Agata Załęcka: To, co dała mi natura i Bóg, to jest fantastyczna rzecz
Agata Załęcka występuje na ekranie od 15. roku życia. Aktualnie możemy ją oglądać w serialach "Leśniczówka" oraz "Dzielnica strachu". Kiedy nie gra, nurkuje bez butli tlenowej i uczy się nowego zawodu. Gwiazda lubi ryzyko, będzie instruktorką freedivingu i czeka na powołanie do kadry narodowej.
Hands free - tak wyrównuje ciśnienie w uszach tylko 10 procent freediverów na świecie, czyli bez zaciskania nosa. Jakie to uczucie, dowiedzieć się w dorosłym życiu, że jest się wyjątkową na skalę światową?
Agata Załęcka: - Rzeczywiście mam fantastyczną zdolność samoistnego wyrównywania ciśnienia w uchu środkowym, dzięki której daleko zaszłam w tym sporcie w bardzo krótkim czasie. Freediving, czyli nurkowanie bez butli tlenowej, uprawiam od grudnia 2020 roku, ale i tak mam do odrobienia pracę domową. Mój dotychczasowy rekord to zejście na głębokość 48 metrów, które zrobiłam w Egipcie. Czekam na powołanie do kadry narodowej Polski na Mistrzostwa Świata, które odbywają się jesienią w Limassol na Cyprze i aby myśleć o tym poważnie, będę musiała przekroczyć granicę 50 metrów. To, co dała mi natura i Bóg, to jest fantastyczna rzecz. Piękne w tym sporcie jest to, że nie ma w nim żadnych ram wiekowych, a większa świadomość siebie, swojego ciała sprawia, że stajesz się w tym lepsza. Dla mnie to rodzaj medytacji. Dużo pracy przede mną.
W piękny sposób pokazujesz, jak z pasjonata można stać się profesjonalistą, ale też jak zrobić z pasji swój nowy zawód.
- To prawda. To będzie mój drugi zawód. Już w maju rozpoczynam kurs instruktora poziom 1 i 2. To znaczy, że będę mogła szkolić amatorów, ale także zaawansowanych nurków. Taka możliwość to dla psychiki błogosławieństwo. Jeśli akurat nie będę grała, spokojnie mogę pracować pod wodą.
Tak samo rodziłaś się jako zawodowa aktorka, z dziecięcej pasji do tańca, muzyki, sceny?
- Coś w tym jest. W szkole wygrywałam konkursy recytatorskie, co ciekawe, z marszu, bez przygotowania. Byłam dobra z interpretacji wiersza. Potem przyszedł czas amatorskich filmów, do których zwykle wybierano mnie, bo miałam łatwość w graniu scen dramatycznych. Nigdy jednak nie myślałam, że to będzie mój zawód. W dzieciństwie często przeprowadzałam się z powodów rodzinnych. Siedem razy zmieniałam podstawówkę, w związku z czym nie miałam przyjaciółek, nie należałam do żadnej zgranej paczki dziewczyńskiej. Byłam tylko ja i rodzeństwo, którym się opiekowałam. Pamiętam, że nocami słuchałam z mamą muzyki w radiu, bo wtedy grali najlepsze przeboje, i cały czas tańczyłam. Kochałam lambadę. Znajomi mamy mówili, że jestem świetna i powinnam pójść w tym kierunku. Poszłam więc na pierwsze lekcje tańca towarzyskiego, ale w tym czasie znów musieliśmy się przeprowadzić, więc trudno było mi kontynuować tę pasję.
- Mając 15 lat postanowiłam poszukać celu w życiu. Grałam wtedy w siatkówkę i pomyślałam, że zapiszę się do SKS-u. Na tyłach Teatru Studio Buffo były dwie sale gimnastyczne. Na jednej odbywały się zajęcia z siatkówki, a na drugiej była szkółka tańca, Studio Artystyczne "Metro", którą prowadził śp. Jerzy Fidusiewicz, tata Adama Fidusiewicza. Oczywiście nie dotarłam na siatkówkę, tylko na taniec. Spędzałam tam całe weekendy. Zakochałam się w tym miejscu, w tańcu. Poczułam, że to jest tak bardzo moje i robiłam wszystko, by pewnego dnia wystąpić na tej scenie, w tym musicalu. Po pół roku dostałam się do zaawansowanej szkółki "Metro", a po dwóch latach, przez casting, dostałam się do mojego upragnionego musicalu "Metro". A mogło się to nie wydarzyć.
Dlaczego?
- Zostałam wyrzucona z obozu tanecznego, bo pan Jerzy przyłapał mnie na paleniu papierosów. Był dla mnie jak drugi ojciec, ale bardzo surowy ojciec. Powiedział: "Albo wygrasz ten casting, albo wypadasz z grupy". Wzięłam to sobie do serca i ze stu osób na castingu, który osobiście prowadził Janusz Józefowicz i Natasza Urbańska, do obsady "Metra" dostałam się tylko ja i Adam Fidusiewicz. Chodziłam dumna jak paw. Spełniły się moje marzenia. Cudowna szkoła życia. Uwielbiałam próby, na których był Janusz Józefowicz. Byłam przyzwyczajona do surowości, bo w moim domu panowała dyscyplina.
- Moja mama, z zawodu polonistka i muzyk, bardzo dbała o naszą pilność w nauce. W naszym domu się nie przelewało. Wiem, co znaczy nie mieć na prąd i na jedzenie na święta. Sprzedawałam odświeżacze, żeby kupić prezenty na Gwiazdkę. Kiedy brakowało mi pieniędzy na warsztaty, pan Jerzy pozwalał mi prowadzić zajęcia z dzieciakami i tak opłacam lekcje. Wyszłam z wielodzietnej rodziny. Mama wychowała nas samodzielnie. Dużo przeżyłam. Przeszłam długą drogę. Mieszkając wtedy na warszawskim Grochowie miałam dwa wyjścia - albo wyjdę na ludzi, albo nie. Taniec uratował mi życie. Niestety po pięciu latach doznałam kontuzji, która przekreśliła moją dalszą taneczną karierę.
Pracowita, ambitna, konsekwentna, pokorna, perfekcjonista, ale czy przebojowa? Twoja filmografia pokazuje, że wybrałaś dłuższą drogę do kariery, drogę małych kroków, wciąż bywa, że grasz role epizodyczne. Pewnie niektórym trudno będzie w to uwierzyć, że od 25 lat utrzymujesz się z pracy aktorskiej na małym ekranie i w teatrze.
- Wykonuję ten zawód najlepiej jak potrafię. Z jednej strony gram role kobiet, które wykonują takie zawody, jak ratowniczka medyczna, policjantka, pielęgniarka, dziennikarka, lekarka i to jest piękne, bo przy okazji mogę się czegoś nowego nauczyć, ale gram też role, które bazują na mojej zewnętrzności. Ja się na to nie obrażam. Wręcz przeciwnie. Zawsze staram się podczas castingów pokazać inną twarz. Wykorzystuję peruki, pokazuję się bez makijażu. Chociaż mówi się, że to artystyczny zawód, często ludzie, którzy nas obsadzają, patrzą na nas bardzo powierzchownie. Z pokorą podchodzę do tej pracy, nie poddaję się, ale był moment, w którym myślałam, że to koniec i freediving przewietrzył mi głowę. Teraz wyjątkowo mam dużo pracy w teatrze, ale też gram w "Leśniczówce" i w "Dzielnicy strachu". Przez ostatnich siedem dni zagrałam sześć różnych charakterów. Powiedziałam: Agata stop! Musiałam zejść pod wodę, by złapać równowagę.
Dajesz sobie wiele szans na sukces. Wierzysz, że wszystko ma swój czas?
- Chciałabym, aby ludzie w tym zawodzie przekonali się, że jestem fajną aktorką, dobrą aktorką. Chciałabym być bardziej doceniona w naszym kraju jako aktorka.
Tymczasem na małym ekranie możemy oglądać cię w roli Pauli w "Leśniczówce" oraz jako śledczą Agatę w "Dzielnicy strachu". Która z nich daje ci więcej pozytywnej energii?
- Agata to silna, twarda policjantka, która na co dzień styka się z trudnymi sprawami, więc empatię zamyka w policyjnej szafce. Tak naprawdę może być sobą tylko wśród najbliższych, zaufanych osób. Na tę pozytywną energię brak tu przestrzeni, bo Agata zmaga się z ludzkimi dramatami. Natomiast w "Leśniczówce", dzięki postaci Pauli, ale też za sprawą atmosfery na planie i kolegów aktorów, jest miejsce i na żart, i na śmiech. Uwielbiam tę robotę. Mam szczęście do ludzi wokół.
Beata Banasiewicz / AKPA