Wotum nieufności
Ocena
serialu
8,7
Bardzo dobry
Ocen: 88
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

Łukasz Palkowski o "Wotum nieufności": Niektóre historie potrzebują czasu, by dojrzeć

Łukasz Palkowski, twórca serii "Chyłka", jak nikt inny rozumie się z Remigiuszem Mrozem. Dzięki tej współpracy powstała ekranizacja kolejnej powieści autora - "Wotum nieufności". Z reżyserem porozmawialiśmy między innymi o tym, dlaczego w Polsce tak rzadko sięga się po seriale polityczne i czy bez szkoły filmowej można zostać sławnym artystą.

Materiał zawiera linki partnerów reklamowych.

Marta Podczarska, Interia: Nazywany jesteś "specjalistą od Mroza", bo to kolejna ekranizacja jego powieści...

- Tak, przeraża mnie to powoli! (śmiech)

Jak kręci się prozę Remigiusza Mroza, żyjącego autora, który może ingerować w to, co widzimy potem na ekranie?

- Jest to łatwe, dlatego że Remek Mróz ma znakomite podejście, jest strasznie ciekaw, jak to zmienimy, jak przekształcimy, w przeciwieństwie do wielu innych autorów, którzy bardzo zazdrośnie bronią tego, co napisali. A jak się go ekranizuje? Remek pisze literaturę, która pozostawia dość szerokie pole interpretacji. Kiedy ekranizujemy Dostojewskiego, niewiele mamy do dopowiedzenia od siebie, bo właściwie wszystko już tam jest. W przypadku książek Remka możemy sobie pozwalać na wiele więcej, daje nam to dużo swobody. A ponieważ nie jesteśmy na tyle leniwi, żeby mieć wszystko gotowe, udzielamy się kreatywnie. 

Reklama

Ale taka swoboda jest też ryzykowna. Remigiusz Mróz ma ogromny fandom, który stoi na straży tego, by w ekranizacji niewiele zostało zmienione. I punktują was potem, kiedy serial za bardzo różni się od książkowego pierwowzoru.

- Tak, dokładnie. Dlatego ja czasami specjalnie wprowadzam zmiany, żeby pobudzić taką dyskusję w fanach książek (śmiech).

A jak jest z doborem postaci? Magdalena Cielecka była kontrowersyjnym wyborem w "Chyłce". W "Wotum nieufności" widzimy Katarzynę Dąbrowską i Antoniego Pawlickiego, dlaczego akurat oni?

- Było dużo dyskusji na ten temat, z tych dyskusji wyłonił się Antek. Każde z nas w jakiś sposób wyobrażało sobie postać Hauera, natomiast kiedy padło nazwisko Antka, to było jak olśnienie. Przecież on dokładnie wpisuje się w wyobrażenia o postaci, tylko wcześniej nie połączyliśmy kropek (śmiech). Jeśli chodzi o tę postać, nie odbyły się nawet zdjęcia próbne. To były dyskusje, dyskusje, strzał, gol - to jest on! Jeśli zaś chodzi o Seydę, mieliśmy bardzo dużo dyskusji, dużo zdjęć próbnych, które związane były z postacią z książki: jaką grupę wiekową będzie reprezentować, czy będzie kobietą atrakcyjną czy jedynie zadbaną, i tak dalej, tego było mnóstwo! W pewnym momencie trzeba było podjąć decyzję, w którym kierunku pójdziemy. Aż w końcu Kasia Dąbrowska przyszła na zdjęcia próbne do roli... Mileny (żona Hauera, bohatera Antoniego Pawlickiego, przyp. red.), gdzie wypadła znakomicie. I wtedy zaryzykowaliśmy - zróbmy też zdjęcia próbne Kasi do roli Seydy. Od razu podniosły się głosy: "Ale ona jest na to za młoda"! No pewnie, że jest za młoda, ale zobaczmy, co z tego wyjdzie! No i wyszło tak, że to Kasia gra Seydę (śmiech).

Dlaczego w Polsce tak rzadko kręci się produkcje polityczne, a jeśli już, są to filmy bez subtelności, jak "Polityka" Patryka Vegi, gdzie widz dostaje "pięścią w twarz"...

