Komisarz Mama
Ocena
serialu
6,7
Niezły
Ocen: 2142
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

Wojciech Zieliński: Twardziel w pomidorach

Dyżurny twardziel polskiego kina. W nowym serialu Polsatu “Komisarz Mama" gra policjanta. To już kolejna taka rola Wojciecha Zielińskiego. Ale on nie boi się, że zostanie zaszufladkowany. Ma tyle zainteresowań i pasji, że trudno pojąć, kiedy znajduje na wszystkie czas.

Zanim z wyróżnieniem skończył łódzką szkołę filmową, przez rok studiował informatykę. Jest absolwentem technikum geodezyjnego, do którego poszedł, bo dobrze rysował. Rysuje i kaligrafuje do dziś. Od kiedy skończył szkołę aktorską, ciągle pracuje.

Niewiele mówi o swoim życiu prywatnym. Mało kto wie, że niedawno po raz trzeci został tatą. Korzysta z mediów społecznościowych, ale nie chce sprzedawać swojego życia. Jeśli jednak już coś publikuje, wywołuje dyskusję, a nie tylko zbiera lajki. Tak jak ostatnio, kiedy - aby poprzeć Strajk Kobiet - sfotografował się w sukience swojej partnerki.

Reklama

W rozmowie z Interią powiedział nieco więcej niż zwykle. Dlaczego hoduje pomidory? Czy mógłby zostać policjantem? Jak się czuje jako tata małego Samuela? I dlaczego tak bardzo kocha grać... na konsoli?

Anna Rzążewska, Interia: W serialu “Komisarz mama" znowu gra pan mundurowego.
Wojciech Zieliński: - Precyzując - policjanta. To moja chyba szósta rola tego z resortu, ale dobrze się w tym czuję, a poza tym staram się być za każdym razem trochę inny. Od ostatniej mojej policyjnej roli upłynęło trochę wody w Wiśle, ja też się zmieniłem, bo każdego ranka się budzimy inni, więc zdecydowałem się przyjąć propozycję. Nie ukrywam, że względy ekonomiczne - zaczęła się pandemia - trochę przyspieszyły decyzję.

Fani się cieszą że znalazł się pan w obsadzie, bo bardzo lubią pana w wydaniu mundurowym.

- Słyszę takie opinie i jest mi bardzo miło z tego powodu.

W życiu bardzo dużo się pan śmieje. Ale pana role to zwykle faceci poważni, żeby nie powiedzieć - ponurzy.

- Staram się jak najmniej oszukiwać w swojej grze i chcę, żeby to, jak gram, było spójne z tym, co czuje i myśli moja postać. Ale takie podstawowe emocje, jak radość, smutek, żal, chcę generować w sobie, żeby były jak najbardziej “od środka". Widocznie nie widzę w tych postaciach za dużo elementu komediowego. Oczywiście, jeśli reżyser mówi: “masz się śmiać" to się śmieję. Słucham reżysera. Raczej... (śmiech).

- Ostatnio miałem zagrać w bardzo fajnej produkcji, niestety okazało się, że terminy się nie zgrywają. Bardzo żałuję, bo to właśnie projekt, w którym mógłbym być zmienić wizerunek. Chciałem pokazać, że potrafię być uśmiechniętym, sympatycznym i miłym facetem, i nie muszę być wcale twardzielem.

Czekałam, kiedy padnie to słowo! Jeszcze nie widziałam rozmowy z panem, żeby nie było o "twardzielu"...

- No bo zawsze mnie o to pytają! A ja nie wiem, co to właściwie znaczy i dlatego uważam, że daleko mi do stereotypowego twardziela. Może moje "twardzielstwo" polega na tym, że potrafię włożyć sukienkę i pokazać to na Facebooku? Zrobiłem to, by być z kobietami w tym zawirowaniu, jakie dzieje się ostatnio w naszym kraju.

- Wracając do tematu - chętnie pokazałbym na ekranie swoją wrażliwszą stronę. Mam dużo dzieciaków w rodzinie, chciałbym zagrać w czymś, co mogliby obejrzeć, zobaczyć wujka w innej odsłonie. Ale namawiam teraz starszych siostrzeńców i siostrzenice, żeby oglądali "Komisarz Mamę".

I jakie są recenzje?

- Podoba im się. Na razie widzieli dwa odcinki.

A ja myślałam, że pan jest taki posępny, bo pana wkurza Maria Matejko?

- Trochę tak. Postanowiłem zbudować postać tak niemiłego, przynajmniej na początku, policjanta, jakiego jeszcze nie budowałem. Natomiast Paulina Chruściel podoba mi się w naszym serialu bardziej niż francuski pierwowzór tej postaci. Podczas zdjęć nie wiedziałem, jak to wyjdzie, bo zawsze na ekranie wygląda to trochę inaczej, a ja nie oglądam nigdy swoich rzeczy. Jak większość aktorów, nie przepadam za tym. Chyba że muszę być na premierze (śmiech).

- Natomiast pierwszy odcinek "Komisarz Mamy" widziałem na Ipli. Paulina stworzyła wspaniałą postać, prawdziwą, szczerą, chce się Marię Matejko przytulić.

Dalsza część wywiadu na kolejnej stronie -->

W filmie nie sprawia pan wrażenia, że chce ją przytulić. Piotr Żeromski trochę mi się kojarzy z Danielem Ordą z "Lekarzy". Ambitny, wkurzony na kobiety, które zabierają mu pracę...

- Orda to był raczej pierdoła. Może niechcący rozpychał się łokciami. Ja bym ich nie porównywał, chyba że pod względem ambicji. Żeromski nie jest taki, żeby snuć intrygi. Jest szczery.

Ale kiedy Maria Matejko zostaje jego szefową, ten układ go boli.

- Jasne. Boli go, bo stanowisko było przeznaczone dla niego, a tu nie dość, że mu ktoś kradnie posadę, to jeszcze jest to kobieta. On by powiedział: "baba".

Nie miał pan problemu żeby zagrać taką rolę ze względu na...

- ... sympatię do płci przeciwnej? Nie, to jest tylko rola. W dalszych odcinkach zobaczymy, że Piotr i Maria zaczynają się do siebie przekonywać. Poza tym to jest delikatny kryminał obyczajowy, gdzie wszystko kończy się z uśmiechem na twarzy. Mamy tu czynienia z wyobrażonym światem, bo nie ma takiego miejsca jak Herbinów, nie ma wyższej klasy średniej w takim nadmiarze jak u nas, w serialu. Na co dzień nie przebywamy też w willach w Konstancinie i na peryferiach Warszawy.

- Dla aktora to przyjemne wchodzić do tych wszystkich miejsc. Bywają produkcje, w których przychodzi się cały czas do tego samego obiektu, do hali, która udaje na przykład szpital. To jest męczące dla głowy. Tutaj za każdym razem idzie się do nowej willi, do nowych bohaterów, ogląda się samochody, które są warte pół miliona złotych.

Przyjemna robota. Ale czy nie boi się pan szuflady z napisem: Zieliński - gliniarz typu “twardziel"?

- Nie boję się. Jak zrobiłem “Służby specjalne" to też mówili: “O, znowu mundurowy", bo grałem byłego funkcjonariusza WSI. No to dla odmiany zagrałem kucharza w serialu TVN-u.

Ale też z bronią. Z nożem...

- Z nożem, ale jedyne co ćwiartowałem to mięso zwierzęce. Czego też staram się już teraz nie robić zbyt często.

Został pan wegetarianinem?

- Jeszcze nie, ale bardzo ograniczam mięso, bo moja narzeczona jest weganką. Nigdy nie sądziłem, że będę do tego podchodził ideologicznie. Nawet nie chodzi o moje zdrowie, bo jeśli kupuję mięso, to ekologiczne na “Szembeku". Przyznam, że je lubię. Przeczytałem, że mężczyzna dla prawidłowego poziomu testosteronu od czasu do czasu powinien zjeść czerwone mięso. Na to się powołuję, chociaż kiedy myślę o naszej planecie, zastanawiam się, czy w ogóle nie rzucić mięsa. Właśnie teraz, kiedy odbierałem pani telefon, wyjąłem warzywa letnie, mrożone...

Mrożone? Czytałam, że pan je sam uprawia.

- Uprawiam tylko pomidory i zioła. Właśnie przeprowadziłem się do nowego lokum na Grochowie. Mam bardzo duży taras i postanowiłem w jednej z jego części postawić szklarnię, o której zawsze marzyłem. Wcześniej miałem pomidory w donicach, na balkonie. Uprawa sprawia mi dużą radość. W ogóle mam pełno kwiatków w domu.

Pan jest w domu specjalistą od kwiatków? Nie żona?

- Partnerka, nie mamy ślubu. Nie mamy takiej potrzeby, pewnie dlatego, że jesteśmy oboje z dala od kościoła. Ja jestem agnostykiem, ona jest buddystką, bardzo uduchowioną osobą. Ale nie jesteśmy religijni.

- A jeśli chodzi o kwiaty, to ja bardziej się tym zajmuję. Kiedy przyjeżdża moja “teściowa", która też lubi rośliny, rozmawiamy sobie na te tematy. To wielka przyjemność rozmawiać z nią o kwiatach.

- Jest jeszcze jedna rzecz - jako aktor powinienem mieć świetną pamięć, a ja mam straszny problem z zapamiętywaniem nazw. Na szczęście moja teściowa uczy w technikum leśnym o drzewach, więc dodatkowo potrafi podać wszystkie nazwy po łacinie!

Wegetarianin hodujący kwiatki i pomidory. Właśnie rujnujemy pana wizerunek twardziela.

- Dlaczego? Twardziel w pomidorach. Wymyślony przez Mario Puzo Ojciec Chrzestny też hodował pomidory, uwielbiał je. Zresztą dostał zawału serca między krzaczkami. Mam nadzieję, że ja nie dostanę. Uwielbiam patrzeć, jak to wszystko rośnie. Wcześniej próbowałem nawet hodować palmy, ale po dwóch latach umierały, a były trzymane naprawdę w odpowiednich warunkach. Nie udało mi się, a bardzo chciałem. Palmy dobrze mi się kojarzą, z Włochami, ze śródziemnomorskim klimatem.

Spędza pan tam urlopy?

- W ostatnim czasie, kiedy pozwalały nam na to okoliczności, praca, plany i kiedy jeszcze nie mieliśmy dzieci, byliśmy z moją ukochaną w Lizbonie. To było trzy lata temu. A teraz podróżujemy po Polsce. Mamy taki ulubiony, zaprzyjaźniony hotel pod Warszawą, tam jest super, las, świetne jedzenie. Ale jak tylko dzieci urosną, chciałbym pojechać w kierunku wschodnim.

- Bardzo mnie kręci daleka Azja, Chiny, Tajlandia, Tajwan. Chciałbym zobaczyć Indie. Kiedyś bylem wielkim fanem tamtych rejonów, zresztą ćwiczyłem wschodnie sztuki walki - od takewondo, przez jujitsu klasyczne, kończąc na defendo, pochodnej krav magi, którą też trenowałem.

Nadal pan tak dużo ćwiczy?

- Przez ostatnie lata boks, dlatego że kolega ma niedaleko klub. Dwa razy walczyłem amatorsko w szczytnym celu. Raz dla mojej koleżanki Ewy Błaszczyk na jej klinikę Budzik, a drugi raz dla Szlachetnej Paczki. Boks to naprawdę wspaniała dziedzina sportu.

Czyli jednak “Wściekły byk".

- Ostatnio mój kolega Szymon Bobrowski powiedział, że widzi mnie w remake’u “Wściekłego byka". Lubię takie role, oczywiście. Sprawiają mi frajdę. Mogę robić coś, czego w życiu nigdy bym nie zrobił. Nigdy nie mógłbym zostać na przykład policjantem. To dla mnie zbyt stresująca praca. Poza tym strzelać do ludzi? Chyba bym nie umiał. Strzelać to ja sobie mogę na mojej “playce", bo jestem wielkim fanem gier.

Podobno ma pan wszystkie platformy?

- Tak. Uwielbiam to. Teraz gry mają niesamowity poziom realizmu, świetną fabułę. "GTA" czy "Red Dead Redemption II"... Wchodzi się w zupełnie inny świat. Starsze pokolenie tego nie rozumie i może niektórzy z mojego pokolenia też nie. Mój tata kiwa głową z niedowierzaniem, uśmiecha się, kiedy o tym wszystkim opowiadam. A mój siostrzeniec przeciwnie - prosi: “Wujek, włącz mi tę grę. Mama, mogę?". I zaczynam z nim gadać, grać, widzę, jak się obaj wkręcamy.

Jak to znosi rodzina? Takie granie zupełnie wyciąga człowieka z rzeczywistości.

- Ale ja to robię, kiedy już wszyscy śpią. Na szczęście ja sam nie potrzebuję ośmiu godzin snu, więc mogę grać po nocach. Ostatnio występowałem w dwóch spektaklach w Teatrze Polonia. Po pracy rozmawiałem z Maćkiem Kowalewskim, który tam gra i reżyseruje. Maciek mówi: “Wrócę do domu, pobiegam. Potem będę pisał, może jakieś winko otworzę". A jak na to: “A wiesz, ja też. Wrócę do domu, otworzę browarka i zasiądę do jakiejś konsoli" (śmiech).

- Teraz znowu jest lockdown, więc nie będę miał poczucia winy, że tracę czas, bo gram i czytam. Tak to u mnie wygląda. Najpierw jest granie, potem czytanie i dopiero potem są u mnie HBO, Netflix, i reszta.

- Moja ukochana też uwielbia czytać. Mamy w domu całą ścianę półek z książkami. Oczywiście wszystkich nie przeczytałem, ale staram się! Chociaż czasem kończy się to tak, że przechadzam się wśród tych półek, patrzę i mówię: “O! To też mam? Cudownie, koniecznie muszę to przeczytać!". (śmiech).

Trudno sobie wyobrazić, jak pan znajduje na to wszystko czas, zwłaszcza, że niedawno po raz trzeci został pan ojcem.

- Mam dwie córki i syna. Z mamą najstarszej nie żyjemy razem. Postanowiliśmy zrobić nie tak, jak na plakatach: “Kochajcie się mamo i tato", tylko: "Szanujcie się, mamo i tato, na odległość". Mam też cudowną trzyletnią córkę i przecudownego syna. Samuel ma dokładnie rok i dwa i pół miesiąca. Urodził się tydzień przed zamknięciem wszystkiego. Śmiejemy się, że to jest dziecko pandemiczne.

Ale zanim się urodził, chciał pan mieć kolejną córkę. Dlaczego?

- Już dawno temu myślałem: “Chcę mieć córkę, bo jak będzie chłopak, będzie taki postrzelony jak ja". Pamiętałem, ile rodzice mieli ze mną kłopotów, ile miałem wypadków w życiu. Wszędzie mnie było pełno. Trudny typ. Dziś to byłoby nazwane ADHD.

- Pomyślałem też, że znam instrukcję obsługi kobiet. Jeśli się urodzi trzecia dziewczynka, wszystkie rzeczy i zabawki już mam. Ale pojawił się Samuel. Okazał się jakimś świętym! Po pierwsze - w ogóle nie płacze, tylko jak jest głodny. Ma rok, zaczyna wstawać i już widzę, że ma coś, co mam ja i moja ukochana. Jesteśmy w tym bardzo do siebie zbliżeni.

- Działamy według zasady: “Nie ma co się męczyć. Jest górka, najpierw z niej zjedźmy, a jak już będzie trzeba, to sobie pod nią podejdziemy". Moja ukochana jest instruktorką jogi kundalini, oboje medytujemy, mamy taką filozofię, że nic na siłę. Wszystko na luzaku. Myślę teraz: “Jakie to cudowne, że mi się urodził syn. Dlaczego ja cały czas chciałem mieć tylko córki?".

- Przez pandemię kilka pierwszych miesięcy po urodzeniu Samuela spędziłem w domu. I to pierwsze moje dziecko, które zasypia na mnie. Wystarczy, że został nakarmiony i już może być z tatą. To jest cudowne. Mówię: “Samuel dorastasz i będziesz trzymał sztamę z tatą".

Może będzie pan miał jeszcze więcej dzieci. Synów, córek. Są takie plany?

- Już chyba nie. Mam 42 lata i teraz jest w porządku, jeszcze mam siłę. Ale co będzie, jak Samuel będzie miał 25 lat? On, czy kolejni “prorocy"? Kiedy będę miał 67 lat, już nie będę jakimś super kompanem dla mojego 30-letniego syna. Tak że się chyba tu zatrzymamy. Przynajmniej ja.

- Jeśli moja ukochana będzie chciała, powiem: “Patchworkowo żyjemy, możemy coś wymyślić" (śmiech).

Rozwiązanie trochę nie na dzisiejsze czasy.

- Wierzę, że te czasy miną. Wierzę, że ludzie są dobrzy i mądrzy. Czytałem ostatnio "Factfulness", w której autor poddał analizie postęp ludzkości. Wbrew wszystkiemu okazuje się, że jest coraz lepiej. Lepiej niż 100, 200 lat temu.

Ale ludzie narzekają. Pan też narzeka?

- Nie. Po pierwsze, dostałem to w genach po rodzicach, po drugie przeżyłem - a mogłem nie przeżyć - moje wypadki. Widziałem w życiu naprawdę mnóstwo ludzi, którzy mogli narzekać, a nie narzekali. Na przykład chorych na raka. Byłem wolontariuszem przez pewien czas, bo chciałem się odwdzięczyć losowi za to, że żyję, że mogę normalnie funkcjonować.

- Są ludzie którzy naprawdę mogliby pytać: “Dlaczego mnie spotkało to nieszczęście?". Ja bardziej mógłbym myśleć: “Dlaczego to ja jestem takim szczęściarzem?".

Uważa się pan za szczęściarza?

- Tak. Przez długi czas po wypadku miałem poczucie, że to niesprawiedliwe, że mi tak wszystko wychodzi, a niektórym nie. Teraz już tak nie myślę. Jestem starszym facetem, widzę szerzej, wiem, że na pewne rzeczy w życiu zapracowałem.

- Oddawałem kawałek swojego życia. Oczywiście lubiłem to, zarabiałem pieniądze. Ale był czas, kiedy pracowałem tak dużo, że przez dwa lata mieszkałem w Teatrze Studio. Dziś myślę: “Może kilka rzeczy ci się udało w życiu, ale to była ciężka praca. Dostałeś się do szkoły, skończyłeś ją, podobno całkiem nieźle, dostałeś pracę, nie rozpychałeś się nigdzie łokciami". Od czasu kiedy skończyłem szkołę, tylko wypadek mnie zatrzymał. Nie miałem takiej sytuacji, że kiedyś czekałem na telefon. Ale często przyznaję, że aktorstwo to tylko zawód. To nie jest coś, bez czego nie mógłbym żyć.

Wojciecha Zielińskiego można oglądać w serialu "Komisarz Mama", nadawanym przez Polsat w środy, o godz. 21.05.

swiatseriali
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy