"Szóstka": TVN zrobił "nie-tvnowski" serial i... to jego największy plus!
Wiele już było zapowiedzi i szumnych obietnic dyrektora programowego Edwarda Miszczaka, że nowy serial stacji zrewolucjonizuje rynek telewizyjny i rzuci na kolana widzów. Tym razem padło skromne "to projekt misyjny, brzydszy niż nasze poprzednie seriale", co nie tylko zaskoczyło, ale dało nadzieję na (w końcu) dobry serial TVN.
Sześć osób, które na zawsze połączone zostaną poprzez łańcuchowy przeszczep nerek. Kiedy dawca nie może oddać swojego organu najbliższej potrzebującej osobie, szuka się par, które są w podobnej sytuacji. W ten sposób dochodzi do przeszczepienia krzyżowego, lub jak w przypadku naszych bohaterów, łańcuchowego. Taka transplantacja miała w Polsce miejsce tylko raz. I to właśnie ona zainspirowała twórców do stworzenia historii o cierpieniu, poświeceniu, wielkiej miłości, ale też egoizmie, rozczarowaniu i bezsilności.
Poznajemy ich w momencie, kiedy okazuje się, że wszystkie sześć osób zakwalifikowano do programu transplantologicznego:
Ojciec (Sławomir Orzechowski) - były pijak, ladaco i jak nazwała go sama reżyser "zwykły polski burak", potrzebujący przeszczepu, za który jest w stanie zapłacić pieniędzmi wygranymi w kasynie i córka (Julia Wyszyńska), spłacająca jego długi, zdolna kucharka z podciętymi skrzydłami i brakiem wiary w siebie.
Małżeństwo z pięcioletnim stażem, mąż (Grzegorz Damięcki), dawca, któremu kilka lat temu zmarła żona, zajęty swoimi sprawami, nieobecny duchem, jakby litujący się nad drugą żoną (Gabriela Muskała), która rozpaczliwie pragnie żyć, by począć ich potomka.
Para, która rozstała się przed zakwalifikowaniem do programu - nie byli nawet zaręczeni. On (Mateusz Rusin) jest teraz w szczęśliwym związku, mimo tego decyduje się pomóc byłej dziewczynie (Maja Pankiewicz), która jest zbyt słaba i zbyt skupiona na swojej chorobie, by zauważyć, że nadal coś do siebie czują.
Kinga Dębska, choć nie zawsze równa w swoich filmach, to jedna z ciekawszych polskich reżyserek. Z wielką lekkością, bez patosu i bardzo szczerze potrafi opowiadać o najtrudniejszych sprawach. Taką właśnie jest choroba i ból, których doświadczają bohaterowie "Szóstki". Jednak jak okazuje się z biegiem wydarzeń, to nie oni cierpią najbardziej.
Serial aż kipi od emocji: skrywanych żalów, rozczarowań, niedomówień, litowania się, skrywanego uczucia... Mogłoby wydawać się, że widz poczuje się przytłoczony, jednak sceny, gdzie napięcie sięga zenitu rozładowywane są niewymuszonymi żartami.
Dębska znalazła sposób na to, jak przemawiać do widza jego językiem. Tak, żeby nie czuł się jak obserwator, ale uczestnik wydarzeń.
W doborze obsady na pewno maczała palce reżyser - dlatego możemy spodziewać się "jej" stałych aktorów jak Gabriela Muskała czy Marian Dziędziel. Oboje wspaniali. Choć nigdy nie byłam fanką Muskały i uważałam ją za "tę smutną aktorkę od zbolałych ról", nie sposób nie docenić jej warsztatu. Jej Beata jest niesamowita przez to, że... jest taka przyziemna, prawdziwa. Wydaje się być kimś nam bliskim.
Duży plus dla Mateusza Rusina, tak zagubionego w swoich decyzjach i uczuciach, że macie ochotę przytulić go przez ekran. Świetna Julia Wyszyńska, tak mało wykorzystywana przez serialowych twórców (oby to się zmieniło!), a mająca tak wiele do zaoferowania! I na koniec perełka - Sławomir Orzechowski - cudnie irytujący, pachnący cebulaną polskością "Dżon".
Nie zabraknie też nowych twarzy jak - Maja Pankiewicz, Marianna Zydek, Magda Biegańska. Obiecujące.
Wszyscy są tu na swoim miejscu. Dużo krakowskich drugoplanowych postaci.
Serial realizowano w Krakowie, stąd Rynek, knajpy na Kazimierzu, planty, ale też wnętrza starych, uniwersyteckich klinik, które, jak zdradziła nam producent Krystyna Lasoń, wkrótce przestaną istnieć.
Może to tylko moje odczucie, ale w "Szóstce" panuje zupełnie "niewarszawski" klimat. Jest bardziej swojsko, ale nie przaśnie, domowo. Bohaterowie nie mieszkają w apartamentowcach i nie piją sojowego latte na śniadanie. Prowadzą normalne życia. Zupełnie rozczuliła mnie scena, w której ojciec pogania syna krakowskim "chodźże".
Słowo odmieniane przez twórców i władze stacji przez wszystkie przypadki. Faktem jest, że serial przypomina jedną z "Prawdziwych historii", emocjonalnego cyklu TVN opartego na faktach.
Podczas pokazu premierowego na sali obecne były osoby, które brały udział w pierwszym i na razie jedynym łańcuchowym przeszczepie nerek. Wszyscy cieszą się dobrym zdrowiem.
Czy oswajanie ludzi z tematem transplantacji za pomocą serialu telewizyjnego odniesie skutek i poprawi statystyki przeszczepień i zmieni sposób myślenia Polaków? Nie od razu. Jednak na pewno warto spróbować.
Dwóm z sześciu odcinków, które mieliśmy okazję zobaczyć podczas premiery, daję 7,5/10.