudu. Powtarzam często, że emocje są moją strefą komfortu, kiedy mam do zagrania postać emocjonalną, jak Michalina Wisłocka, Maria Piłsudska czy Ryfka, ta weryfikacja aktorska następuje tu i teraz, w tym samym momencie. A Sasza jest postacią bardzo niezdefiniowaną, bardzo skrytą, tajemniczą, powściągniętą. Proces odkrywania tej bohaterki trwa przez cały sezon, a nawet dłużej, ponieważ to są cztery części, cztery żywioły i Sasza musi przejść przez nie wszystkie, by się zdefiniować.
- Zaczynamy niechronologicznie, od trzeciej części, "Ognia", kiedy bohaterka jest już osadzona w swojej historii. Celowo nie zdradzam, jakiej, żeby móc państwu, którzy nie znają książek, zostawić przyjemność odkrywania tego samemu. To było dla mnie bardzo trudne, pamiętam, że miałam słabszy dzień, kiedy rozmawiałam z reżyserem i mówiłam mu, że nie wiem jak ją grać, jak ją ugryźć, a Kristoffer [Rus, szwedzki reżyser odpowiedzialny m.in. za takie seriale jak "Lepsza połowa", "Dom pełen życia", "Trzecia połowa", "rodzinka.pl", przyp. red.] powiedział mi wtedy: "To dobrze, jeśli zdefiniujemy postać do końca, będziemy mogli pójść do domu. Sasza taka jest, kiedy nie możemy jej uchwycić, jest w tym magia". To mnie wtedy uspokoiło.
- Jak ją budowałam? Ciężko jest zbudować kogoś, kto funkcjonuje na tak wielu płaszczyznach: to osoba bardzo tajemnicza, stonowana, ale potrafiąca to ukryć, ktoś, kto świetnie się czuje w męskim kryminalnym świecie. Z aktorskiego punktu widzenia to było niezłe wyzwanie!
Producentka Dorota Chamczyk, mówi o pani postaci "dziewczyna Bondy" - co to dla pani znaczy? Czy to opozycja do "dziewczyny Bonda"?
Sasza nie jest tą osobą, którą się na pierwszy rzut oka wdaje. Myślę, że "dziewczyna Bondy" jest bardzo zręcznym określeniem tego, czego mogą się państwo po tej postaci spodziewać.
Świat pani bohaterki zupełnie zmieniło urodzenie dziecka. Córka ma wpływ na jej pracę, na podejmowane ryzyko. Czy w zawodzie aktora macierzyństwo również wszystko zmienia?
- Na pewno zmieniło mnie jako kobietę. Trudno też nie patrzeć na pracę z tej perspektywy. Nie jestem już wyłącznie panią mojego czasu i życia, jestem też za kogoś odpowiedzialna. Chcę, żeby moje dziecko było ze mnie dumne. Spełniona i szczęśliwa mama, to dobra mama. Wierzę w tę teorię i widzę, że to zdaje egzamin. Rodzinę stawiam na piedestale. Przede wszystkim jestem mamą, partnerką, a dopiero później aktorką.
- Aktorstwo i macierzyństwo to dwie płaszczyzny, które się znoszą. Obie wymagają absolutnego poświęcenia. W tej chwili, do momentu, kiedy mój syn tak mocno mnie potrzebuje, jestem przede wszystkim mamą i myślę, że to wymaga mierzenia siły na zamiary. By te dwie płaszczyzny nie musiały się wykluczać, a uzupełniać. Świat aktorski czasami zabiera mi emocjonalność, uwagę, dodaje trosk, ale też bardzo mnie wzbogaca.
- Na wielu planach mój syn był ze mną. Mam poczucie, że kiedy będzie starszy i będzie więcej rozumiał, mój świat stanie się dla niego bardzo barwny, ciekawy i będzie dla niego inspiracją.
Dalsza część wywiadu na kolejnej stronie -->
"Lekarze", "Druga szansa", "Pod powierzchnią" i "Żywioły Saszy" to seriale TVN, które łączy pani osoba. Za każdym razem jest to nieoczywista bohaterka, zupełnie inna od poprzedniej. Łączy je jedno: tajemnica. Co takiego jest w Magdalenie Boczarskiej, że twórcy obsadzają ją w rolach kobiet nieoczywistych, z "drugim dnem"?
