Potężna dawka zażenowania i... rozrywki! Oceniamy "Algorytm miłości"
W Canal+ Online można oglądać dziesięć odcinków najnowszego polskiego serialu. "Algorytm miłości" to parodia współczesnych programów randkowych. W obsadzie takie nazwiska jak Helena Englert, Wiktoria Gąsiewska, Kamil Dziuba, a nawet... Małgorzata Socha oraz Ewa Gawryluk! Czy warto sięgnąć po serialową nowość? Jeśli niestraszne wam ciarki żenady, nie wahajcie się ani sekundy.
- Kilkunastu uczestników podejmuje się udziału w programie "Algorytm miłości". Show miało być kręcone w słonecznej Hiszpanii, jednak ze względu na skandal z poprzedniego sezonu i ograniczenia budżetowe zamiast zagranicznych plaż czeka na nich willa pod Warszawą. Śmierć, ślub, abstynencja i wzmożona aktywność, nagłe zwroty akcji – to i jeszcze więcej w "Algorytmie miłości" - czytamy w opisie Canal+.
- W roli prowadzącego występuje Michał Czernecki. U jego boku występują m.in.: Helena Englert, Wiktoria Gąsiewska, Jakub Sasak, Małgorzata Socha, Karol Dziuba, Mateusz Dymidziuk, Katarzyna Gałązka, Adam Zdrójkowski, Aleksander Kaleta, Waleria Gorobets, Pola Błasik, Kamil Piotrowski, Emilia Walus, Dorota Chotecka, Katarzyna Borkowska, Ewa Gawryluk oraz Filip Lipiecki.
- "Algorytm miłości" nakręcono w stylu mockumentary. Bohaterowie zwracają się do widzów, komentując wydarzenia przedstawione na ekranie.
Gotowi na potężną dawkę zażenowania? Najnowszy serial Canal+ prezentuje swoją propozycję. Trzeba podkreślić, że ciarki żenady są w tym przypadku uczuciem pożądanym. W końcu "Algorytm miłości" ma na celu za pomocą karykatury i absurdu wyśmiać popularne programy randkowe. Czy skutecznie wywiązuje się z zadania? Spieszę z odpowiedzią!
"Algorytm miłości" został nakręcony w stylu mockumentary. Tak zwane "setki" to nieodłączna część reality show. W dodatku nad scenariuszem do wszystkich odcinków pracował Łukasz Sychowicz, który w dużej mierze odpowiada za sukces polskiego "The Office", słynącego ze scen, w których bohaterowie zwracają się bezpośrednio do widzów.
W przypadku "Algorytmu miłości" wyśmiewane są programy randkowe, które same w sobie potrafią być żenujące, nieciekawe, mało wymagające od publiczności. Przez pierwsze dwa odcinki trudno jest się wkręcić w specyficzny klimat parodii. Obsada serialu Canal+ dostarcza żarty, które są "suche", płaskie, można się zastanawiać, czy na pewno są żartem. Dopiero po jakimś czasie, gdy przyzwyczajamy się do formy i angażujemy się w losy bohaterów, zaczynamy czerpać naprawdę sporą rozrywkę ze scen, które oglądamy na ekranie.
Podobnie jak w przypadku "The Office PL", wyśmiewane są polskie stereotypy, podejście Polaków do różnych problemów społecznych i przede wszystkim, uwypuklany jest absurd współczesnych programów randkowych. Zwieńczeniem parodii jest finał, lecz tutaj powstrzymam się od spoileru. Muszę przyznać - tego, co dzieje się w ostatnim odcinku, się nie spodziewałam. W moim odczuciu to perfekcyjna wisienka na torcie "Algorytmu miłości", który wyśmiewa już nie tylko wspomniane show, ale także patologię, związaną... z polskim internetem (bardzo unikam zdradzenia wam, co się tam dzieje, ale zdecydowanie warto czekać).
Obejrzałam dziesięć odcinków naraz, dlatego bardzo mocno wkręciłam się w ten świat. Być może z tego powodu po jakimś czasie przestałam wierzyć w to, że na ekranie widzę aktorów, a coraz częściej miałam wrażenie, że oglądam kolejny program randkowy. Obsada jest w swoich rolach bardzo przekonująca. Szczególnie wyróżnia się Karol Dziuba, aktor, który w ostatnim czasie pojawiał się w zupełnie innych wydaniach. Wystąpił m.in. w nowych "Samych swoich" czy serialowej produkcji kostiumowej TVP - "Dewajtis". W "Algorytmie miłości" wciela się w postać Alberta "Dragona" - ziomka z krwi i kości, który dba o swoich najbliższych i mimo że sprawia wrażenie gruboskórnego, zależy mu na emocjach innych. Jest przy tym maksymalnie wyluzowany. Jego "mordo" albo "mordini" dźwięczy mi w uszach do tej pory. Albo Dziuba popisał się wszechstronnym talentem aktorskim, albo odnalazł w głębi siebie takiego ziomka "Dragona", który doskonale wybrzmiał na ekranie.
Największą zaletą "Algorytmu miłości" są właśnie bohaterowie. Postaci, które są do granic możliwości przejaskrawione, przerysowane, przede wszystkim - irytujące. Z drugiej strony, mają w sobie pewną cechę, która pozwala widzom ich polubić. Czy to empatię, czy poczucie humoru, czy po prostu ujmującą... głupotę.
Oglądając "Algorytm miłości" bawiłam się świetnie. Otrzymałam rozrywkę, być może nie najwyższych lotów, ale zdecydowanie odmóżdżającą. Ukazanie Polaków w krzywym zwierciadle, w nieco inny sposób niż "The Office PL", trafiło w moje poczucie humoru. Nie potrafiłam pozbyć się wrażenia, że "Algorytm miłości" to polskie "The Curse" (z naciskiem na "polskie"). Oczywiście, jakością i klimatem nie umywa się do serialu studia A24, ale w tamtym wypadku również wyśmiewano absurd programu telewizyjnego. Trzeba jednak podkreślić, że w "The Curse" to był jeden z wielu wątków, a w "Algorytmie miłości" jest to istota całego serialu.
Po obejrzeniu "Algorytmu miłości" czuję niedosyt, ale finał pozwala mieć nadzieję, że powstanie drugi sezon.
10 odcinków serialu "Algorytm miłości" dostępne od 22 maja w Canal+ Online.
Czytaj więcej: Najbardziej odjechany serial roku? Od kilku dni króluje na Netflix