Dorota Chamczyk: Kulisy produkcji TVN. Polski show-biznes od kuchni [wywiad]
Co to dziś znaczy dobry serial? Jak pracuje się z największymi gwiazdami polskiego show-biznesu? "To przede wszystkim dobra historia, ciekawe postaci, dobrze skonstruowany scenariusz, właściwa obsada, rzetelna realizacja i zaangażowani w projekt kompetentni ludzie" - mówi producentka TVN Warner Bros. Discovery Dorota Chamczyk.
Francuski format "Dix pour cent" wreszcie doczekał się polskiej adaptacji. Serial "Mój agent" osadzony jest w fikcyjnej agencji aktorskiej, której pracownicy muszą zapanować nad niekiedy nieokiełznanym temperamentem swoich sławnych klientów, łagodzić konflikty i godzić często sprzeczne priorytety gwiazd i producentów filmowych.
Francuski serial zyskał status kultowego w okresie pandemii, gdy pojawił się na platformie Netflix. Od tamtego czasu stał się globalnym hitem z wieloma lokalnymi adaptacjami. Czym właściwie jest format telewizyjny, jak wygląda proces jego adaptacji i jak pracowało się z największymi gwiazdami polskiego show-biznesu? O serialu opowiada producentka TVN Warner Bros. Discovery - serialu Player Original "Mój agent" - Dorota Chamczyk.
Sylwia Szostak: Serial "Mój agent" to adaptacja francuskiego formatu, a formaty telewizyjne kojarzymy raczej z programami rozrywkowymi. Skąd decyzja, aby zaadaptować format serialu fabularnego?
Dorota Chamczyk: - Być może hasło format kojarzymy głównie z rozrywką, ale tytułów fabularnych, które oparte są na zagranicznych produkcjach, jest wiele, choć nie zawsze widz może zdawać sobie z tego sprawę. Na naszym rynku jest i było dużo seriali powstałych w oparciu o zagraniczny oryginalny scenariusz czy koncept, przykładowo: "Ojciec Mateusz", "Komisarz Alex", "rodzinka.pl" czy TVN-owe "Usta usta" - angielski "Cold Feet". Nawet amerykański serial "Homeland" jest formatem opartym na izraelskim "Hatufim", a "The Killing" znane pod polskim tytułem "Dochodzenie" to amerykańska adaptacja duńskiego "Forbrydelsen".
- Dla TVN wielkim sukcesem była adaptacja kultowego sitcomu "Niania" czy formatu "Kasia i Tomek". Dzisiejsza "lokomotywa prime time'u", czyli serial "Na Wspólnej" pierwotnie miał być wzorowany na formacie. To jest zresztą ciekawa historia, bo to był mój pierwszy projekt dla TVN. Po kilkunastu latach pracy w Teatrze Telewizji zdecydowałam się w 2002 roku na przejście do stacji komercyjnej do pracy właśnie przy starcie tego tytułu. Pozytywne doświadczenia wyniesione z produkcji rozrywkowych formatów wpłynęły na decyzję TVN o wyborze zagranicznego "Beetwen Friends" /"Barátok közt", który stał się pierwowzorem serialu "Na Wspólnej". Adaptując format ma się przeświadczenie, że dostajemy solidną podstawę, ponieważ zwykle jest to projekt, który został przemyślany i wyprodukowany gdzie indziej z sukcesem, więc wiemy, jak wygląda, jak działa. Można zdecydować, co wykorzystać, z czego zrezygnować, a co poprawić. Takie scenariusze nie tylko adaptuje się na język lokalny, ale przede wszystkim dostosowuje do lokalnego kontekstu kulturowego i społecznego. I tu pojawiają się różne rozwiązania i niespodzianki.
- Obecnie dostęp do oryginalnych tytułów jest bardzo łatwy, co naturalnie wywołuje więcej porównań i są one wpisane w ryzyko decyzji o adaptacji. Przykładowo przy "Niani", której oryginał emitowany był w polskiej telewizji, komentarze, dotyczące głównej bohaterki, grającej i wyglądającej podobnie do Fran Drescher pojawiły się natychmiast. Dyskusja czy polski producent telewizyjny może mieć lokaja była burzliwa. Niemniej jednak bez tego lokaja i fantastycznej roli Adama Ferencego to nie byłaby "Niani", a Agnieszka Dygant nie imitowała Fran Drescher tylko stworzyła charakter polskiej Frani, nawet jeśli fizycznie ją przypominała. W przypadku adaptacji pojawia się zawsze pytanie jak blisko, a jak daleko być od oryginału. Jedno i drugie rozwiązanie ma swoje wady i zalety. Ale takie jest ryzyko przy adaptacjach - wierność może być oceniona, jako brak inicjatywy, a zmiany nie muszą być zmianami na lepsze.
Ale w przypadku "Na Wspólnej" to chyba była dobra decyzja dla stacji, bo serial jest w emisji do dnia dzisiejszego?
- Tak, chociaż od około setnego odcinka scenariusz "Na Wspólnej" jest pisany jak oryginalny polski serial, czyli od 20 lat. Rzeczywistość okazała się dużo bardziej skomplikowana, a pokładane nadzieje zarówno w zagranicznym formacie, jak i zagranicznych fachowcach musiały ulec ostrej korekcie. Czym innym jest adaptacja "Koła fortuny", "Tańca z Gwiazdami" czy nawet "Big Brothera", a zupełnie czym innym adaptacja scenariuszy codziennego serialu, który nie tylko dialogami w języku polskim, ale swoją fabułą, bohaterami, swoim światem przedstawionym musi rezonować z polską widownią. Początkowo próbowaliśmy trzymać się blisko tłumaczonych tekstów, postaci i wątków, ale dość wcześnie zorientowaliśmy się, że musimy podążać własną drogą.
- Przy adaptacji tego formatu okazało się, że wątki z zagranicznych scenariuszy nie przystają do mentalności polskiego widza i jego oczekiwań. Dlatego też ze strony TVN zapadła decyzja o rezygnacji z zagranicznych tekstów i pisaniu oryginalnych polskich scenariuszy, w których mogła lepiej odnaleźć się polska widownia i odbić nasza rzeczywistość. Rezygnacja z zagranicznych tekstów okazała się koniecznością, co oczywiście przy toczącej się produkcji i już stworzonych bohaterach było szalenie trudnym procesem. Cały proces adaptacji był początkowo trudną, ale dobrą szkołą dla wielu piszących. Te doświadczenia wpłynęły na późniejsze wybory zagranicznych formatów oraz cały proces produkcji. Przygoda z "Na Wspólnej" nauczyła mnie, że podstawą dobrej realizacji każdego fabularnego projektu jest zespół scenarzystów i producencki nadzór. Wyciągnęliśmy wtedy szereg wniosków, z których korzystaliśmy przy pisaniu własnych oryginalnych cotygodniowych i codziennych seriali.
A czym właściwie jest format telewizyjny?
- Rozrywkowy show z jury i gwiazdami, teleturniej, a serial to zupełnie różne światy. W rozrywce bazą jest obejrzany oryginał i tzw. biblia produkcyjna z opisanymi regułami gry dla uczestników, a w serialu podstawę stanowi oryginalny projekt i scenariusze, albo przynajmniej listy dialogowe. Czasem towarzyszą temu materiały sprzedażowe - coś na kształt biblii, ale ich zawartość i stopień uszczegółowienia bywa bardzo różny.
A co konkretnie przekonało stację do adaptacji akurat francuskiego formatu "Dix pour cent", znanego w Polsce pod tytułem "Mój agent".
- Ten serialowy format stał się globalnym hitem - był adaptowany między innymi w Kanadzie, Wielkiej Brytanii, Południowej Korei, Indonezji, Malezji, Indiach, Turcji i we Włoszech. Dlatego decyzja TVN o jego realizacji nie powinna dziwić. Sukces tego formatu oparty jest na jego uniwersalności, za to też osobiście go cenię. Autor pomysłu przez wiele lat był agentem, ale razem ze scenarzystami nie oparł się tylko na pojedynczych środowiskowych plotkach i anegdotach, ale potrafił nadać im uniwersalny wymiar. Dylematy: jak przekazać sławnej aktorce, że nie zostanie zaangażowana z powodu wieku do wymarzonej produkcji, jak pogodzić zwaśnione od dawna dwie gwiazdy, jak zmusić parę aktorów, którzy nie lubią się prywatnie do zagrania zakochanych, jak pogodzić różnice w podejściu do pracy gwiazdy i debiutującego reżysera, itd. - zdarzają się w każdym miejscu świata. To jest tak naprawdę opowieść o relacjach, które panują w naszej branży niezależnie od geografii. W tej historii mogą zobaczyć się przedstawiciele show-biznesu z najróżniejszych krajów, a lokalni producenci mogą te historie z łatwością dopasować i zaadaptować dla swojej widowni.
- Z naszego punktu widzenia, francuski temperament i dynamika pokazanego środowiska wydały nam się bliskie. Tam też nie ma odwzorowywania pracy francuskich agencji jeden do jednego. To kreacja, co wiemy od producentów "Dix pour cent". Oryginalni bohaterowie są impulsywni, wybuchowi, szargani silnymi emocjami, mówią sobie bolesną prawdę, mają różne motywacje, cele i temperamenty, więc konflikty są na porządku dziennym, ale oni z tych trudności wychodzą bogatsi o cenne doświadczenia.
- Mikrokosmos agencji aktorskiej z francuskiego oryginału świetnie ukazuje dynamikę ludzkich relacji charakterystyczną dla tej branży. W powietrzu wisi klimat konkurencji, walki o najlepszą rolę, wyższe honorarium, ale nie demonizuje tego środowiska, bo na koniec dnia bohaterowie jednak przezwyciężają kryzysy, swoje ego i wyzwania branży. Widzimy nie do końca idealne charaktery, którym też zdarza się popełniać błędy, co może dać widzom nadzieję i poczucie, że można wyjść z konfliktów z twarzą, różnić się i dalej skutecznie pracować razem. Dla mnie siłą tego formatu są świetnie wykreowane postaci i konwencja. A dodatkowo, serial pokazuje kulisy branży, co dzieje się za przysłowiową kurtyną, z drugiej strony kamery. To jest moim zdaniem atrakcyjne także dla polskiego widza, bo jednak show-biznes w dużej mierze owiany jest pewną aurą tajemniczości, którą dodatkowo podsycają internetowe portale.
Jak wyglądał proces adaptacji scenariusza?
- Po pierwsze odpowiedzieliśmy sobie na pytanie, czy chcemy być daleko czy blisko oryginału. Nie znaleźliśmy powodów, aby dobre i uniwersalne historie przerabiać siłowo na inne, ponieważ dobrych fundamentów nie warto zmieniać, jeśli są zabawne, trafne i wiarygodne. Chcieliśmy także zachować fundamentalne cechy postaci pierwszoplanowych z agencji z uwagi na ich wyrazistość. Nie planowaliśmy, angażując polskie gwiazdy, aktualizować ich perypetii pod znane o nich w środowisku anegdoty. Kiedy gwiazdy już były wybrane, skupiliśmy się na analizie odcinkowych historii z ich udziałem pod kątem uwiarygodnienia, "dosmaczenia" konkretami z ich życia. Dla postaci z agencji bardzo ważne były castingi i znalezienie odpowiednich charakterów i temperamentów, pasujących do scenariusza.
- W koreańskiej wersji, główna bohaterka jest osobą heteronormatywną, w odróżnieniu od oryginału. My nie mieliśmy powodu, aby dokonywać tu zmiany. Wersja turecka czy hinduska są mocno osadzone w lokalnej kulturze i tradycji tureckich czy boolywoodzkich filmów oraz seriali, która zdecydowanie różni się od europejskiej. W kanadyjskiej wersji mnóstwo scen plenerowych przerzucono do dekoracji, zrezygnowano ze scen, które wymagały lokacji i dużej ilości statystów, co poskutkowało zmianami typu: zamiast opowiadania scenami mamy to samo w dialogach.
- Kiedy TVN zakupił licencję na adaptację francuskiego oryginału, od razu przystąpiliśmy do prac scenariuszowych. Karol Klementewicz - scenarzysta z dużym doświadczeniem przy adaptacji formatów fabularnych - rozpoczął prace adaptacyjne od oglądania pierwowzoru w języku francuskim, bardzo dokładnego z racji tego, że z wykształcenia jest romanistą. Podobnie główna reżyserka Julia Kolberger, zapoznała się z całym dostępnym po francusku materiałem, klimatem i dynamiką oryginału. Potem po dyskusjach nad kolejnymi wersjami, decyzjach związanych z wybranymi dramaturgicznymi rozwiązaniami i językiem dialogów, przyszedł czas na próby czytane z aktorami i analizę scenariuszy od strony produkcyjnej. Razem z producentem Mikołajem Lizutem z Lizart Film i Julią Kolberger mieliśmy też możliwość rozmowy z producentami francuskiej wersji, co zawsze jest korzystne, ponieważ pozwala dopytać o różne praktyczne aspekty.
A jak pracowało się z taką plejadą polskich gwiazd? W każdym odcinku, a jest ich na razie 12, fabuła krąży wokół innego bohatera - sławnej i rozchwytywanej aktorki lub aktora. Rzadko w jednym serialu możemy zobaczyć, aż tyle znanych i lubianych nazwisk.
- W każdym odcinku jest inna polska gwiazda, która gra samą siebie. W pierwszej serii występują: Magdalena Cielecka, Danuta Stenka i Grażyna Szapołowska, Jerzy Stuhr z synem Maciejem, Marta Żmuda-Trzebiatowska, Magdalena Boczarska, Tomasz Karolak i Daniel Olbrychski. A w drugiej serii: Agnieszka Więdłocha i Antoni Pawlicki, Andrzej Seweryn, Krystyna Janda, Marian Opania, Agata Kulesza i Adam Graf.
- Zarówno producenci, jak i Julia Kolberger oraz reżyserka obsady Ewa Brodzka mieliśmy własne - wiarygodne dla opisanych tam historii - typy aktorskie na bohaterów każdego z odcinków. Konsensus osiągnęliśmy szybko. Jestem pewna, patrząc na wyżej wymienione nazwiska, że dokonaliśmy właściwych wyborów, a największym sukcesem była radość twórców z możliwości wzięcia udziału w tym projekcie i dystans do propozycji "zagrania siebie" w konwencji tegoż serialu.
- W rolach agentów z kolei chcieliśmy pokazać aktorów, których szukaliśmy na castingach. Obejrzeliśmy niezliczoną ilość self-tape’ów, z których wybraliśmy po kilka osób do każdej z postaci. Kolejnym etapem było sprawdzenie przed kamerą, jak wybrani aktorzy czują się ze sobą, czy są dobrze dopasowani, czy jest między nimi chemia. W tym serialu mamy bohatera grupowego. Patrzyliśmy na całość obsady agencji. Francuskie postacie bardzo rezonują i zapadają w pamięć. Zależało mi, żeby opisane w scenariuszu wyraziste charaktery nie zniknęły i tworzyły też dobry kontrast z gwiazdami.
Współtwórcą francuskiego oryginału jest Dominique Besnehard, jeden z najbardziej znanych agentów aktorskich we Francji. Czy polska wersja jest, podobnie do oryginału, osadzona w lokalnych realiach?
- Jak wcześniej nadmieniłam: świat agencji to także w oryginale kreacja. Pracuję w telewizji przy teatrach, serialach, filmach od 30 lat, co jest podstawą mojego doświadczenia w pracy z aktorami oraz ich agentami i mogę śmiało powiedzieć, że historie i sytuacje ukazane w serialu mogłyby absolutnie zdarzyć się u nas - tu i teraz. Czy podobna do AAK agencja mogłaby być w Warszawie? Tak. Czy opisane w serialu sytuacje pomiędzy aktorami, agentami, reżyserami, producentami czy scenarzystami mogłyby mieć miejsce? Tak. Dlatego z tak dużą uwagą dobieraliśmy obsadę gwiazd do każdego odcinka, aby idealnie pasowała do konkretnej historii. Charaktery agentów są do odnalezienia i w naszych realiach.
- Nie jestem zwolenniczką myślenia, że my wiemy lepiej, że wymyślimy lepsze historie niż w oryginale. Jeśli kupujemy świadomie format o określonej konwencji i on jest bardzo dobry, to po co zmieniać fabułę na siłę? Dewiza, że lepsze jest wrogiem dobrego często jest zasadna. Mogę coś zmienić w oryginalnym scenariuszu, ale tylko wtedy, jeśli jest ku temu powód. To wcale nie znaczy, że praca nad adaptacją była prosta. Anegdoty, dowcipy, język postaci, sytuacje i konteksty wymagały właśnie dostosowania do naszych realiów. Tu trzeba było szukać zmian i je wprowadzać. Nie da się rytmu języka francuskiego zastosować jeden do jednego w polskim. Wątki z francuskiej wersji mogą z pewnością zainteresować polskiego widza. Aby jeszcze podkręcić autentyczność tych portretów, spotykaliśmy się z każdą z gwiazd i prosiliśmy, aby pomyślała, czy może do scenariusza dodać jakieś elementy z własnego życia i doświadczenia zawodowego. Serial to oczywiście historia fabularna, fikcja, ale tutaj gwiazdy zaproszone do współpracy grają "same siebie", więc jest w tym rodzaj zabawy, dobrej rozrywki, co dla mnie jest podstawowym walorem serialu "Mój agent".
Ma pani na koncie liczne sukcesy serialowe: "Magda M.", "Lekarze" i ostatnio "Chyłka". Jaka jest recepta na dobry serial?
- Pytanie: co to dziś dla nas znaczy "dobry serial"? Pewnie każdy ma swoją definicję. Według mnie to przede wszystkim dobra historia, ciekawe postaci, dobrze skonstruowany scenariusz, właściwa obsada, rzetelna realizacja i zaangażowani w projekt kompetentni ludzie, pracujący w warunkach, które pozwalają na zrobienie tego, co wcześniej zaplanowano, korzystając z talentu wszystkich twórców... plus mały margines czasu i środków na tzw. "nieprzewidziane".
Rozmawiała Sylwia Szostak