"Ród smoka": O tej scenie mówią wszyscy! Mrozi krew w żyłach
Za nami premiera pierwszego odcinka wyczekiwanego serialu "Ród smoka". Poprzeczka została postawiona wysoko, producenci zrobili więc wszystko, aby zachęcić widzów do śledzenia kolejnych odcinków. Tych, którzy nie widzieli jeszcze otwarcia serii ostrzegamy - poniżej omawiamy najbardziej poruszającą scenę otwarcia.
Akcja "Rodu smoka" rozgrywa się na 200 lat przed wydarzeniami pokazanymi w serialu "Gra o tron". Opowie on o upadku władającego smokami rodu Targaryenów, do którego doprowadziła wojna domowa. Scenariusz powstał na podstawie powieści Martina zatytułowanej "Ogień i krew".
"Tak, drodzy czytelnicy, będzie to moja historia. Oczywiście wprowadzonych zostało trochę zmian - nie mogliśmy zaprezentować trzech alternatywnych wersji wszystkich ważnych wydarzeń, bo byśmy zwariowali - ale myślę, że Ryan Condal i scenarzyści dokonali właściwych wyborów. A nawet kilku ulepszeń" - pisał w czerwcu na swoim blogu autor "Pieśni lodu i ognia".
"Ród smoka" ma przedstawiać losy silnych bohaterek, które funkcjonują w skrajnie mizoginistycznej rzeczywistości.
"Moją ulubioną rzeczą jest to, że mężczyźni w 'Rodzie' będąc mizoginami, cały czas nie doceniają kobiet. Więc super jest obserwować potem, gdzie to ich prowadzi" - mówi producentka Jocelyn Diaz w rozmowie z WP Teleshow.
"Razem z innymi scenarzystami często dyskutowałyśmy o tym, jak historia pisana jest przez mężczyzn, przez wygranych. Kobiety są z niej wykasowane. Tworząc scenariusz zastanawialiśmy się, co mogły robić i mówić kobiety, ale wciąż trzymaliśmy się sensu opowieści" - dodała Sara Hess.
Praca producentek daje się wyraźnie zobaczyć w jednej ze scen pierwszego odcinka, która ukazuje dramatyczny poród.
"Naszym zamierzeniem było przedstawienie porodu jako pola bitwy kobiety. Często mówi się 'każda kobieta musi przez to przejść'. Ale prawda jest taka, że to jest bolesne, straszne, zagrażające życiu, to jest męka. Tak wygląda ich pole bitwy. Zwłaszcza w dawnych wiekach, gdy nie było odpowiedniej pomocy medycznej" - wyjaśniła Sara Hess w rozmowie z WP Teleshow.