- Nie mnie oceniać. Mogę tylko powiedzieć, że z aktorskiego punktu widzenia nie ma większej frajdy, niż mierzyć się z tego typu charakterami. Jest to wyzwanie, ale też ogromna przyjemność.
Nie ma pani w rubrykach celebryckich, nie jest pani bohaterką towarzyskich skandali... Za to odnoszę wrażenie, że jest w pani coś z aktorki ubiegłego wieku, elegancja, pewien rodzaj dystyngowania, pięknie opowiada pani o tej sztuce.
- Dziękuję za te słowa. Zdarzyło mi się kilkukrotnie powiedzieć w wywiadach, że ktoś mnie puścił w kapsule czasu nie w tym momencie, co trzeba. Mam ogromną tęsknotę do tych czasów, kiedy aktor był owiany tajemnicą, charmem, traktowany z estymą. Wie pani, to być może jest odpowiedź na pytanie, dlaczego takie role do mnie trafiają.
- Jest coś w tym, co powiedziała kiedyś Catherine Deneuve, że przez portale społecznościowe ludzie przestali marzyć o gwiazdach. Jeśli wejdzie się w romans z mediami, trzeba pamiętać, że kij ma dwa końce. To jest bardzo kuszące, ale trzeba też uważać, żeby nie sprzedać swojej prywatności. W moim przypadku to nie jest wyrachowane i zamierzone, ja po prostu strzegę swojej prywatności, bo chronię bliskich. Uważam, że jest bardzo cienka granica, której przekroczenie powoduje, że nie ma już odwrotu. Mam poczucie, że aby role aktora były wiarygodne, by mógł porywać i zachwycać, jest potrzebna tajemnica.
Aktorstwo to nie jest to dla pani wyłącznie zawód?
- Nie, to jest dużo więcej niż zarabianie pieniędzy. To nie tylko moja pasja, ale też sposób na życie.
Żydówka Ryfka Kij, właścicielka ekskluzywnego burdelu, w "Królu" to kolejne pani wcielenie, które mogliśmy oglądać w tej ramówce. Czy dla Magdaleny Boczarskiej nie ma rzeczy niemożliwych? Bo na pewno nie można powiedzieć, że została pani obsadzona "po warunkach". Jaka jest dla pani granica przemiany? Tej fizycznej i psychicznej podczas wchodzenia w rolę. Żeby zachować w postaci siebie, żeby później potrafić z niej wyjść?
- Granicą jest dla mnie nieprzekroczenie własnej godności.
Ostatnio mam przyjemność rozmawiania z silnymi kobietami, które na ekranie czy w teatrze również wcielają się w mocne postaci kobiece. Magdalena Cielecka, Krystyna Janda, pani. Czy od lat 30. pokazanych w serialu tak niewiele się zmieniło i kobiety wciąż muszą walczyć o swoją pozycję?
- To prawda, kobiety, zarówno w Polsce, jak i na świecie, niestety, wciąż muszą walczyć o swoje prawa. Od czasów "Króla" jednak bardzo wiele się zmieniło. Kiedy szukamy informacji o kobietach lat 30. pierwsze, co podpowiada nam wyszukiwarka, to moda. Nie można się niczego dowiedzieć o obyczajach. To za chwilę się zmieni, będziemy mieli wojnę, kobiety sanitariuszki, łączniczki, działające w podziemiu i mające realny wpływ na rzeczywistość, posiadające własne, ważne zdanie. Sto lat poczyniło gigantyczną zmianę, ale jak pokazuje dzisiejsza rzeczywistość, wciąż musimy udowadniać, że jesteśmy równoprawnymi obywatelkami.
Wyobraża sobie pani nie być aktorką?
Myślę, że gdyby mnie do tego zmusiło życie, to tak. Byłoby mi ciężko, bo tak jak wcześniej powiedziałam, kocham ten zawód, ale ludzie w dziwniejszych okolicznościach musieli się mierzyć z tym, co niesie los...