Gwiazda serialu "The Crown" ujawnia, że boi się bezrobocia
Olivia Coleman ma Oscara, rzesze fanów, zagrała w jednym z bardziej popularnych ostatnio seriali, a mimo to nieobce są jej takie uczucia, jak zwątpienie i lęk przed bezrobociem. I choć teraz zaliczana jest do grona pierwszoligowych gwiazd, jeszcze dwa lata temu jej nazwisko znali jedynie miłośnicy seriali. A i to nie wszyscy. Dlatego do dziś powtarza, że w aktorstwie należy poważnie traktować przede wszystkim rolę, a niekoniecznie siebie.
Gdy w 2017 roku ogłoszono, że to właśnie ona zastąpi w serialu "The Crown" Clarine Foy grającą królową Elżbietę II, większość kiwała głową, z trudem ukrywając, że nazwisko Coleman mówi im mało, żeby nie powiedzieć, że nic. Brytyjka należy bowiem do grona tych artystów, którzy sukcesu i rozpoznawalności doczekali się w wieku dojrzałym. I może dlatego przyjęli go z radością, ale i ogromnym dystansem.
Tak, tutaj warto przypomnieć jej słynny występ podczas Oscarów, kiedy to odbierając statuetkę za brawurowo zagraną rolę królowej w "Faworycie" Yorgosa Lanthimosa, najpierw dała po sobie poznać, jak bardzo zaskoczona jest tą nagrodą, aby potem wystawić do kamery język ignorując prośby o zakończenie i powiedzieć: "Dostałam Oscara. To przezabawne. Nigdy nie wiesz, co się zdarzy".
Niedawno przemawiając do studentów aktorstwa zdradziła, że mimo sukcesu serialu "The Crown", obawia się bezrobocia i ciszy w telefonie. Bo choć ukończyła szkołę teatralną Bristol Old Vic ponad dwie dekady temu, wciąż pamięta swoje wczesne starania o pracę i "okropne uczucie", gdy nikt nie dzwonił po tym, jak poszła na casting.
"Wszystkie te setki przesłuchań, które zrobiłam w ciągu pierwszych dwóch lat zakończyły się niczym. Przewprowadzający przesłuchania nie mówią: "przepraszam, nie dziękuję". Nic mówią nic. To bolesne" - zdradza aktorka na łamach "The Guardian".
"Collie", bo tak nazywają ją znajomi i przyjaciele, udzielała wywiadów w ramach "Mounier Live", serii rozmów internetowych z czołowymi profesjonalistami z branży, zorganizowanej przez Mounier Akadem of Teatrem Artis w Pecha w południowym Londynie, która od 1945 roku szkoli artystów performerów i producentów.
Odpowiadając na różnorodne pytania uczniów, Coleman zdradziła także, jak wyglądały kulisy grania roli królowej Elżbiety: "Włosy, makijaż i garderoba wykonały za mnie trzy czwarte mojej pracy". Powiedziała też, że o wiele trudniej jest zagrać prawdziwą postać niż fikcyjną.
"Ponieważ tak naprawdę, nie wiemy, jaka ona jest. Wiemy to, co ta osoba chce, żebyśmy wiedzieli. Dlatego ta rola nie była łatwa, trochę się z nią bawiłam. Nie wstydzę się powiedzieć, że jestem teraz bardzo zadowolona, że mogę zająć się czymś innym" - przyznała, dodając, że boi się przyszłości. "Bycie zatrudnionym przez dwa lata w serialu, to cudowne uczucie, ponieważ wciąż boję się, że to się więcej nie powtórzy".
Aktorka poradziła też studentom, aby byli mili dla wszystkich na planie. Nie odrzucali scenariuszy nie dość ich zdaniem ambitnych i nie brali pochwał zbyt serio. Bo po tygodniu nikt i tak nie będzie już o tym pamiętał. Najważniejsza jest rola. Nie oni sami. (PAP Life)
moc/