Skazana
Ocena
serialu
8,8
Bardzo dobry
Ocen: 411
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

Michał Czernecki: Na swoje pięć minut musiał długo czekać

Michał Czernecki ostatnio nie może narzekać na brak pracy. Niedawno mogliśmy oglądać go w komedii romantycznej Filipa Zylbera - "Parada serc", a już wkrótce powróci na ekrany z drugim sezonem serialu "Skazana". W najnowszym wywiadzie aktor opowiedział o swoich rolach, istocie aktorstwa oraz życiu prywatnym.

Michał Czernecki to jeden z najzdolniejszych, najciekawszych i najbardziej pożądanych przez twórców aktor swojego pokolenia. Jednak nie zawsze tak było i na swoje pięć minut, które trwa do dziś, musiał długo czekać. Talent, warsztat, cierpliwość, intuicja, wrażliwość zaprowadziły do miejsca, w którym może wybierać takie propozycje, którym chce poświęcić lwią cześć swojego czasu. Jesienią powraca m.in. w drugim sezonie "Skazanej".

Długie oczekiwanie na sukces nie było jednak największym dramatem w życiu aktora. Jako nastolatek musiał mierzyć się z głęboką depresją, która doprowadziła go na skraj życia i śmierci. Czernecki zarówno w wywiadach, jak i na łamach swojej książki "Wybrałem życie" opowiedział o długoletniej chorobie, walce z wahaniami nastroju i dwóch próbach samobójczych. Aktorowi szczęśliwie udało się pokonać wszystkie demony i mógł skupić się na zadbaniu o swoją przyszłość. Dziś robi to, co kocha i wreszcie jest doceniany! Ostatnio postanowił opowiedzieć o swoich najnowszych projektach zawodowych oraz o tym, jak postrzega wykonywany przez siebie zawód. 

Reklama

Beata Banasiewicz, AKPA: Ciekawa jestem, czy w miarę odkrywania historii, czytając scenariusz, Pawła Witkowskiego potrafił pan go bronić?

Michał Czernecki: - Ciężko byłoby go bronić. Raczej starałem się szukać powodów, motywacji dla której człowiek może się posunąć do zrobienia tak złych rzeczy. Szukać w tej postaci ludzkich odruchów, słabości, poczucia humoru. Czyli tego, co sprawia, że widzowie chcą za naszą historią podążać.

Czy przyjmując tę rolę czuł pan, że przekracza jakąś granicę w sobie? To było coś fascynującego, niebezpiecznego, kuszącego, niegodziwego?

- Moja praca polega na tym, żeby z literek na kartkach scenariusza, stworzyć wiarygodną dla widzów postać, która w zależności od potrzeb bawi, wzrusza, przeraża. Nie ma potrzeby przekraczania czegoś w sobie. Ja tworzę dla widzów iluzję i bardzo dobrze się przy tym bawię. Reszta jest tajemnicą warsztatu. Nie chcielibyśmy poznać sekretów prestidigitatora, bo co wtedy z magią, której przecież łakniemy?

Gdyby spotkał pan na swojej drodze Pawła, a wiem, że jest pan uważnym, wnikliwym obserwatorem również siebie, w ilu ruchach, jakimi pytaniami by go pan unieszkodliwił?

- Na szczęście Paweł Witkowski jest tylko wytworem wyobraźni scenarzysty i spotkanie z nim nie grozi nikomu. Z wyjątkiem widzów serialu "Skazana".

"Jeżeli aktorka chce grać, nie może mieć oporu psychicznego do wykonywania tego zawodu, nie może być unurzana w wewnętrznych zgrzytach i kompleksach" - mówił Andrzej Żuławski. Taka jest pana zdaniem Martyna Byczkowska, - olśniewająca, wolna, inteligentna aktorka, która gra Hanię? Będąc na początku kariery stworzyła postać, relację intymną ze starszym mężczyzną, partnerem matki i złamała wielkie tabu.

- Nigdy nie wypowiedziałem się o Martynie słowami Żuławskiego, z którymi zresztą tylko częściowo się zgadzam. Martyna jest świetną aktorką - zdyscyplinowaną, otwartą, ma refleks i intuicję. Praca z nią była bezpieczna, twórcza i pełna satysfakcji.

Jak to jest rozsmakować się w zemście? Ten smak uwiera po zejściu z planu czy się utlenia?

- Musiałaby pani zapytać kogoś, kto się w zemście rozsmakowywał. Ja zagrałem kilka emocjonalnych scen, które mnie nie kosztowały zbyt wiele, bo to moja praca. Przywykłem i potrafię te sfery rozdzielać.

Agnieszka Krukówna, Iwona Pertu, ale też Robert Gonera to zaledwie kilka przykładów utalentowanych "wrażliwców", którzy zapłacili wysoką cenę za swój talent i głębokie zanurzenie w role. Jest coś, ta cienka granica ryzyka, co w tym zawodzie, a pracuje pan ponad 20 lat, potrafi w ułamku sekundy wciągnąć człowieka, aktora w iluzję?

- Aktor, który iluzji się bezkrytycznie poddaje i zaczyna w nią wierzyć przestaje być aktorem. Aktor to ten, który działa, tworzy, balansuje na skraju iluzji i rzeczywistości. Inaczej to co robi przestaje być aktorstwem i staje się niebezpieczne. Zwłaszcza dla niego samego.

W finale pierwszego sezonu zło zostaje ukarane, tak myśli widz. Pana obecność w drugim sezonie świadczy jednak o tym, że na Pawła kulka to za mało, że tu potrzeba większego zła, by go unicestwić?

- Ta historia, której częścią jest postać Pawła jeszcze się nie zakończyła. To jest pewne. Jaki będzie jej dalszy bieg, będzie można przekonać się już niebawem.

Nie liczę na romantyczną rehabilitację pana bohatera, a więc w jakie atrybuty scenarzyści ubrali Pawła tym razem? Czy stopniowanie zła w jego przypadku jest jeszcze możliwe?

- Scenarzyści "Skazanej" udowodnili, że mają sporą wyobraźnię i potrafią zaskoczyć. Dowodem jest to, jak chętnie oglądany był nasz serial. Zapewniam, że drugi sezon dostarczy fanom Skazanej nie mniej emocji.

Wspomnieliśmy już o Martynie Byczkowskiej. Proszę opowiedzieć o Oli Adamskiej, serialowej Pati. Co pan sądzi o tym aktorskim diamencie?

- Ola ma bardzo szerokie emploi. Tak samo wiarygodnie wypada w rolach dziewczęcych i pełnych wdzięku jak i w mocnych, charakterystycznych odsłonach, jak w "Skazanej". Do tego trzeba nie tylko talentu ale i pracy nad sobą, dyscypliny wewnętrznej i odwagi. Ola to wszystko ma i bardzo mocno trzymam kciuki za rozwój jej kariery i za nią samą, bo bardzo się lubimy. Jako aktorzy i jako ludzie.

Jest pan aktorem bez wątpienia zaangażowanym w projekt, a nie tylko w historię bohatera, którego gra. Czy w drugim sezonie Bartosz Konopka i Paweł Flis znów stworzyli wielopiętrową opowieść? O czym to jest historia, według pana?

- Jak każda dobra opowieść traktuje ona o miłości i nienawiści, odwadze i tchórzostwie, potrzebie dominacji oraz potrzebie bycia kochanym i potrzebnym. To wszystko w dobrych proporcjach czeka na widzów w "Skazanej 2". 

Czy spotkanie z Agatą Kuleszą to była dla pana MasterClass? "Zwędził" Pan np. jej notatki, osobisty scenariusz z cennymi uwagami, jej talizman, a może słowa - zaklęcia, które są z panem do dziś?

- Agata jest bardzo doświadczoną aktorką. Jest piekielnie inteligentna, wnikliwa i potrafi zadawać właściwe pytania. Partnerowanie jej to wielka przyjemność i okazja do nauki rzemiosła.

A pan zabiera ze sobą do pracy jakiś talizman?

Nie, nie mam w zwyczaju.

Co z miłością w "Skazanej 2"? Widzowie mogą liczyć na jaśniejsze momenty?

- Wydaje mi się, że sezon drugi jest jeszcze mroczniejszy od pierwszego, ale miłości zabraknąć nie może. Wszak to sól tego gatunku.

Widzę w panu most zawieszony między pracą a domem. Jaki to jest most, jak wysoko zawieszony i jakie budzi w panu emocje?

- Mogę mówić tylko za siebie. To jest praca, która ma swoją cenę. Jest nią nieobecność w domu, wyjazdy, nienormowany czas pracy. Moje wybory zawodowe od pewnego czasu nastawione są na to, żeby te koszty minimalizować. I powolutku zaczyna to przynosić efekty. Proszę trzymać kciuki za dalsze postępy.

Ma pan nastoletnich synów, kontynuując wątek mostu pokoleniowego tym razem, z czego, na czym, zbudowany jest wasz? Co chciałby pan dla nich zakopać w kapsule czasu?

- Staramy się rozmawiać. Komunikować swoje potrzeby, kłopoty, zmartwienia, lęki. Uświadamiam im, że to dzięki tym rozmowom, uczę się od nich ich teraźniejszości i tego przede wszystkim, jak być lepszym rodzicem. Oni uczą mnie świata w którym funkcjonują, bo dla mnie jest on często trudny i niezrozumiały. A ja im daję wszystko, co mam najlepszego i najgorszego. Jak każdy ojciec na świecie.

Mówi się, że starych drzew się nie przesadza, ale pan rok temu przesadził całą rodzinę z Będzina do Warszawy. Wybudował dom, zawalczył o rodzinę, o siebie, o relacje. Jaki jest bilans tej zmiany?

- Widać nie jesteśmy jeszcze takim starym drzewem, bo przeprowadzka per saldo wyszła nam na dobre. Nie obyło się bez trudności, a pandemia nie była tutaj tą jedyną komplikacją, niemniej jednak bilans jest dodatni, zdecydowanie.

Najcięższa praca jaką do tej pory przyszło panu wykonać ze sobą, nad sobą?

- Trudno mi je stopniować pod względem trudności. Każda z nich wymagała odwagi i wysiłku, który jednak opłacił się po stokroć. Wiele mi się już udało, ale i wiele jeszcze przede mną. To mnie ekscytuje i nadaje życiu sens.

Podobno nagradza się pan za każdą rolę. Co zrobił pan dla siebie po zakończeniu zdjęć do "Skazanej 2"?

- Kupiłem sobie wymarzone perfumy. Stoją na półce i czekają na jesień, bo to zapach cięższy i bardziej pasuje do chłodniejszej aury.

Jego Świątobliwość XIV Dalajlama powtarza, że najważniejsze w życiu są pytania, ciekawość, te dwa słowa "nie wiem". Jakie pytanie dziś chciałby zadać, postawić przed światem?

Chciałbym zapytać, jak długo jeszcze prawdziwa męska siła, odpowiedzialność i odwaga, będą musiały żyć w cieniu głupiej, tchórzliwej, dziecinnej i strasznej w skutkach pseudo-męskiej przemocy, dominacji i potrzebie władzy udającej prawdziwą siłę? Jednocześnie, mam nadzieję, że odpowiedź brzmiałaby - już niedługo.

Czy dziś, po 22 latach pracy, może pan powiedzieć, że ten zawód kocha pan z wzajemnością?

- Lubię swoją pracę. Czasem bardziej, czasem mniej. Czasem, jak każdy, w ogóle jej nie lubię. Kocham bliskich mi ludzi, z wzajemnością. Włożyłem i wkładam nadal dużo wysiłku, żeby być zawodowo tu gdzie jestem. I od jakiegoś czasu zauważam, że te wysiłki i zaangażowanie zaczynają przynosić owoce. To przyjemna konstatacja.

Jest pan marzycielem?

- Zdecydowanie. Marzenia postrzegam bardziej jako projekty do realizacji, niż mrzonki o czymś, co nie ma szans się ziścić. Polecam takie podejście. Sprawdza się.

AKPA
Dowiedz się więcej na temat: Michał Czernecki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy