Grzechy sąsiadów
Ocena
serialu
7
Dobry
Ocen: 46
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

Marianna Zydek: Od pierwszych minut w serialu dzieją się straszne rzeczy

Mariannę Zydek zobaczymy wkrótce w jednej z głównych ról w serial "Grzechy sąsiadów". Jak przyznała, przyjęła propozycję występu w produkcji Polsatu z uwagi na osobę reżysera Borysa Lankosza. Aktorka cieszy się także z możliwości współpracy z Michałem Żurawskim, który wcielił się w jej ekranowego męża. "To mroczny serial, w którym wychodzą na jaw rzeczy, które zazwyczaj próbuje ukryć się przed światem w czterech ścianach własnego domu" - uważa Zydek, dodając, że "straszne rzeczy" przytrafiają się bohaterom już od pierwszych minut.

Tytuł nowego serialu Polsatu z twoim udziałem to "Grzechy sąsiadów". Już te dwa słowa rozbudzą wyobraźnię.

Marianna Zydek: - Chyba o to chodzi. To mroczny serial, w którym wychodzą na jaw rzeczy, które zazwyczaj próbuje ukryć się przed światem w czterech ścianach własnego domu.

To thriller, który w swoim opisie przypomina "Dziecko Rosemary".

- O, to bardzo pochlebne porównanie. Fajnie, gdyby móc skojarzyć te dwie produkcje, chyba jednak powinniśmy być skromniejsi. Bohaterom naszego serialu nie udaje się utrzymać idealnego obrazka, jak ten znany z rodzinnych fotografii. Perfekcyjny świat rozpada się jak domek z kart. W chwili, gdy jeden z bohaterów bardzo chce coś osiągnąć, wychodzą na jaw najgorsze brudy. Trudno opowiadać tę historię, bo działa ona jak efekt domina i śnieżnej kuli razem. Jest w nią uwikłanych sześć postaci, trzy pary: Ewa, która gram i jej mąż Piotr (Michał Żurawski), Julita (Mata Żmuda Trzebiatowska) i Szczepan (Sebastian Fabijański) oraz Julianna (Jowita Budnik) i Kacper (Mirosław Baka). Okazuje się, że do celu można dojść różnymi ścieżkami. To ludzie tak bardzo zdeterminowani, że potrafią przekraczać wszelkie granice.

Ewa i Piotr wiedzą o sobie wszystko? Grają w otwarte karty?

- Absolutnie nie. To kilkuletni związek, który pozornie wygląda na doskonałą parę. Ona pochodzi z wierzącej, tradycyjnej rodziny, on z dobrego warszawskiego domu. Kiedy dowiadują się, że ich rodzina się powiększy, przeprowadzają się do nowoczesnego osiedla na przedmieściach. Po tragedii, która ich dotyka, gdy Ewa traci dziecko, okazuje się, jak niewiele o sobie wiedzą, jak różny jest system ich wartości. Zaczyna się brutalna wiwisekcja ich związku.

Reklama

Na czym zbudowana jest ich relacja?

- W miłości chodzi o szczerość i zaufanie. Jeśli tego nie ma, nie ma czego szukać. Tych dwoje na pewno łączy głębokie uczucie, ale w tym wypadku okazuje się, że to za mało. Potrzebny jest fundament, na którym można się oprzeć i mieć wspólne cele, do których razem się dąży. Cele Ewy i Piotra zdecydowanie się mijają.

Wszyscy bohaterowie są zanurzeni w mroku czy jest ktoś, kto rozpala to przysłowiowe światełko w tunelu?

- Moja bohaterka na pewno sprawia takie wrażenie, jest krucha i niewinna, ale w pewnym momencie dowiadujemy się, że to tylko pozory. Dla mnie to historia o zjawisku "baby fever". Ewa tak bardzo pragnie dziecka, że gotowa jest na wszystko. Nasze demoniczne oczy na plakacie promującym serial wiele podpowiadają.

Czym skusiła cię ta produkcja?

- Były dwie osoby, które zachęciły mnie do tego projektu. Pierwsza z nich to reżyser, Borys Lankosz, którego bardzo cenię, przede wszystkim za "Rewers". Pomyślałam, że to dobra okazja na współpracę z reżyserem, z którym jeszcze nie spotkałam się na planie. Druga to Michał Żurawski, którego poznałam dopiero w ramach tego projektu, a podziwiam od dawna jako aktora. Kiedy dowiedziałam się, że zagramy parę, dwie główne role w serialu, nie miałam wątpliwości, że chcę to zrobić. To było jeszcze zanim przeczytałam scenariusz, bo na castingu mieliśmy do odegrania tylko wybrane sceny. Na tym etapie nie wiedziałam jeszcze, na co się piszę. Dopiero, gdy przeczytałam tę historię, zrozumiałam, w czym biorę udział. Tekst był tak gęsty od dramatycznych wydarzeń, że zaczęłam być ciekawa jak udźwigniemy ten rollercoaster.

A gdyby twoim serialowym mężem był Sebastian Fabijański?

- Z Sebastianem już grałam w "Kamerdynerze", więc Michał Żurawski był dla mnie większym wyzwaniem. Oboje wygraliśmy casting do swoich ról. Zastrzeżenia, co prawda, budziła moja ówczesna fryzura, którą dostałam w spadku po poprzednim projekcie. Poszukiwana była blondynka z długimi włosami, jak to często bywa, a ja miałam krótkie i dziwnie ścięte. Na castingu próbowano zakładać mi peruki, ale żadna nie wyglądała dobrze. Kiedy decyzja wisiała na włosku, Michał pocieszał mnie, że kiedyś został odrzucony z projektu z powodu zbyt długich rzęs, które zasłaniają mu oczy. Ostatecznie udało się i rzuciliśmy się w wir pracy. W zasadzie nie było prób, więc naszą relację partnerską musieliśmy budować na bieżąco, w czasie realizacji scen. Od pierwszych minut w serialu dzieją się straszne rzeczy. Była to intensywna, często męcząca, ale ekscytująca przygoda. Z Michałem pracuje się wspaniale. Ma w sobie tyle emocji, że niewiele trzeba robić. Po prostu odbijasz to, co się w nim dzieje. Przy okazji jest ciepłym, empatycznym człowiekiem, przy którym każdy członek ekipy czuje się dobrze. To cenne, bo na planie często pojawiają się silne napięcia i kryzysy.

Ewa i Piotr dzielą swój dramat z sąsiadami. Kryzysy łączą?

- W tej konstelacji kryzys jest punktem zapalnym do jeszcze większych dramatów. Julita i Szczepan też tylko pozornie są małżeństwem idealnym. Piękni, zakochani w sobie, oddani rodzice. Wspierający sąsiedzi. Do czasu.

Tak dużo dzieje się w twoim zawodowym życiu, a zaledwie pięć lat temu skończyłaś Łódzką Szkołę Filmową! Pierwszą dużą rolę u Filipa Bajona dostałaś jeszcze na studiach, a dziś występujesz w najpopularniejszych produkcjach na małym i dużym ekranie. Wystąpiłaś w głośnej "Warszawiance", w "Skołowanych" Jana Macierewicza, "Figurancie" Roberta Glińskiego, "Listach do M. 5" Łukasza Jaworskiego. Od początku masz pomysł na siebie w tym zawodzie, słuchasz intuicji czy jednak często zbaczasz z tej drogi wiedziona ciekawością, niewiadomą, przygodą?

- Ten zawód nie jest przewidywalny. Zawsze staram się wybierać to, co jest najlepsze z możliwości, jakie mam przed sobą. Chcę doświadczać różnych rzeczy, rozwijać swój warsztat i spotykać w pracy ludzi, od których mogę się uczyć. Jestem w trakcie doktoratu, piszę o procesie budowania postaci, więc role, w które się wcielam to też element moich badań. Ciekawi mnie doświadczenie różnego podejścia do pracy z aktorem i do tworzenia filmu jako takiego.

Ile masz szczęścia w tej artystycznej drodze?

- W moim przypadku poczucie szczęścia nie jest tak bardzo związane z pracą zawodową, choć nie jest ona bez znaczenia. Szczęście to przede wszystkim życie prywatne. Cieszę się, że mam pracę i że są to tak różnorodne wyzwania. Nie zawsze jestem z niej zadowolona i mam w sobie na to zgodę. Co nie znaczy, że nie cieszą momenty, w których coś idzie po mojej myśli. Ostatnio zagrałam w filmie "Figurant" Roberta Glińskiego, w którym partneruje mi Mateusz Więcławek. Film miał premierę na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, oboje z Mateuszem byliśmy nominowani za główne role. To była praca, przy której rzeczywiście mogłam się aktorsko rozwinąć.

Beata Banasiewicz

AKPA/INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Marianna Zydek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy