Ruth Wilson: "To rola, jakiej się nie odrzuca" [wywiad]
Ruth Wilson, znana z serialu "The Affair", opowiada jak powstawał fantastyczny świat "Mrocznych materii", swojej postaci, wyzwaniach na planie oraz o tym, czym tak naprawdę jest Magisterium.
W jaki sposób dołączyłaś do obsady serialu "Mroczne materie"?
- Zadzwoniła do mnie Jane Tranter [producentka wykonawcza ze spółki Bad Wolf] i zapytała mnie, czy chciałabym zagrać rolę pani Coulter.
- Słyszałam o trylogii "Mroczne materie" i wiem, że 15 lat temu wystawiono na jej podstawie sztukę, ale nigdy nie czytałam powieści Pullmana.
- Pomyślałam sobie, że pora nadrobić zaległości, zanim przyjmę albo odrzucę rolę.
- Byłam nimi zauroczona. Naprawdę się wciągnęłam. Od drugiego tomu nie mogłam się wprost od niej oderwać. Czytałam stronę po stronie i wszędzie chodziłam z książką w ręku. Pani Coulter jest niesamowitą bohaterką. To rola, jakiej się nie odrzuca.
Jak opisałabyś panią Coulter?
- Pani Coulter jest jedną z głównych bohaterek serialu. Jest bezwzględna, żądna władzy, elegancka i szykowna. Jest też wytrawną manipulatorką. Darzy sympatią Lyrę Belacquę, czyli nastoletnią bohaterkę serialu. Jednym z powodów, które sprawiły, że przyjęłam tę rolę jest sposób, w jaki moja bohaterka została przedstawiona - jest uosobieniem moralnego bagna, co bardzo mnie zaintrygowało!
- Często mówi się o niej, że jest matką wszelkiego zła, co sprawia, że jest wdzięczną postacią do zagrania. Jej koleje losu i życiowa podróż splatają się z życiem Lyry i jej wędrówką. Wiesz zapewne, że pani Coulter podąża wszędzie za Lyrą, wyrusza za nią w pościg, w pewien sposób jej szuka, a podczas tej podróży poznaje prawdę o samej sobie.
To kultowa rola, którą widzieliśmy już wcześniej i na scenie i na dużym ekranie. Czy nie czułaś tremy, kiedy ją przyjmowałaś?
- Tak, zjadały mnie nerwy. Moja bohaterka jest arcyciekawą, intrygującą, odważną i barwną postacią. Jest wielowymiarowa, co bardzo mnie cieszy. Wiem, że trylogia ma wielu wiernych fanów, podobnie jak pani Coulter. Jest w równym stopniu uwielbiana i znienawidzona. To ciekawe, bo kiedy przed rozpoczęciem zdjęć rozmawiałam o scenariuszu z Tomem Hooperem, [producentem wykonawczym i reżyserem serialu], zastanawialiśmy się nad relacjami z dajmonami.
- To było bardzo ciekawe, bo panią Coulter i jej dajmona łączy szczególna więź. Chcieliśmy wiernie to oddać na małym ekranie. W powieściach moja bohaterka przypomina białą czarownicę. Jest wielką zagadką - tajemniczą panią Coulter. Zjawia się niespodziewanie, nigdy nie wiemy jakie ma intencje. Jest zimną, wyrachowaną manipulantką i nigdy nie możemy być pewni w co tak naprawdę wierzy ani czego tak naprawdę chce. Myślę, że jej dajmon, który ma postać małpy, uzewnętrznia jej skrywane uczucia. Chcieliśmy pokazać jej różne twarze, wyjaśnić widzom kim jest pani Coulter trochę wcześniej niż w powieści.
Jak przygotowywałaś się do roli?
- Czytałam dużo na temat małp, bo fascynuje mnie pomysł zwierzęcia, które jest żywym odzwierciedleniem ludzkiej natury albo bratnią dusza, która została nam przypisana. Chciałam się dowiedzieć, co dokładnie Philip chciał wyrazić, wprowadzając do powieści dajmony. Mam wrażenie, że dajmon to my, ale w zwierzęcej skórze, a relacja pani Coulter z jej dajmonem jest naprawdę niezwykła. Wszystkie inne dajmony mówią ludzkim językiem, za wyjątkiem jej dajmona.
- Wszystkie inne dajmony mają imiona, ale jej dajmon jest bezimienny. Dynamika ich relacji jest bardzo ciekawa i wiąże się bezpośrednio z prawdziwą naturą pani Coulter. Miałam wrażenie, że pani Coulter ma w sobie sporo z małpy, ale to ukrywa. Ćwiczyłam nawet małpie ruchy, bo chciałam nadać mojej bohaterce trochę cech jej dajmona. Widzowie pewne zauważą, że w bardzo stresujących momentach pani Coulter zaczyna mieć w sobie coś z małpy.
- To właśnie dlatego zależało mi na tym, żeby pokazać jej złożoną, niemal zwierzęcą naturę. Być może skrywanie przez nią zwierzęcych instynktów działa na jej niekorzyść, bo nasza prawdziwa natura i tak w końcu wychodzi na jaw, kiedy się tego najmniej spodziewamy.
Czym jest Magisterium?
- Mówiąc krótko, Magisterium jest organizacją, która przypomina kościół, być może kościół z czasów, kiedy miał większy wpływ na codzienne życie niż dzisiaj. To kościół, ale z epoki elżbietańskiej. Magisterium to wiodąca siła, która rządzi przedstawionym światem, który przemierza Lyra i widzowie. Jej członkowie ustalają zasady i wprowadzają ograniczenia, których wszyscy muszą przestrzegać.
- Czy moja bohaterka wierzy w Magisterium? Tego nie wiem. Myślę, że dorastała chłonąc wprowadzone przez nią teorie i zasady. Dobrze to rozumiem, bo jestem katoliczką i kiedy dorastałam też wpajano mi pewne zasady. Byłam przekonana, że wierzę, bo do pewnego wieku kazano mi wierzyć.
- Wykorzystuje kościół, żeby budować własną narrację o swojej tożsamości i roli, jaką odgrywa w otaczającym ją świecie.
Czym różni się ten serial fantasy od innych produkcji tego gatunku?
- Oglądamy serialowy świat widziany oczami dziecka, ale wątki poruszają bardzo dorosłe tematy. Jest to ciekawa produkcja dla widzów w każdym wieku, bo ma uniwersalną wymowę. Dlaczego pewne rzeczy są ponadczasowe? Dlaczego Szekspir nic nie stracił ze swojej aktualności pomimo upływu czasu? Bo porusza uniwersalne tematy. Nasz serial opowiada o tym, co znaczy być człowiekiem. Opisuje, jak dziecko traci niewinność, kiedy zaczyna dorastać i staje się dorosłym.
- To kwestie, które są bliskie każdemu z nas. Poza tym, w naszej opowieści występują fantastyczne stworzenia - dajmony, które są bardzo tajemnicze, niezwykłe i inne od wszystkiego, co znamy. W serialowym świecie dajmon jest naszą bratnią duszą. Myślę, że to ciekawy wątek dla każdego z nas.
Co było największym wyzwaniem na planie filmowym?
- Największym wyzwaniem dla mnie było wierne oddanie nastroju powieści i złożonej natury pani Coulter, która w książce pozostaje nieodgadnioną tajemnicą - nagle pojawia się i znika. To nie sprawdziłoby się na małym ekranie, musieliśmy zajrzeć głębiej w jej psychikę. Kolejną trudnością było określenie, ile chcemy pokazać w pierwszym sezonie, jak zamierzamy to zrobić i jak chcemy to pokazać.
- Dodatkową zagwozdką była praca z małpą, czyli moim dajmonem. Na początku było mi bardzo trudno, bo nigdy nie pracowałam na planie, na którym efekty były generowane komputerowo lub występowałyby animowane postacie. Minęło trochę czasu, zanim się do tego przyzwyczaiłam i zaczęłam patrzeć się i mówić do bohatera, którego tak naprawdę na planie nie było. Pracował z nami wspaniały człowiek - lalkarz Brian, który animował moją małpę. Został moim dobrym znajomym. Rozmawialiśmy o łączącej mnie i mojego dajmona relacji i udało się nam dojść do tego, dlaczego różni się ona od relacji między pozostałymi bohaterami i ich dajmonami.
- Omówiliśmy jak będzie rozwijać się nasza relacja, jak będziemy współistnieć w tej samej przestrzeni, jak powinnam się zachowywać, kiedy jestem sama i coś, co jest chyba najciekawsze, jak będziemy zachowywać się, gdy jesteśmy blisko. Pani Coulter i jej dajmon nienawidzą się nawzajem, co pewnie wskazuje, że moja bohaterka nie cierpi samej siebie. Jest bardzo nieprzyjemna w stosunku do niego. Wszystkie te sprawy omówiliśmy zanim rozpoczęły się zdjęcia, ale największą trudnością było pokazanie tego przed kamerą.
A jak stworzono dajmony, które zobaczymy na ekranie?
- Koniec końców, producenci postanowili, że na planie będą towarzyszyć nam lalki, które pomogą aktorom, kamerzystom i specjalistom od efektów komputerowych przyzwyczaić się do obecności dajmonów.
- Spece od efektów specjalnych obserwowali ujęcia, żeby zaprojektować ruchy animowanych dajmonów, które były na późniejszym etapie generowane komputerowo. Pierwsze próby odbywały się z udziałem lalek. Jeśli lalka siadała przy moich stopach, kamera była skierowana na moje stopy, gdzie później wstawiano dajmona. Dajmony pojawiają się w bardzo konkretnych momentach, aby uzewnętrznić uczucia bohaterów. Są niezwykle ważnym elementem przedstawianej historii.
- Bez nich ten serial wiele by stracił. Realizacja zdjęć była bardzo skomplikowanym przedsięwzięciem - po zakończeniu zdjęć, przez pół roku wstawiano animowane postacie tych niezwykłych stworzeń, nadając każdemu z nich indywidualną osobowość i charakter.
Jaką rolę w przeniesieniu na ekran trylogii odgrywa scenografia?
- Książka została napisana z rozmachem i ma wielu wiernych fanów. Jest na swój sposób niezwykła, bo każdy rozdział przedstawia zupełnie inny świat. Było to ogromnym wyzwaniem dla scenografów, kostiumologów i wszystkich osób zaangażowanych w produkcję. Wszystko ma rozmach. I taki właśnie musi być nasz serial. Musiał być widowiskowy i efektowny. Uważam, że Joel [Collins], czyli nasz scenograf, znakomicie wywiązał się ze swojego zadania.
- Perfekcyjnie odtworzył wystawność powieściowego świata, zwracając uwagę na najdrobniejsze szczegóły. Mam bardzo elegancki dom. Jest duży, bardzo ciepły, wystawny i jednocześnie ascetyczny. Na pewno nie jest przytulnym gniazdkiem. To dom jak z żurnala. Wykonał kawał dobrej roboty, co bardzo pomogło nam osadzić naszych bohaterów w tej rzeczywistości. Niemal każdy odcinek jest utrzymany w innej stylistyce i tonacji, bo jego akcja rozgrywa się w innym środowisku.
Czy miałaś ulubiony plan zdjęciowy?
- Uwielbiałam sterowce. Są naprawdę wspaniałe. Mieliśmy na planie trzy różne zeppeliny. Jeden pełnił podobną rolę, jak londyńskie metro, drugi był prywatnym odrzutowcem, a trzeci był wojskowym sterowcem. Były niesamowite. Mogłabym przez cały weekend bawić się i udawać, że lecę jednym z wojskowych zeppelinów.
Występujesz w najpiękniejszych kostiumach...
- Tak, miałam naprawdę wspaniałą garderobę! Jednym z atutów tej roli była świadomość, że moja bohaterka będzie zawsze perfekcyjnie wyglądać. Pani Coulter nosi wysokie obcasy nawet w Arktyce! Serial ma ciekawą oprawę wizualną, bo jego akcja nie toczy się w określonej epoce.
- Mieliśmy więc wolną rękę i mogliśmy puścić wodze naszej wyobraźni. Czasem mamy wrażenie, że wszystko dzieje się w latach 40., ale potem stwierdzamy, że serialowy świat wygląda bardzo współcześnie. Moje kostiumy są stylizowane trochę na lata 40., ale są też elementy mody lat 80. i wszystkiego innego po trochę. Bardzo doceniam efekty pracy naszej kostiumolożki, Caroliny.