Netflix: Seriale
Ocena
serialu
7,6
Dobry
Ocen: 702
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

"Różowe lata 90.": Sentymentalny powrót, którego nie potrzebowaliśmy [recenzja]

Powróciliśmy do kultowego Point Place. "Różowe lata 90." czyli sequel "Różowych lat 70." zadebiutował na Netfliksie. Na ekranie zobaczyliśmy naszych ulubionych bohaterów z oryginalnej produkcji, ale niestety tylko na chwilę. Tym razem akcja kręci się wokół ich dzieci, a konkretnie Leii Forman. Mimo, że twórcy bardzo starali się zagrać na emocjach i sentymentach fanów przygód Erica i jego przyjaciół, to efekt końcowy pozostawia widza z mieszanymi uczuciami.

Akcja "Różowych lat 90." rozgrywa się w 1995 roku. Córka Erica (Topher Grace) i Donny (Laura Prepon), Leia Forman (Callie Haverda) jest już nastolatką. W trakcie letnich wakacji odwiedza swoich dziadków, Kitty (Debra Jo Rupp) i Reda (Kurtwood Smith). Początkowo nastolatka miała spędzić w Point Place kilka dni, lecz gdy poznaje nową przyjaciółkę, Gwen (Ashley Aufderheide), postanawia zostać u dziadków na całe wakacje.

"Różowe lata 90.": Aktorzy z oryginalnego sitcomu siłą sequela

Pierwszy odcinek "Różowych lat 90." dostarcza najwięcej frajdy i najlepiej zapisuje się w pamięci widzów. A to za sprawą powracających aktorów z "Różowych lat 70.", dzięki którym pokochaliśmy sitcom. 

Reklama

W sequelu pojawiają się wspomniani już Eric, Donna, Kitty i Red. Epizodyczny występ zaliczają Ashton Kutcher i Mila Kunis w rolach Kelso i Jackie. Na dłużej zawitał Wilmer Valderrama jako Fez. Zabrakło Danny'ego Mastertona, który nie pojawił się w produkcji z powodu oskarżenia o trzy gwałty.

Entuzjazm związany z pojawieniem się Erica i Donny czy Kelso i Jackie jest ogromny, a ich wejście w sequel spektakularne. Dowiadujemy się z dialogów co działo się z nimi przez ostatnie 20 lat. Radość z zobaczenia ich na ekranie jest ogromna, lecz tak szybko jak się pojawia, tak szybko zostaje zastąpiona rozczarowaniem. Wspomniani bohaterowie pojawiają się tylko w pierwszym odcinku, jedynie Donna powraca w ostatnim i... to by było na tyle.

Dłuższe występy zaliczają Debra Jo Rupp jako Kitty oraz Kurtwood Smith jako Red i stanowią najsilniejszy punkt serialu. Ma się wrażenie, że aktorzy, mimo upływu lat, nigdy nie wyszli z roli. Zrzędzący Red, uroczo nierozgarnięta Kitty i ich drobne sprzeczki nadal bawią. To na tych postaciach przede wszystkim budowany jest sentymentalny klimat, którym twórcy chcieli ograć cały sequel. Mimo, że aktorzy świetnie wypadają w swoich rolach i czerpie się wielką przyjemność z oglądania ich, nie byli w stanie udźwignąć całego serialu, ponieważ inne elementy mocno szwankują.

"Różowe lata 90.": Relacje między bohaterami - nie istnieją

Największym problemem "Różowych lat 90." jest płytkość relacji między bohaterami. Leia oprócz Gwen poznaje także Jaya (Mace Coronel), Ozzie (Reyn Doi), Nate'a (Maxwell Acee Donovan) i Nikki (Samantha Morelos). Każda z postaci jest inna, lecz nie poznajemy je na tyle, by móc ich polubić.

Wszystkie relacje skupiają się wokół głównej bohaterki, czyli Leii, która próbuje zbudować więź z każdym z nastolatków, lecz naprawdę trudno uwierzyć, że tak szybko stają się oni paczką dobrych przyjaciół, jak twórcy starają się to pokazać. Nie zostało podkreślone tworzenie więzi na podstawie wspólnych, doświadczeń czy rozmów. Są infantylne dialogi i bezpodstawne zagwozdki głównej bohaterki. Nawet jeśli z ust bohaterów wprost płynie przekaz: "jesteś moim najlepszym przyjacielem", widzowi trudno jest w to uwierzyć, ponieważ ta przyjaźń nie objawia się w czynach.

Leia nawiązuje bliższą relację z jednym z bohaterów, ale nie da się uniknąć wrażenia, że zupełnie do siebie nie pasują, a wręcz wygląda na to, że nie do końca się lubią. Myślę, że oprócz słabego scenariusza z żartami, które przedawniły się 20 lat temu, zaszwankowała chemia między aktorami.

"Różowe lata 90.": Sentymentalny powrót, którego... nie potrzebowaliśmy?

Mimo, że zobaczenie ulubionych bohaterów z oryginału chociaż na parę minut dostarczyło masę rozrywki, "Różowe lata 90." to sequel, którego nie do końca potrzebowaliśmy, a przynajmniej nie w takiej formie.

Przygody dzieci bohaterów nie są tak interesujące jak ich samych. W połowie sezonu traci się motywację do oglądania kolejnych odcinków. Nie zachwycił nawet klimat lat 90., który zazwyczaj ratuje nawet bardzo słabą produkcję - w tym wypadku trudno rozróżnić lata 70. i 90. Scenografia i kostiumy nie przyciągają uwagi, gra młodych aktorów pozostawia wiele do życzenia, a całość ratują sceny z Kitty i Redem.

"Różowe lata 90." nie jest serialem nieoglądalnym. Uczucie zażenowania towarzyszyło mi tylko kilka razy. Jest to lekka produkcja, na której nie trzeba się skupiać i myślę, że są widzowie, którzy to docenią.

Wydaje mi się, ze fani "Różowych lat 70." bardziej ucieszyliby się z powrotu do przygód Erica, Donny, Kelso i Jackie niż ich dzieci. Minęło 20 lat, a to co się działo w tym czasie w ich życiu, zostało zamknięte w dwóch dialogach. To, co stanowiło siłę oryginału czyli chemia między aktorami jest największym minusem sequela, który decyduje o tym, że produkcja wypada słabo.

swiatseriali
Dowiedz się więcej na temat: Różowe lata 90.
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy