Gliniarze
Ocena
serialu
6,6
Niezły
Ocen: 3011
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

Arkadiusz Krygier: Nie przepracowałem ani jednego dnia

Odznaka policyjna, broń i skomplikowane teorie spiskowe - właśnie z tymi elementami większość widzów kojarzy Arkadiusza Krygiera, który wciela się w postać jednego z tytułowych "Gliniarzy". Czym w czasie wolnym zajmuje się serialowy Olgierd Mazur?

Od 2016 roku widzowie mogą oglądać pana w "Gliniarzach", jednak droga do aktorstwa była dość zawiła. Jak to się stało, że z wykształceniem prawniczym zawędrował pan na plan?

Arkadiusz Krygiel: - To były dwie różne drogi. Z całym szacunkiem do kolegów prawników, ta branża to straszna nuda. Po obejrzeniu kilku filmów m.in.: "Ludzie honoru" czy "Dwunastu sprawiedliwych" można mieć o tym zawodzie piękną wizję. Niestety, u nas wygląda to nieco inaczej. Stwierdziłem, że to zupełnie nie moja bajka. Zauważam jednak pewne połączenie pomiędzy moją prawniczą przygodą a "Gliniarzami". Zawsze chcę stać po stronie sprawiedliwości. Jako prawnik chciałem się wzorować głównie na amerykańskich produkcjach, w którym obrońca to aktor przed ławą przysięgłych. Po kilku moich wizytach na sali rozpraw zrozumiałem, że Polska to nie Stany Zjednoczone.

Reklama

Rola w "Gliniarzach" to nie mógł być przypadek!

- W życiu nie ma przypadków. Może właśnie miałem stanąć po tej dobrej stronie mocy.

W dzieciństwie większość z chłopców chce zostać policjantami. Należał pan do tej grupy?

- W dzieciństwie chciałem być Jankiem z "Czterech pancernych". Później moim wielkim idolem był Borewicz z "07 zgłoś się". Zawsze podobała mi się ta postać i sposób, w jaki została wykreowana. To taki polski James Dean. Później miałem szczęście i występowałem u boku pana Bronisława Cieślaka, jeszcze w paradokumencie "Malanowski i partnerzy". To był i nadal jest dla mnie wielki zaszczyt. Uważam, że tworzył swoje postacie na sto procent. Później, kiedy rozmawiałem zarówno z nim, jak i innymi aktorami z tej produkcji, usłyszałem bardzo dużo pochwał na temat mojej pracy. Podobno udało mi się wcisnąć trochę pana Bronka w Olgierda Mazura. Bardzo się cieszę.

Kto w tej chwili pana inspiruje?

- W tej chwili jestem zauroczony ostatnią rolą Kevina Costnera i całą sagą "Yellowstone". Mam świra na punkcie westernów! Moi znajomi śmieją się wręcz, że noszę się trochę jak kowboj. Ostatnio powiedziałem nawet mojemu bratu, że w tym filmie mógłbym zagrać nawet siano.

Niedawno mogliśmy oglądać jubileuszowy, 800. Odcinek "Gliniarzy". Olgierd Mazur wszedł panu w krew?

- Mam wielkie szczęście w życiu, bo nie przepracowałem ani jednego dnia. To dla mnie przyjemność i wielka pasja. Pierwszy dzień, w którym poczuję, że muszę iść do pracy, to prawdopodobnie ostatni dzień Olgierda Mazura na komendzie. Czasami słyszę od córki, żebym przestał przesłuchiwać ją jak Mazur. To nastolatka, więc muszę być ostrożny. Trudno z tej roli do końca wyjść. Serial, który stworzyliśmy, jest na tyle popularny, że codziennie ktoś rozpoznaje mnie na ulicy. Oczywiście, nawet w cywilu częściej dla przechodniów funkcjonuję jako Olgierd. Od tych bardziej odważnych słyszę: "O, dzień dobry panie Olgierdzie", ci mniej odważni za plecami rzucają: "Zobacz, to ten Olgierd z 'Gliniarzy'". Nie chcę separować się od tego bohatera. Uważam, że to w porządku gość, oby takich było więcej w policji.

Widok broni nadal robi na panu wrażenie?

- Całe szczęście już nie. Powiem szczerze, że wręcz coraz bardziej się do niej przywiązuję. Wokół siebie mam duże grono znajomych, którzy myślą nad tym, aby uzyskać pozwolenie na broń. Faktycznie ona się do mnie dopasowała. Na planie mam ze sobą własną broń Sig Sauer 1911 Spartan. Jest na niej napis "Podejdź i weź", który widniał kiedyś na tarczach Spartan. Fajna zabawka. Jak to się mówi, mężczyźni nie rosną, tylko kupują sobie droższe zabawki.

Co następne na liście?

- Trzeba przyznać, że jestem dość impulsywny, jeśli chodzi o zakupy. Na chwilę obecną nie mam większych planów. Mam już motocykle i cały osprzęt. Jakiś czas temu sprzedałem konia, bo nie miałem czasu właśnie ze względu na pracę na planie. Jeśli dzień byłby dłuższy, pewnie kupiłbym go ponownie, a najlepiej takiego westernowego.

Niedawno na Instagramie opublikował pan zdjęcie z Dominikany z podpisem "Marzenie spełnione". Co jeszcze ma pan na celowniku?

- Na Dominikanie to były wieloryby "na żywo". W ubiegłym roku razem z rodziną byłem na wakacjach życia. Wróciłbym do Tajlandii, bo to niesamowity kraj. Mam jeszcze jedno wielkie marzenie, które postaram się spełnić na swoje 50. urodziny. Chcę przeżyć miesiąc na amerykańskiej prerii! Zaraz po tym jest afrykańskie safari.

Ewidentnie produkcja rodem z Dzikiego Zachodu jest panu przeznaczona.

- Zgadzam się w ciemno nawet na rolę w polskim westernie!

Powrócę jeszcze na chwilę do "Gliniarzy". Pana nastoletnia córka również pojawiła się w jednym z odcinków. Dobrze się państwu współpracowało?

- Całe szczęście nie grała ze mną. Wystąpiła w odcinku razem z Eweliną Ruckgaber i Piotrem Mrozem. Była zadowolona, zresztą tak samo jak ja. Moim zdaniem jak na swój debiut zaprezentowała się świetnie. Nie wiem jednak, czy pójdzie w tym kierunku, nie chcę jej do niczego zmuszać. Pokazuję jej różne drogi, a to jej sprawa, którą wybierze. Cieszę się, że spróbowała aktorstwa. Moja najmłodsza, ośmioletnia pociecha powiedziała ostatnio, że bardzo nie lubi chodzić do szkoły, bo tam musi robić, co jej każą. Bardzo dobrze ją rozumiem. Sam nie chcę więc narzucać swoim dzieciom, co mają robić, muszą do tego dojrzeć. Czasami nawet się trochę poparzyć, oby delikatnie.

A co robią państwo w czasie wolnym?

- Jesteśmy rodziną sportową. Moja małżonka codziennie trenuje fitness. Ja z kolei zaangażowałem się teraz dosyć mocno w jogę. Oprócz tego prowadzę zajęcia na rowerach stacjonarnych. Kiedy znajdziemy tylko wolną chwilę, staramy się organizować też wspólne wyjazdy. Nie ukrywam, że moją wielką miłością są motocykle. Jeździłem praktycznie przez cały rok, miałem może ze dwa tygodnie przerwy ze względu na wyjątkowo niesprzyjającą pogodę. Teraz robi się przyjemniej i już czuję ten wiatr we włosach.

Aktorstwo, motocykle, podróże i joga. Domyślam się, że pana życie jest bardzo zróżnicowane.

- Wszystko się sprowadza do jednego słowa - wolność. Ja tak samo jak moja córka nie lubię, kiedy ktoś mi coś każe. Prawo to była propozycja moich rodziców. Spróbowałem, nie wyszło, pomimo tego że zrobiłem już nawet aplikację. Poszedłem swoją drogą i jestem szczęśliwy. Mam zamiar dalej tak żyć. Wolność to dla mnie słowo numer jeden. Może dlatego piosenka, z którą najbardziej się identyfikuję, to "My Way" Franka Sinatry.
 
Aleksandra Szymczak/AKPA

AKPA
Dowiedz się więcej na temat: Gliniarze
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy