"Diagnoza": Przyszedł czas na śmiech
Michał Czernecki nie zagrał przełomowej roli. Krok po kroku, kolejnymi postaciami, podbija serca widzów. Jesienią zobaczymy go w 2. serii „Wojennych dziewczyn” oraz „Diagnozie”.
Wychodzi na to, że za rok mija 15 lat Twojej pracy. Czy tak wyobrażałeś sobie ten zawód?
- Powiem tak: czasami jest lepiej, niż mógłbym sobie wymarzyć, czasami gorzej niż w najstraszniejszych koszmarach. Myślę jednak, że taka sinusoida jest dobra, kiedy wzloty przeplatają się z upadkami, bo z tych drugich wiele się nauczyłem. Po tych 15 latach na pewno mogę stwierdzić, że jestem bardziej doświadczony. Jako aktor i człowiek.
"Singielka", "Przyjaciółki", ostatnio "Wojenne dziewczyny". Trzeba przyznać, że miniony sezon telewizyjny był dla Ciebie obfity. Jak zapowiada się kolejny?
- Już malują mi się trzy projekty. Dobrze, że zaplanowałem urlop na przełomie czerwca i lipca, bo później może nie być czasu na odpoczynek. Jestem w trakcie zdjęć do "Diagnozy", w lipcu zaczynają się prace nad drugą serią "Wojennych ...". Pod koniec czerwca powinienem znać pierwsze szczegóły. W planach jest jeszcze serial kryminalny dla TVP 2, ale na razie niewiele mogę o nim powiedzieć.
Witek jest jednym z niewielu przedstawicieli płci męskiej, któremu udało się przeżyć w "Wojennych...". Co czeka go dalej?
- Na razie finał sezonu połączył dwie pary - Ewkę i Witka oraz Irkę z być może odnalezionym Kamilem. Nie mam pojęcia, co scenarzyści planują dla nas i naszych postaci. Fajnie byłoby pokazać związek dwojga ludzi, którzy muszą stawiać czoło okupacji z jej narastającymi represjami. I Witka, któremu obowiązków nie ubywa, a wręcz przeciwnie. Z jednej strony to członek organizacji, z drugiej zakochany chłopak, syn i brat, który musi troszczyć się o tych, na których mu zależy.
Starałem się go budować tak, by pokazać zderzenie etosu, który nosi w sobie sprzed września ’39, z wojenną rzeczywistością. On zakończył ten sezon zupełnie inaczej, niż go zaczął. Nie jest już takim "dupkiem", jak nazywa go Ewka w jednym z pierwszych odcinków. Odnalazł w sobie coś, przed czym się bronił i czego istnieniu zaprzeczał. Nadal będę starał się go łagodzić i szukać w nim poczucia humoru.
Chwilowo wojenną Warszawę zamieniłeś na szpital w Rybniku. Jak się odnajdujesz w realiach medycznych?
- Przed "Diagnozą" zgłębiałem wiedzę lekarską, rozmawiałem z naszym konsultantem i obserwowałem operacje w szpitalu na Szaserów. Byłem też świadkiem zmiany bandaży u pięcioletniego chłopca z ciężkim oparzeniem - spowodowała, że uświadomiłem sobie, iż są pewne granice wytrzymałości mojego ciała, które niezależnie od mojej świadomości rozpoczęło "procedurę" mdlenia. Na szczęście finalnie - nie straciłem przytomności. Nie ma wątpliwości, że bycie lekarzem jest sztuką narażoną na wiele stresów. Budując postać Piotrka Sadzika w "Diagnozie", staram się, żeby on dawał upust swoim emocjom w zachowaniu, lekkiemu ADHD. To człowiek, którego wszędzie pełno, dowcipny, głośny. Tak zresztą był pisany, z myślą o Tomku Karolaku. Teraz ja próbuję się zmieścić w jego butach. Robię to po swojemu, ale jestem bardzo wdzięczny za ten rys komediowy.
Co możesz powiedzieć więcej o swoim bohaterze?
- Piotr Sadzik jest szefem SOR-u w Rybniku. Ma dwie specjalizacje: chirurgia ortopedyczna oraz medycyna ratunkowa, w związku z czym swoje na karetce wyjeździł. Poza tym Piotr jest mężem i ojcem czterech córek. Pięć bab w domu. Jestem przed kręceniem scen, kiedy poznam ekranowe pociechy, wiem, że najmłodsza ma 8 lat, najstarsza 17. Piotr jest kompilacją kilku osób, które znam i moim przemyśleniom na temat scenariusza. Zarys jest naprawdę dobry. Trzeba go jedynie trochę podrasować i dodać specyficzne poczucie humoru, w końcu to prawdziwy chłop ze Śląska.
Rozm. Marcin Godlewski