Klangor
Ocena
serialu
7,1
Dobry
Ocen: 69
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

​Maja Ostaszewska zabrała głos w sprawie przemocy wobec aktorów

Po poruszającym wyznaniu Anny Paligi wybuchła dyskusja na temat przemocy, jaką wobec studentów stosować mieli niektórzy wykładowcy Szkoły Filmowej w Łodzi. W ostatnich dniach wielu aktorów ujawniło własne bolesne wspomnienia z czasów edukacji w tej prestiżowej uczelni, a także innych szkołach teatralnych. Głos w tej sprawie zabrała teraz Maja Ostaszewska. "Nigdy deprecjonowanie mnie jako aktorki, człowieka nie pomogło mi rozwinąć skrzydeł, nie dało odwagi" - zaznaczyła.

Mieszcząca się w Łodzi Państwowa Wyższa Szkoła Filmowa, Telewizyjna i Teatralna im. L. Schillera uchodzi od lat za jedną z najbardziej prestiżowych uczelni artystycznych w naszym kraju. W ostatnich dniach nad tą szkołą, która wykształciła wielu wybitnych aktorów, zgromadziły się jednak czarne chmury. Wszystko za sprawą szokującego wyznania jednej z jej absolwentek, Anny Paligi, która oskarżyła dawnych wykładowców o mobbing i psychiczne znęcanie się nad studentami.

"Na wydziale aktorskim panuje absurdalne i niszczące przekonanie, że młodych należy +łamać+ i +przyzwyczajać do zaciskania zębów+, a także że doświadczanie przemocy pomoże im w zostaniu lepszymi aktorami. (...) Nieograniczona władza, którą profesorowie mają nad nami - wybrańcami, którzy długo przygotowywali się, by dostać się do Szkoły Marzeń i którzy w każdym momencie mogą zostać z niej wydaleni za sprawą kaprysu wykładowcy - ta władza powoduje, że przemoc nie jest zgłaszana, a sprawcy nie zostają ukarani" - napisała Paliga w długim, poruszającym poście, który zamieściła na Facebooku. Opowiedziała ona o konkretnych przykładach nadużyć, a wykładowców, którzy się ich dopuszczali, wymieniła z nazwiska.

Reklama

Świadectwo aktorki wywołało w środowisku filmowym prawdziwą burzę, a o własnych bolesnych doświadczeniach zaczęli publicznie opowiadać inni absolwenci szkół filmowych i teatralnych, m.in. Dawid Ogrodnik, Maria Dębska i Weronika Rosati. Bardzo szybko wyszło bowiem na jaw, że stosowanie wobec studentów psychicznej i fizycznej przemocy nie jest domeną Filmówki, podobnie zachowania miały i wciąż mają miejsce na wielu innych uczelniach artystycznych. 

"Wyżywali się na mnie i na innych psychicznie, a nawet na niektórych fizycznie. W każdą niedzielę na początku roku emitowany był serial Ryszarda Bugajskiego ze mną w jednej z głównych ról u boku Bogusława Lindy i Krzysztofa Kolbergera. W każdy poniedziałek modliłam się, by wydarzył się cud, bym nie musiała iść na zajęcia i wysłuchiwać złośliwej krytyki mojego udziału w tym serialu i upokarzających komentarzy ze strony profesor Ewy Mirowskiej" - zdradziła Rosati.

Głos w sprawie zabrać postanowiła teraz Maja Ostaszewska. Dwukrotna laureatka nagrody Orła, która ukończyła krakowską PWST, w zamieszczonym na Facebooku poście wyraziła głębokie ubolewanie nad bezkarnością przemocowych wykładowców Szkoły Filmowej w Łodzi. I powszechną w naszym kraju tendencją do niedawania wiary słowom ofiar. 

"Żyjemy w kraju, w którym panuje ciche niewypowiedziane przyzwolenie na wszelką przemoc. Wobec młodych ludzi, zaczynających swoją przygodę ze sztuką wydaje się być szczególnie obrzydliwa. Naprawdę są osoby, które sądzą ze takie historie ktoś zmyśla?!?! Ryzykując ostracyzmem, brakiem ról?" - napisała Ostaszewska.

W dalszej części swojego wpisu aktorka podkreśliła, że choć "spór artystyczny", a nawet "kryzys i konflikt" bywają w tym zawodzie nieuniknione, to nic nie usprawiedliwia przemocy i znęcania się nad innymi. Dziękując koleżankom po fachu, które zdecydowały się opowiedzieć swoje historie, Ostaszewska zaznaczyła, że "wszyscy musimy nauczyć się nowych reguł" i zrozumieć, że "proces twórczy" nie może być pretekstem do przemocowych zachowań. Gwiazda dodała, że w przeszłości sama padała ofiarą nadużyć.

"Na koniec jako doświadczona aktorka, mająca na swoim koncie bardzo trudne emocjonalnie role, także intymne, nagie sceny chcę podkreślić, że wszystko to udało mi się najskuteczniej, kiedy przekraczałam swoje wcześniejsze granice w akceptacji, poczuciu, że to, co robię ma wartość. Nigdy deprecjonowanie mnie jako aktorki, człowieka nie pomogło mi rozwinąć skrzydeł, nie dało odwagi. Nie dajcie sobie wmawiać, że +łamanie+, +upokarzanie+ może jakkolwiek przydać się w tym, pięknym przecież zawodzie" - wyznała. 

PAP life
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy