Rodzina na Maxa
Ocena
serialu
7,1
Dobry
Ocen: 52
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

"Rodzina na Maxa": Ina Sobala w nowej roli. "Uwielbiam grać postaci dalekie ode mnie" [wywiad]

Ina Sobala to obecnie jedna z najbardziej rozchwytywanych polskich aktorek. Choć ma dopiero 31 lat, jej artystyczne portfolio już teraz zaczyna pękać w szwach! Jakiś czas temu zaryzykowała i zrezygnowała z roli w serialu codziennym. Zaangażowała się za to w kilka nowych projektów i dziś zdecydowanie nie żałuje tej decyzji. Regularnie pojawia się zarówno na dużym, jak i małym ekranie. We wrześniu w Polsat Box Go zadebiutował serial "Rodzina na Maxa", w którym wcieliła się w Sylwię. O nowej bohaterce, pracy na planie serialu, trudach aktorstwa i relacjach z mamą zdecydowała się opowiedzieć właśnie nam.

Martyna Zielonka, Interia: We wrześniu na ekranach pojawił się serial "Rodzina na Maxa" - lekka komedia obyczajowa, poruszająca jednak bardzo ważny dla każdego temat, jakim jest miłość. W przypadku produkcji Marii Sadowskiej mamy do czynienia z różnymi odcieniami tego uczucia, a jego odnalezienie jest celem wielu serialowych bohaterów, w tym zdaje się głównym celem twojej postaci. Mogłabyś nam nieco więcej opowiedzieć o Sylwii? Jak byś ją scharakteryzowała? 

Ina Sobala: - Jedno jest pewne, Sylwia jest na pewno nietuzinkową dziewczyną! (śmiech) Jest to postać, która w pewien sposób jest stworzona "grubą kreską", czyli na takiej lekkiej zabawie formą i konwencją. Kiedy przeczytałam scenariusz i rozmawiałam o nim z Marysią Sadowską, czyli reżyserką, to zdałyśmy sobie sprawę, że przy graniu postaci Sylwii, jest całkiem sporo pułapek i  bardzo trzeba uważać, aby nie była to postać niesympatyczna. Z tego co wiem, udało nam się z tego nieźle wybrnąć i postać Sylwii ma wielu zwolenników. 

Reklama

Sylwia desperacko szuka miłości i przez to jej zachowanie bywa irracjonalne. Złości się, wybucha, bywa mściwa, a inni bohaterowie starają się omijać ją raczej szerokim łukiem. Jakie uczucia ty do niej żywisz?

Bardzo ją polubiłam. Uwielbiam grać postaci dalekie ode mnie. Mam zresztą poczucie, że jest to przepiękna możliwość tego zawodu. Taka okazja do "wygimnastykowania się" wewnętrznie, zobaczenia się zupełnie inaczej niż zazwyczaj. Fakt, że jest to postać zupełnie inna niż Ina Sobala w życiu prywatnym, jest dla mnie akurat fantastyczne. Tym bardziej, że jakoś tak mi się układa w tym życiu zawodowym, że mogę realizować wiele różnych od siebie postaci. Niedawno kręciłam film "To musi być miłość", gdzie grałam szaloną vlogerkę, która jest wpatrzona w telefon i w Instagrama, a ja prywatnie jestem osobą, która może i prowadzi konta na Instagramie, ale woli wychodzić na grzyby z psem (śmiech). Stanowi to dla mnie zatem duże pole do gimnastyki zawodowej i artystycznej. 

Czy jest jakaś scena z udziałem Sylwii, która szczególnie zapadła ci w pamięć?

- Jeżeli chodzi o Sylwię, to sama obecność na planie zapadła mi mocno w pamięć. Jak tylko się pojawiałam, cała ekipa nie kryła radości, bo zawsze było bardzo dużo śmiechu przy okazji moich scen. Za każdym razem można się było spodziewać, że będzie zabawnie. Było to dla mnie dość trudne, bo ciężko nieść na swoich barkach odpowiedzialność za to, aby za każdym razem wymyślić coś ciekawego i zabawnego, ale wszyscy byli bardzo pomocni i wspierali mnie w tym procesie. 

- Chciałabym też dodać, że bardzo dobrze pracowało mi się na planie z Filipem Orlińskim, który gra Filipa. Mamy w kolejnych odcinkach kilka zabawnych wspólnych sekwencji, szczególnie gdy Sylwia wprowadza się do mieszkania jego i Maxa. Uważam, że Filip to bardzo zdolny i ciekawy aktor. Fantastycznie się z nim pracuje, mam nadzieję, że dzięki "Rodzinie na Maxa" da się poznać szerszej widowni i zdobędzie swoich fanów.

Jak wspominasz pracę na planie serialu i współpracę z reżyserką, Marią Sadowską, która coraz śmielej poczyna sobie za kamerą?

Maria jest reżyserką z dyplomem i to jeszcze obronionym, na słynnej Filmówce, czyli Łódzkiej szkole filmowej. Wprawdzie "Rodzina na Maxa" jest  jej pierwszym serialem, ale wcześniej zrealizowała wiele nagradzanych filmów pełnometrażowych. Myślę, że dla niej praca na planie serialu była swego rodzaju przygodą, bo jednak ta praca znacznie różni się od pracy nad filmem. Na wiele scen jest o wielkie mniej czasu niż normalnie, musimy zrealizować o wiele więcej dni zdjęciowych, co przekłada się na ogromny stres towarzyszący twórcom przy pracy, bo każdy kolejny dzień to kolejne wydatki. 

- W Marysi cenię przede wszystkim to, że chętnie odwołuje się do popkultury. Nie boi się używania nowej technologii, nowego sposobu narracji. Mnie się bardzo dobrze z nią pracowało. Fajnie jest móc dzielić doświadczenia na planie z kobietą, bo to nie jest do końca takie oczywiste. Przez lata był to jednak zawód wspierający bardziej mężczyzn. Uważam, że warto o tym głośno mówić. 

Podsumowując już rozważania dotyczące serialu, chciałabym żebyś powiedziała, co twoim zdaniem jest najmocniejszą stroną produkcji? Jakie elementy mają szansę skraść serca widzów i zatrzymać ich na dłużej?

Na pewno jednym z takich elementów jest to, że w serialu pojawia się dużo "nowych" twarzy. Mamy do czynienia z takim nieoczywistym castingiem. Jest też Anna Smołowik w jednej z głównych ról, która zdecydowanie ma szansę przyciągnąć uwagę widzów swoją naturalnością i wdzięcznością. 

- Dosyć ciekawy jest również sposób narracji. Oglądając pierwsze odcinki serialu na Polsat Box Go, zdałam sobie sprawę, że chyba wcześniej nie spotkałam się z taką formą. Mamy tam sporo retrospekcji, zmiany czasu, przerzuty kamery. To jest coś, co ma szansę spodobać się szczególnie młodym widzom. Zresztą podobnie jak muzyka, która jest bardzo dobra.

Ostatnio coraz częściej możemy cię oglądać w repertuarze komediowym, bo oprócz "Rodziny na Maxa", tak jak wspominałaś, pojawiłaś się w dwóch komediach romantycznych. Komedia to gatunek, w którym czujesz się najlepiej?

Jak byłam w szkole teatralnej to najlepsze oceny dostawałam za role dramatyczne. Zresztą na Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi zdobyłam nagrodę za tego typu rolę właśnie. Generalnie robię bardzo różne rzeczy, co jest raczej dużą rzadkością. Rola w "Stuleciu Winnych" była bardzo dramatyczna. Miałam wątek poronienia, ukrywania się męża, w tle strajki, komunizm. To było niezwykle wymagające. Niedawno skończyłam też zdjęcia do "Wotum nieufności", czyli nowego serialu Łukasza Palkowskiego i Remigiusza Mroza. Dlatego mogę powiedzieć, że tak naprawdę robię dosyć dużo skrajnych rzeczy, co bardzo mnie cieszy, bo daje mi to dużo takiego fajnego powera w tym zawodzie. Bardzo o to walczę, żeby móc się zmieniać do roli i nieco "gimnastykować". 

Dzięki temu być może uda ci się uniknąć pewnego rodzaju zaszufladkowania.

Tak, ale kosztuje to na pewno dużo pracy i dużo kompromisów, bo trzeba czasem odmówić i mieć nadzieję, że nikt się na to nie obrazi, a potem trzeba coś przyjąć i robi się z tego taki trochę "House of Cards".

Pochodzisz z aktorskiej rodziny, miałaś nawet okazję grać z mamą w jednym serialu. Kiedy narodził się w tobie pomysł, by pójść w jej ślady? Czy było to marzenie małej Iny, czy pomysł ten wykiełkował dużo później?

Przez to, że wychowywałam się w takiej artystycznej rodzinie bardzo długo miałam poczucie, że aktorzy są nadludźmi z ogromną wiedzą na temat sztuki i literatury. Znajomi mamy, osoby z jej otoczenia byli najprawdziwszym erudytami. Dorastanie w takim towarzystwie, gdzie wszyscy się przepięknie wypowiadają czy to o Szekspirze, czy o Czajkowskim, wywołało we mnie dużo kompleksów. Wydawało mi się wtedy, że żeby być aktorem, po prostu trzeba być geniuszem znającym się na wszystkich aspektach sztuki. 

- Tak naprawdę jednak zawsze ciągnęło mnie do aktorstwa. Jako nastolatka brałam udział w konkursach recytatorskich i chodziłam do szkolnego kółka teatralnego. Pamiętam, że pojechaliśmy nawet z jednym spektaklem na konkurs, ale mocno mnie to całe występowanie na scenie stresowało. Głównie to, że ktoś na mnie patrzył. Za każdym razem, kiedy wychodziłam na scenę, trzęsłam się i byłam mocno przestraszona. To stanowiło pewien "problem" (śmiech). Przez te wszystkie sytuacje jednak, mam wrażenie, że podeszłam do tego zawodu mądrzej, bo nigdy w nim nie szukam takiego rodzaju radości, że wszyscy na mnie patrzą i to mi się podoba. Raczej inne rzeczy mnie tu motywują. 

- Bardzo długo myślałam o aktorstwie, ale wstydziłam się też przyznać mamie, bo znałam ten zawód od kuchni. U nas była taka sytuacja, że mama mnie nie zabierała na żadne bankiety. Starała się całkowicie mnie od tego odsunąć. Bardzo zależało jej, żebym sama wybrała swoją drogę. 

Jak wobec tego twoja mama zareagowała na to, że jednak wybierasz się do szkoły teatralnej i planujesz pójść w jej ślady? Czułaś duże wsparcie?

Wspierała mnie, tak jak pewnie każda mama w tej sytuacji. Chociaż ona nie była jakąś wielką zwolenniczką tej ścieżki. Dopiero teraz, gdy jestem cztery lata po studiach, zaczynam rozumieć, co miała na myśli, mówiąc, że to nie jest najstabilniejsza droga na świecie. To jest dla kobiety bardzo trudny i niesprawiedliwy zawód. W ogóle aktorstwo jest bardzo niesprawiedliwym zawodem. Jeżeli miałabym komuś coś radzić, to jeśli ktoś ma w sobie takie poczucie, że świat powinien być sprawiedliwy, to na pewno niech nie bierze pod uwagę tego zawodu. Aktorstwo jest profesją trudną, przede wszystkim ze względu na różnego rodzaju niestabilności. Bardzo często decyduje tu łut szczęścia.

- Mama mnie wspierała, ale jednocześnie bardzo się martwiła. Dała mi przeżyć to po swojemu. Na szczęście dostałam się do zupełnie innej szkoły niż ona. Moja mama skończyła Akademię Teatralną w Warszawie, a ja we Wrocławiu. Miałyśmy doświadczenia kompletnie dwóch różnych miast. I co jest śmieszne - mama urodziła się we Wrocławiu i wyjechała na studia do Warszawy, a ja urodziłam się w Warszawie i wyjechałam na studia do Wrocławia.

Jak wspominasz okres studiów i sam Wrocław?

- Fantastycznie. Było wspaniale, chociaż szkoła teatralna jest ekstremalnie trudnym doświadczeniem, bo na nic się nie ma czasu i siedzi się na zajęciach po 12-13 godzin, łącznie z weekendami. Wszystko to doprowadziło do tego, że ta 17-tka osób, bo tyle było nas na roku, stała się dla mnie niemal rodziną. Bardzo to doceniam. To był fantastyczny czas i pokochałam Wrocław. Uważam, że jest przepięknym miastem.

Chciałabym jeszcze wrócić do tego, co wspominałaś wcześniej. Mówiłaś o różnych trudnościach w zawodzie aktora, m.in. o niestabilności i niesprawiedliwości. Czy te elementy twoim zdaniem są najbardziej zniechęcające? Jakie obawy towarzyszyły ci podczas rozpoczynania tej ścieżki?

- Pewne obawy cały czas mi towarzyszą. To jest zawód, w którym ciągle jest dużo stresu. Dziś jadę na zdjęcia i zaczynam coś od nowa. Poznam nową ekipę, będę pracowała z kilkoma osobami, które już znam, ale jednak w kompletnie nowym projekcie. Stresujące jest to, że cały czas trzeba zaczynać od początku, cały czas zdaje się kolejne egzaminy. Obawy w życiu aktora niestety nigdy się nie kończą. Ciągle pojawiają się pytania: Czy jestem dobry? Czy dostanę kolejną pracę? Czy to jest mój najlepszy projekt? One są cały czas z nami, niezależnie od tego, ile mamy przed sobą, a ile za sobą. 

Ty póki co chyba jednak nie narzekasz na brak pracy. Masz za sobą kilka projektów i jak sama wspominałaś, pracujesz nad kolejnymi. Nad czym obecnie pracujesz? Co masz w planach?

Niestety nie mogę zbyt dużo zdradzić ze względu na umowy i kary związane z odstąpieniem od pewnych punktów. Mogę powiedzieć jedynie, że zagrałam w "Wotum nieufności" i niedługo wracamy też na plan "Rodziny na Maxa". 

Rola-marzenie. Masz taką? 

Zawsze marzyły mi się dwie rzeczy. Pierwszą z nich było coś takiego jak serial "Wataha", żeby móc wyjechać z ekipą filmową na dwa miesiące na przykład w Bieszczady, które kocham. Żeby móc się zaszyć w górach i żeby ta ekipa stała się taką rodziną filmową. Chciałabym móc na jakiś czas oderwać się zupełnie od świata rzeczywistego i całkowicie wniknąć w ten filmowy.

- A druga rzecz - marzy mi się też taki projekt, który dałby mi możliwość otworzenia maksymalnie swojego serca.

Takich projektów życzę w takim razie i dziękuję za rozmowę. 

swiatseriali
Dowiedz się więcej na temat: Ina Sobala | Rodzina na Maxa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy