"Piękni i bezrobotni": Robert Górski i Mikołaj Cieślak. Jak zostali bezrobotnymi i czy warto gapić się na wiatrak
Robert Górski i Mikołaj Cieślak pracują razem od dwudziestu lat. Stworzyli Kabaret Moralnego Niepokoju, serial o Prezesie i jego asystencie Mariuszu, a teraz będą... bezrobotni! Ale z jakim sukcesem!
Już w marcu w Polsacie zobaczymy ich w nowym serialu "Piękni i bezrobotni", gdzie jako przyrodni bracia Gwidon i Romek będą próbowali spłacić kredyt zaciągnięty u fałszywego przyjaciela (w tej roli demoniczny Wojciech Kalarus). Nie będzie to łatwe, panowie zostaną zmuszeni do podejmowania się przeróżnych zajęć, aby spłacić kolejną ratę. Będą statystować w filmie, wyprowadzać psy, sprzedawać wegańskie burgery... i dostarczać widzom mnóstwa uśmiechu. A w życiu? Czego nigdy nie chciałby robić Robert? I dlaczego Mariusz nie znosi grabić trawy? Co złego jest w słowie "drapak" i jak można razem pracować i przyjaźnić się przez tyle lat? Zapytaliśmy ich o to wszystko! Zobaczcie, co odpowiedzieli.
Anna Rząrzewska: Włączę dyktafon i zaczynamy
Mikołaj Cieślak: - A to ja pójdę po herbatę.
Robert Górski: - Niemożliwy jest!
A tyle lat jesteście razem i nie zanosi się, żeby coś się miało zmienić.
Robert: - No właśnie. Z przerażeniem na to patrzę i dlatego jutro wyjeżdżam na wakacje bez niego. To znaczy mam nadzieję, że bez niego! Próbowałem ukryć wyjazd do ostatniej chwili, żeby przypadkiem nie wsiadł do samolotu ze mną. Na szczęście boi się latać, więc może w ten sposób będzie można się go pozbyć.
Czyli gdybyście jako "Piękni i bezrobotni" próbowali podjąć pracę stewardów byłoby trudno?
Robert: Musiałbym go bardzo do tego przekonywać. Ale to dobry pomysł, moglibyśmy być stewardami w jakiejś taniej linii lotniczej. To by się może spodobało w produkcji, bo kręcilibyśmy w jednym pomieszczeniu i to byłby bardzo tani odcinek.
Mikołaj Cieślak (wraca z kubkiem): - Dzień dobry!
Dzień dobry! Porozmawiajmy o waszym nowym serialu. Piękni jesteście i wszyscy to widzą. A czy kiedykolwiek byliście bezrobotni?
Robert: - Może ja zacznę, bo ja mam coś do powiedzenia. Nigdy nie byłem bezrobotny, chociaż pamiętam rozpacz podczas studiów, kiedy chciałem podjąć pracę w firmie piarowej. I nie chcieli mnie przyjąć bo mówili, że nie mam doświadczenia. Zapytałem w końcu: “Jak mam zdobyć doświadczenie, skoro nikt mnie nie chce nigdzie przyjąć!. To jest jakaś bezsensowna pętla". No ale potem się udało.
To było na polonistyce, ale najpierw studiował pan geologię.
Robert: - Jestem po technikum, miałem w szkole tak zwane warsztaty, pracowałem na frezarce, tokarce i wtedy sobie przysiągłem, że zrobię wszystko, żeby nie pracować w fabryce. Poszedłem na geologię jako coś pośredniego między technikum a polonistyką. Tam pomyślałem, że grzebanie w ziemi to też jednak zajęcie nie dla mnie, ale przy okazji przekonałem się, że te całe studia nie są takie straszne, więc jednak poszedłem na polonistykę. Pracowałem, żeby dorobić sobie na wakacje. Na przykład ciągnąłem kabel światłowodowy z Warszawy do Legionowa...
Osobiście?
Robert: - Tak, osobiście, tymi rękami, którymi trzymam teraz telefon ciągnąłem kabel od studzienki do studzienki i dzięki mnie ludzie w Legionowie mają dostęp do nowoczesnej technologii. Czekam na jakąś pamiątkową płytę przy wjeździe do miasta.
Mikołaj: - Ja ci ją zrobię, bo mieszkam niedaleko Legionowa.
Robert: - Bardzo dziękuję. Wprawdzie napiszesz "Górski" przez "u" zwykłe... Nie wiem, czy pani wie, ale Mikołaj pisał na studiach pracę o Herbercie. Niestety odrzucili ją, bo wszędzie "Herbert" było pisane przez "Ch". Normalne to jest?
Mikołaj: - Pytanie nie dotyczyło mojej pracy o Herbercie, tylko tego czy byłeś kiedyś bezrobotny, więc odpowiedz na to pytanie i skończ!
Robert: - Nie byłem bezrobotny, a potem się zaczął kabaret i od tego czasu mam za dużo zajęć. Kabaret trwa co najmniej od dwudziestu lat i ten człowiek, którego mam u dołu ekranu cały czas mi towarzyszy. Widzę co robi z nim czas. Jest dla niego bardzo okrutny...
Mikołaj (wzdycha): - Dobra. To teraz ja odpowiem - ja też nie byłem bezrobotny. W naszym pokoleniu, to był początek lat 90. zaczęły się różnego rodzaju przemiany i pomyślałem, że fajnie byłoby pracować w agencji reklamowej, przez rok próbowałem się tam dostać i w końcu się udało. I generalnie już byłem zatrudniony, co prawda na różnych zasadach i za różne pieniądze. Wtedy chyba było łatwiej zdobyć pracę w agencji reklamowej, teraz mój młodszy brat tam pracuje i wiem, że trudno się tam dostać. Nie wiem do czego zmierzam...
Robert: - Zmierzasz do tego, żeby oddać mi głos po to, żebym powiedział, że też na studiach zacząłem pracę w reklamie. To było takie nasze pokoleniowe zajęcie. Zacząłem pracę na pierwszym czy drugim roku polonistyki w jednej z największych agencji i na dzień dobry zarabiałem więcej niż moi rodzice. Naprawdę wszyscy mielimy bardzo łatwy start. Martwię się o mojego syna, który ma teraz szesnaście lat, jak on się odnajdzie na rynku pracy. Wtedy łatwo było zostać jakimś dyrektorem...
Mikołaj: - Może pójdzie w twoje ślady i też będzie zarabiał więcej niż ty, czego mu życzę i tobie też.
Robert: - Ja mu życzę, żeby zarabiał więcej niż moi rodzice.
Dalsza część wywiadu na kolejnej stronie --->
Pana tata był kierowcą autobusu...
Robert: - Nie jednego, bo kilku. Oczywiście nie prowadził kilku na raz. Pracował w MZK, woził ludzi po Warszawie i bardzo mi się to podobało.
I pan jako dziecko chciał być kierowcą autobusu?
Robert: - Oczywiście. Zawsze chce się wykonywać zawód, który wykonywał ojciec. Wyobrażałem sobie, że fajnie byłoby być kierowcą. Kiedy ludzie wysiadają można się przejść po tym autobusie, pomyśleć, że on jest cały dla ciebie, popatrzeć, czy ktoś czegoś nie zostawił...
Mikołaj: - Twój ojciec nie zabierał nikogo, że miałeś ten autobus dla siebie? Jak to było?
Robert: - Zabierał mnie. Siedziałem przy przedniej szybie i patrzyłem jak to fajnie wygląda, czasem ojciec pozwalał mi zamknąć drzwi. Bardzo go podziwiałem, bo gdyby nie on to ci wszyscy ludzie na przystanku by stali i stali. A tak on ich zabrał, dowiózł i dziwiłem się na pętli, że oni mu nie biją braw. Potem chciałem być oczywiście piłkarzem, bo się zorientowałem, ile piłkarze zarabiają. Ale u mnie na Bródnie była tylko sekcja judo, a judocy zarabiają mało. Chciałem też być aktorem ale nie zrobiłem żadnych kroków w tę stronę. Potem chciałem być pilotem i iść do szkoły w Dęblinie ale wada wzroku mi to uniemożliwiła. Bardzo żałuję, bo gdybym został pilotem, podleciałbym nad dom Mikołaja i on wie, co bym mu zrzucił z ładowni.
Co by to było?
Mikołaj: - Nie mam pojęcia! Ja chciałem być strzelcem wyborowym i zestrzeliwać samoloty, które nadlatują nad mój dom, żeby mi coś zrzucić.
Robert: - Bądź poważny.
Mikołaj: - Moi rodzice byli inżynierami, ojciec robił kosztorysy i to nie było szczególnie pasjonujące. Zbudował też metro i to już jest ciekawe. Ja w pewnym momencie chciałem grać w NBA jako koszykarz, ale nie miałem na bilet i te palny legły w gruzach. Potem pomyślałem, że jeśli nie koszykarz, to oczywiście poeta i dlatego zdawałem na polonistykę. Czytając różnego rodzaju książki o pisarzach, o środowisku literackim, o bohemie pomyślałem: "O, to by było fajne" i postanowiłem, że też będę literatem.
To bardzo prosta i konsekwentna ścieżka kariery bez zagłębiania się geologicznego i ciągnięcia światłowodów.
Mikołaj: - Nie ciągnąłem światłowodów natomiast na wakacjach u babci na wsi pracowałem w polu. To bardzo pożyteczna rzecz, ale kompletnie nie dla mnie. Na przykład grabienie trawy. Nie miałem do tego cierpliwości, podziwiałem ludzi, dla których to była medytacja. Mnie coś ciągle nosiło, nie byłem w stanie znieść nudy tej czynności, która okazywała się bez sensu gdy na przykład spadł deszcz i całą tę trawę zmoczył. Mozół tej pracy był dla mnie kompletnie nie do przyjęcia. W ogóle było dużo rzeczy, których nie chciałem robić.
Jakich zajęć nie mogliby panowie wykonywać?
Robert: - Z fabryki, gdzie bywałem w technikum pamiętam zapach rozgrzanego chłodziwa. To było dla mnie coś strasznego, nie mógłbym wykonywać pracy, gdzie jest intensywny zapach czegokolwiek. Sprzedawanie kebabów, czy praca w fast foodzie... Ale ostatnio byliśmy na planie serialu i pomyślałem, że nie chciałbym być częścią ekipy filmowej. Operatorem, który dzień w dzień stoi za kamerą, siedzi na czymkolwiek, je cokolwiek. Ludzie z ekipy przechodzą z planu na plan cały dzień biegają, żeby zakleić jakiś wystający kawałek szyby czy zaznaczyć, gdzie aktor ma stać. To jest coś strasznego!
Mikołaj: - Przeczyta to ekipa filmowa i masz przewalone!
Robert: - Nie, ja im na końcu gratulowałem wytrwałości, ja ich wszystkich podziwiam ale nie byłbym w stanie takiego trybu życia znieść. Albo nie mógłbym być fryzjerem. Fryzjer jest 12 godzin na nogach. Ja mogę być prezesem, który siedzi w fotelu. To mi odpowiada, chociaż po tylu godzinach siedzenia boli tyłek, ale wolę to niż bolące nogi.
Mikołaj: - Nie chciałbym robić czegoś co jest...
Robert: - ... mało płatne.
Mikołaj: - Nie. Co jest powtarzalne i powtarzalne, i powtarzalne, i powtarzalne i nic z tego nie wynika i... zastanowiłem się, że przecież właśnie to wykonuję, bo powtarzam skecze dwieście albo trzysta razy. Zaplątałem się w tym myśleniu.
Robert: - Ale za każdym razem mówisz to gdzie indziej, dochodzi kwestia pomyłki, improwizacji, więc to nie do końca to samo. Przypomniało mi się czego jeszcze nie chciałbym robić, a co robiłem - sprzedawałem choinki, chyba trzy lata z rzędu. Straszna robota. Z każdym klientem trzeba się targować, bo każdy przychodzi z założeniem, że chcę go oszukać i musi zbić cenę. Nienawidzę się targować a musiałem to robić. Znienawidziłem też słowo "drapak", bo każdy kto kupuje choinkę czuje się zobowiązany wypowiedzieć słowo "drapak". "Ma pan tylko takie drapaki?". "To jest drapak!". "Pan już pokaże tego pierwszego drapaka". "Weźmy tego drapaka, bo tamte drapaki są jeszcze bardziej drapakowate".
Mikołaj: - Ale może po prostu miałeś same drapaki.
Robert: - Myślałem, że chętnie sprzedawałbym masło za 4,20. "Ile kosztuje masło?" "4,20". "A nie można taniej?". "Nie można". Masło kosztuje 4,20 i koniec.
Mikołaj: - I wtedy nagle ktoś mówi "Ale drapak". Chciałem też zwrócić uwagę, że nie da się sprzedawać choinek cały rok.
W waszym nowym serialu tak bardzo nie wybrzydzacie, imacie się przeróżnych zajęć, bo jesteście do tego zmuszeni przez okoliczności życiowe, kredyt...
Robert: - Tak jak wszyscy w naszym pokoleniu z łatwością znajdowali pracę, tak większość jest umoczona w kredyty. To się nie wzięło się znikąd. Ludzie lubią żyć ponad stan, brali kredyty, żeby kupić coś, co jest im niepotrzebne. Na przykład dom, kiedy wystarczyłoby dwu- trzypokojowe mieszkanie. I ściągnęli sobie na głowę nieszczęście. Kredyt we frankach to jest nasze doświadczenie pokoleniowe.
Ale to temat dość ponury. Jak wam się udało zrobić z niego komedię?
Mikołaj: - Nie powiedziałbym że to jest typowy sitcom, gdzie jest rozmowa - śmiech, rozmowa - śmiech. Wyszedł nam serial komediowo-obyczajowy. Podszyty ciepłym humorem ale nie głupkowato-bezmyślnym. Jeżeli się śmiejemy z pewnych rzeczy to z dużą dozą mądrości życiowej, że nie zawsze wszystkim można ufać, że nie zawsze przyjaciel jest przyjacielem, bo właśnie fałszywy przyjaciel udziela nam kredytu i potem się z tym wozimy. Czasem humor jest gorzkawy.
Robert: - "Bezrobotny" jest strasznie smutnym słowem i dlatego w tytule jest jeszcze słowo "piękni", które ten tytuł zmiękcza. Trzeba się pogodzić, że się ma ten kredyt i jakoś dać sobie radę. Może serial sprawi, że ktoś pomyśli: “Nie tylko ja jestem w takiej sytuacji, jest nas dużo więcej". Wtedy tę świadomość łatwiej przełknąć.
Jak wasi bohaterowie sobie z tym radzą?
Robert: - W każdym odcinku znajdujemy sobie inną pracę, z różnych powodów tę pracę później tracimy, ale nie poddajemy się, idziemy cały czas do przodu i jesteśmy cały czas razem.
Mikołaj: - Przede wszystkim jest nas dwóch, jesteśmy w serialu przyrodnimi braćmi i jeden na drugiego może liczyć. Chociażby przez to, że jesteśmy umoczeni w jeden obowiązek spłacania kredytu jest nam łatwiej. Mimo że nie zawsze nasze relacje są kolorowe, bo się sprzeczamy albo kłócimy, jak w życiu. Ważne, żeby mieć tę drugą osobę, z którą się dzieli ten jakby powiedzieć...
Robert: .- ..ciężar!
Mikołaj: - O właśnie. Ciężar. No i jak ja miałem być poetą skoro nie umiem użyć słowa "ciężar".
Robert: - W takiej sytuacji ratunek jest zawsze w rodzinie. Mój kolega, który ma żonę i kredyt mówi do mnie: "Jak to dobrze, że to ona wpadła na pomysł, żeby wziąć kredyt a nie ja. Bo gdybym ja wpadł, ona by mnie zabiła. A tak a ja jestem niewinny i nasze małżeństwo przetrwało".
Dalsza część wywiadu na kolejnej stronie --->
W serialu macie wspólny kredyt, w życiu jesteście od dwudziestu lat umoczeni w jeden kabaret. Kłócicie się? Są jakieś spory ideowe?
Robert: - Powiedz ty, Mikołaj, a ja cię poprawię.
Mikołaj: - My się z natury spieramy. Jak Robert mówi "kółko" to ja mówię "krzyżyk", jesteśmy generalnie na kontrze, bo to jest ciekawe. Ale wydaje mi się, że te konflikty ideowe czy inne, nie powinny przesłaniać prawdziwej relacji. Tego, że jednak jesteśmy kolegami. A czasem nawet przyjaciółmi. I to jest najważniejsze.
Robert: - Wysyłam Mikołajowi teksty i zawsze liczę na to, że odpisze: "Super, ekstra, jesteś genialny". A on rzadko tak pisze. Czasami mi się udaje, ale zazwyczaj Mikołaj pisze, co mu się nie podoba. Że to jest niedobre, tamto jakieś słabe. Wtedy myślę: "Czego ten osioł znowu chce i czemu narusza takie monumentalne dzieło swoimi głupimi uwagami". Jestem zły na niego, a on czasami ma racje.
Mikołaj: - Myślę, że Robert by sam do tego doszedł a ja tę drogę czasem po prostu skracam
Robert: - Mikołaj mi zgłasza swoje uwagi i zaczyna od "Tylko się nie denerwuj, ale...". I od "ale" zaczyna się coś, co mnie denerwuje.
Mikołaj: - Przyjmowanie uwag jest denerwujące. Ale muszę je robić, każdy ma swoje obowiązki. Nie jest to przyjemne, czasem mi się nie chce pisać, ale myślę: "Dobra, napiszę".
Robert: - I ja patrzę - znowu jest coś od niego, i znowu się będzie przyp...! Nie ma co robić w tym swoim domu, napił się trochę wina, nabrał odwagi i już mi coś tam "dziuga".
A to przecież pan jest prezesem!
Robert: - Najlepiej się pracuje w duecie, nie każdy jest na tyle mądry, żeby spojrzeć na to co zrobił z dystansem. Samotny artysta staje się cieniem siebie.
Mikołaj: - Wychowywaliśmy się na polonistyce czytając i oglądając podobne rzeczy, mamy podobną wrażliwość Jeśli ma się inny gust albo inne spojrzenie na to co się robi, jest strasznie ciężko.
Macie wiele wspólnego, ale wasze postacie są zupełnie różne. Pan, panie Mikołaju gra Gwidona, lekkoducha, a Robert, czyli serialowy Roman trzyma go w ryzach.
Robert: - Tak, ja jestem głosem rozsądku a Mikołaj głosem serca. Zawsze nam to jakoś wychodziło, że ja jestem ten mądrzejszy, Mikołaj ten mniej mądry, ale czasem to on wygrywa.
Ile jest w waszych bohaterach prawdziwych was?
Mikołaj: - Myślę, że procentowo tego nie wydzielimy, ale jest sporo. Chcieliśmy jak najwięcej dać z siebie, zbyt wiele nie udawać.
Robert: - Tak samo w kabarecie, to są wciąż te same postacie. Mikołaj jest raptusem, który podejmuje gwałtowne decyzje, nie zawsze przemyślane. Ja jestem bardziej cyniczny, ironiczny, co nie znaczy że zawsze podejmuję właściwe decyzje. Jakoś się te racje dzielą. Czasem drwię z Mikołaja, a czasem podziwiam jego umiejętność przetrwania, kiedy wbrew logice to jego decyzje okazują się właściwe.
Mikołaj: - Z tym przetrwaniem to bywa różnie, bo właśnie mam kredyt.
Jakimi zajęciami zaskoczą nas jeszcze Gwidon i Romek?
Robert: - Jest nieograniczona liczba zawodów, których można się podjąć, ograniczeniem są tylko pieniądze - albo aż pieniądze. Byłem na przykład bardzo przywiązany do pomysłu, że jesteśmy statystami w filmie historycznym, bo teraz ciągle są kręcone filmy historyczne i każdy aktor był Piłsudskim albo będzie Piłsudskim. To się robi nieznośne. Wyobrażałem sobie, że będziemy statystami którzy są adiutantami u Piłsudskiego, ale powstrzymały nas pieniądze, bo okazało się, że jeden wybuch to koszt całego odcinka.
Mikołaj: - Jest odcinek o statystach, tylko nie w filmie historycznym
Robert: - To jak u Hemingwaya. Człowiek popłynął po marlina i go złapał, ale dowlókł w końcu sam szkielet. I z mojego pomysłu też został szkielet z kawałkami mięsa na niektórych żebrach.
Mimo wszystko żadnej pracy się nie boicie.
Robert: - Żadnej, oczywiście. Jeśli tylko jest legalna, chociaż pracujemy na czarno. Nie wiem czego moglibyśmy się bać. Chciałem zrobić odcinek, że jesteśmy ministrantami...
Mikołaj: - W tym wieku?!
Robert: - To może kościelnymi... I chciałem też zrobić odcinek, że jesteśmy grabarzami, ale telewizja nam mówi, że ludzie nie chcą oglądać takich rzeczy
Mikołaj: - Ale w Hamlecie grabarze to najśmieszniejsze postacie!
A pracowaliście zdalnie?
Mikołaj: - Nie, nie ogrywamy w serialu tematu maseczek i tym podobnych. Zauważyłem, że wszystkie rzeczy, które teraz się nagrywa omijają ten temat. Ludzie są już tym udręczeni.
Robert: - I ja bym ich nie dobijał. Niech przynajmniej w serialu świat będzie taki, jak normalnie. To zresztą nie jest atrakcyjne, że ktoś siedzi na tle ściany i taki o (odwraca się i wskazuje gdzieś w górę) wiatrak wisi u sufitu.
Mikołaj: - A ja bym popatrzył! Chociaż aż 22 minuty, to może jednak nie...