- Jestem w stanie podać dwie przyczyny: pierwszą jest dość słynny serial polityczny, powstały blisko 15 lat temu - "Ekipa", który był znakomitym serialem, ale nie trafił wtedy w gust odbiorców, w swój czas. Sprzedał się nie najlepiej, choć mnóstwo osób oglądało go na przykład na dvd. To był jeden powód, który mógł zrazić wszystkich do ewentualnych kolejnych opowieści bazujących na polityce. Drugim powodem jest to, że polityka - od mniej więcej 2005 roku, kiedy wygrał PIS, wszyscy liczyli na PO-PIS, ale to nie wyszło i zaczęła się dość wyraźna polaryzacja społeczeństwa - uderza nas z każdej strony. Od tamtego momentu miałem wrażenie, że tematy polityczne atakują mnie z każdej strony, dominują sferę publiczną, sferę mediów. Kabarety stały się zbędne, wszystko załatwiają nam newsy. Absurd bije na głowę wszystko. To może być przyczyną, że nie sięga się po tego rodzaju historie. W "Wotum nieufności" pozwoliliśmy sobie osadzić historię kryminalną, przypominającą thriller, w realiach politycznych, ale same te realia przesunąć na drugi plan. To znaczy sama gra polityczna nie jest naszym tematem, jest nim to, co dzieje się z postaciami, tajemnica, która im towarzyszy. Mam nadzieję, że przełamiemy złą passę tego gatunku.

Czy podczas pracy nad "Wotum nieufności" wzorowaliście się na konkretnych politykach, jak wywołany wcześniej do tablicy Vega w swojej "Polityce"?

- Właśnie przed tym chcieliśmy się obronić. Sytuacja jest fikcyjna, w przeciwieństwie do książek i dość specyficznej sytuacji geopolitycznej obecnie. Postanowiliśmy osadzić akcję minimalnie w przyszłości, to znaczy prezydent Rosji jest następcą Putina, ale wciąż jesteśmy w tej samej generacji iPhone’ów (śmiech). Jesteśmy krok przed tym, co wydarzy się jutro.

W jaki sposób ty jesteś zaangażowany politycznie? Tylko jako wyborca? A może starasz się sam działać politycznie?

- Nie, nie. Ja staram się nie mieszać w politykę. Oczywiście mam swoje poglądy, sympatie i antypatie, ale nigdy nie myślałem, żeby w jakikolwiek sposób angażować się czynnie. Uważam, że to absolutnie nie moje pole. Chciałbym uczciwie wykonywać swoją pracę i być za nią uczciwie wynagradzanym (śmiech).

W temacie parytetów w polityce sporo się ostatnimi czasy zmieniło, jednak w "Wotum nieufności" mamy kobietę prezydent. W historii Polski tego jeszcze nie było...

- To jest jeden z tych elementów, które przyciągnęły nas do tego projektu. Opowiadamy o hipotetycznej sytuacji, która nie miała miejsca na naszej scenie politycznej, przez co z automatu odcinamy się od tej konstrukcji, z którą mamy do czynienia na co dzień. Opowiadamy fikcję, co by było gdyby, co jest niezwykle kuszące. A ramy stworzone przez Remka Mroza w tej opowieści wydają mi się naprawdę niezwykle atrakcyjne. Pomysł i odwaga przeprowadzenia tego pomysłu warta jest nie tylko uwagi, ale też obejrzenia.

Poza nazwiskiem Mroza oraz świetną ekipą, czym jeszcze serial przyciągnie widzów przed ekrany?

- Ja stawiam na jakość opowieści. Na to, na ile opowiadana historia będzie potrafiła wciągnąć widza. I mam nadzieję, że wciągnie go tak, jak mnie (śmiech). Z Remkiem Mrozem poznałem się przy okazji wydania książki "Wotum nieufności". To było wiele lat temu, daleko wtedy było do ekranizacji "Chyłki". To był dla mnie kompletnie nieznany autor, świetne spotkanie, a rozmawialiśmy wtedy... o pierwszych zakusach do ekranizacji "Wotum nieufności". Sporo minęło i w końcu stoimy na planie! Tak to bywa, niektóre historie potrzebują swojego czasu, żeby dojrzeć.

To prawda. Doświadczenie filmowe też zdobywa się z czasem i podczas pracy. Ty nie kończyłeś szkoły filmowej...

- Niektórzy mówią, że na szczęście. Było mi bardzo trudno zacząć. Obecnie czasy są łatwiejsze, reżyser bez szkoły nie jest niczym wyjątkowym, jak za moich czasów, kiedy było nas w kraju dwóch, trzech. Teraz to jest dużo bardziej powszechne zjawisko. Co więcej, widzowie też mają świadomość tego, że wykształcenie, jeśli chodzi o jakość filmów, bywa drugorzędne.

- Było mi trudno zacząć, bo byłem osobą kompletnie anonimową, nikt mnie nie znał, a w szkole zdobywamy właśnie znajomości, na przykład przez robienie etiud, które z automatu jadą na festiwale filmowe. Jeśli się wyróżniamy, nasze nazwisko funkcjonuje już na etapie studiów. Ja do szkoły zwyczajnie się nie dostałem, a że byłem uparty, próbowałem we własnym zakresie. Z, myślę, całkiem dobrym skutkiem, skoro właśnie rozmawiamy (śmiech). Ja ciężko tę lekcję odrabiałem. Miałem przyjaciół w Łódzkiej Szkole Filmowej, którzy wynosili mi książki z biblioteki, włamywałem się do nich na zajęcia, uczestniczyłem w tym wszystkim, tylko nieoficjalnie. Zresztą, część tego roku, do którego się włamywałem, stanowi trzon mojej ekipy (śmiech). Nie chciałbym jednak iść tak daleko, żeby dawać komukolwiek rady. Na pewno nie powiem niczego złego na edukację. Jednak bardziej gra to, co mamy w środku, kim jesteśmy, to nie jest tak, że szkoła jest w stanie nas zakrzyczeć, wpoić nam pewne rzeczy, które będą kładły się cieniem na naszej karierze. To są nasze późniejsze wybory. Żeby w tym zawodzie poruszać się swobodnie, trzeba swoje przejść.

Jakim ty jesteś reżyserem? 

- Nie próbuję udawać alfy i omegi. Robienie filmów czy seriali to jest praca zespołowa i to wcale nie ja muszę mieć najlepszy pomysł na realizację danego zadania, danej sceny. Często jest to drugi reżyser, aktorzy. Zawsze warto posłuchać innych.

Co jest dla ciebie wyznacznikiem sukcesu. Kiedy wiesz, że projekt się udał?

- Jeśli ludzie przyszli do kina na mój film, mam ogromną satysfakcję, bo czuję, że to, co miałem do powiedzenia, trafia do szerokiej publiczności. A poza kinową frekwencją, nic nie cieszy bardziej niż nagroda publiczności na festiwalach.

Czujesz presję, żeby "Wotum nieufności" powtórzyło sukces poprzednich ekranizacji Remigiusza Mroza?

- Takie obawy są zawsze. Podobnie było przy ekranizacjach kolejnych serii "Chyłki". To kwestia tego, jak sobie z tym radzimy. Jeśli wiemy, że uczciwie wykonaliśmy swoją pracę, wtedy możemy mieć jedynie pretensje do siebie, bo nie trafiliśmy w gust widza. Zwykle z tematem przychodzi do reżysera telewizja, więc większy ciężar spoczywa na nich, na ich intuicji.

Jeśli miałbyś sam zaproponować temat serialu telewizji, to co by to było?

- Wychodzę z takimi propozycjami dosyć często, ale zawsze słyszę, że to zbyt odważne, że polski widz nie jest jeszcze gotowy na tematy, które mam do zaproponowania (śmiech). Mam ochotę zrobić serial o pierwszym polskim superbohaterze, mam już nawet scenariusz, ale wciąż odbijam się od ściany...

Czekamy zatem na tę propozycję!

- To jest apel, CZEKAMY!

Dziękuję za wywiad.

Zobacz "Wotum nieufności" w Polsat Box Go!

Materiał zawierał linki partnerów reklamowych.

swiatseriali
Dowiedz się więcej na temat: Wotum nieufności | Łukasz Palkowski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy